Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Heretycy Kazimierza i ich żywy stosunek do żydowskiej tradycji

Martyna Słowik
Janusz Makuch
Janusz Makuch Fot. Andrzej Banaś
Kultura. Choć rzadko pojawia się w mediach, to spotkania z nim przyciągają wielu zaintrygowanych słuchaczy. Tak było również pewnego styczniowego wieczoru przy ul. Józefa 36. Janusz Makuch - bo o nim mowa - jest dyrektorem Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie.

Janusz Makuch - jako pierwszy klezmer Festiwalu Kultury Żydowskiej (FKŻ), ostatni hipster Kazimierza (a może odwrotnie) i naczelny didżej Chederu - zagrał dla publiczności trochę muzycznej historii wydarzenia, które według raportu „Krakowska kultura - stan obecny i perspektywy rozwoju” jest najlepszą marką Krakowa.

Raport ukazał się w lutym. Jego realizacja została zlecona firmie Agrotec Polska przez Urząd Miasta Krakowa. Przedstawiciele miasta chcieli wziąć pod lupę sektor kultury, przyglądając się zwłaszcza markowym produktom kultury krakowskiej, ofercie wydarzeń, działalności miejskich instytucji kultury i ocenie ich aktywności edukacyjnej. Z badań ankietowych wynika, że FKŻ jest rozpoznawalny przez 72 proc. użytkowników oferty kulturalnej, 59 proc. tzw. potencjalnych użytkowników i 11 proc. turystów zagranicznych (to najwyższa rozpoznawalność w tej grupie). Autorzy raportu zaznaczyli, że FKŻ jest „wydarzeniem flagowym o dużej popularności”, co jest istotne dla komunikowania marki krakowskiej kultury.

- Z __całą pewnością jesteśmy jedynym takim festiwalem kultury żydowskiej - przekonuje Makuch. - Jeśli ktoś nie był na innych, a bywa na naszym, to absolutnie wystarczy. Porównania mogłyby być bolesne w skutkach - dodaje z uśmiechem.

Włącza muzykę, nuci, przytupuje i zaczyna opowiadać historię festiwalu. Swoją historię.

Naczelni festiwalowi

Pierwszy FKŻ zorganizował w 1988 roku, wtedy jeszcze razem z Krzysztofem Gieratem, obecnie dyrektorem Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Nie liczyli na to, że FKŻ na stałe wejdzie do repertuaru wydarzeń kulturalnych Krakowa. Nikt nie podejrzewał, że za rok upadnie komunizm i będzie można cieszyć się dobrodziejstwem demokracji. Choć jej skutki - zauważa Makuch - nie zawsze są miłe.

Jak mówi, lata 80. były fenomenalnym okresem pod względem zainteresowania kulturą żydowską, zwłaszcza wśród młodych ludzi, i to po obu „stronach” - polskiej i żydowskiej: - Dla Polaków to było jak odkrywanie zatopionej Atlantydy. „Matko, to był świat!” - __myśleliśmy. Dla młodych Żydów jak odgrzebywanie zrujnowanej Jerozolimy.

Te dwie grupy spotkały się w Krakowie. Połączyło je zainteresowanie światem, który intrygował bogactwem obrzędów, dźwięków, opowieści - jednym słowem: tradycji.

Muzyczne filary

Już w 1988 r. mieli świadomość, że to właśnie z polsko-żydowską tradycją, która nie istniała wtedy w powszechnej świadomości, przyjdzie im się zmierzyć, znaleźć sposób, jak ją wydobyć i interpretować. Choć w programie FKŻ można znaleźć dyskusje, prelekcje, zwiedzanie, pokazy filmów, warsztaty, to wciąż pierwsze miejsce zajmuje muzyka. - Zawsze rozpoczynamy festiwal koncertem kantorów. To oni są spadkobiercami dziedzictwa lewitów, którzy śpiewali w __Świątyni Jerozolimskiej - podkreśla Makuch. I włącza jedną z najważniejszych modlitw liturgicznego obrządku judaizmu Shema Israel Adonai Elohenu Adonai Ehad. To przykład pierwszej z tradycji muzyki żydowskiej, świątynnej, którą chcą wyeksponować organizatorzy. W pieśni nie słychać instrumentów. Jedyny i najpotężniejszy jest śpiew. Sztuka kantoralna pewnie nie rozwinęłaby się tak wspaniale, gdyby Żydzi po upadku Świątyni Jerozolimskiej nie odwiesili swoich instrumentów na kołki. Ta żałoba paradoksalnie okazała się być początkiem muzycznego szczęścia.

Ze śpiewu synagogalnego wprost wypływa tradycja chasydzka, drugi muzyczny filar FKŻ. Niguny i zmirosy. Te pierwsze to melodie śpiewane bez słów, kiedyś m.in. przez cadyka Menachem Mendel Schneersona, zwanego Rebbe, ostatniego przywódcę ortodoksyjnego odłamu chasydyzmu Chabad-Lubawicz. - Oto Rebbe Schneerson i jego wyznawcy, chasydzi z Lubawicz - zapowiada twórca festiwalu, a z głośnika zaczyna dobiegać skupione mruczenie całego chóru męskich głosów.

Zmirosy to pieśni szabatowe, zastolne. W sobotę po powrocie z synagogi siadamy do stołu, podajemy czulent, gefilte fisz, kugel i rozpoczynamy śpiewy.

Tradycja klezmerska to trzeci filar muzycznego gmachu FKŻ. Myli się ten, kto za zespół klezmerski uważa np. Kroke. Jak twierdzi dyrektor festiwalu, ta kapela była nim tylko na początku. Czym jest więc muzyka klezmerska? Janusz Makuch definiuje ją jako muzykę instrumentalną tworzoną przez Żydów na potrzeby żydowskich wesel i radosnych świąt liturgicznego kalendarza żydowskiego.

Klasyczny syndrom

Nie ma jednolitej muzyki klezmerskiej, bo od wieków absorbowała wpływy muzyki ludowej z różnych miejsc, w których zamieszkiwała żydowska diaspora. Makuch przyznaje, że jest dotknięty klasycznym syndromem klezmer. Dave Tarras i Naftule Brandwein to dla niego najwięksi twórcy gatunku. Tego pierwszego określa mianem Milesa Davisa muzyki klezmerskiej, drugiego - Johnem Coltranem. Żongluje nazwiskami, tytułami, z przejęciem opowiada o Andy Statmanie, geniuszu klarnetu i mandoliny, z którym grał kiedyś na weselu w Lubawiczu. To Statman kilka lat temu powiedział: „The klezmer is dead”. Dlaczego muzyka klezmerska się skończyła? Bo skończyło się na nią zapotrzebowanie.

Tylko heretycy przeżyją

W 1992 roku przypadł trzeci FKŻ. Udało się zaprosić Statmana. Wyszedł na scenę kina Kijów z klarnetem, który na łożu śmierci ofiarował mu sam Dave Tarras. Zagrał. Wszyscy oniemieli. To były niguny chasydzkie, ale w zupełnie innej interpretacji. Inny charakter, barwa, energia, wymiar.

- Jeżeli kiedyś będziecie Państwo w Nowym Jorku, to jedźcie koniecznie do Charles Street Synagogue. Mistyczne miejsce. Tam we wtorki i __czwartki około godz. 20 gra Andy Statman wraz ze swoim trio - Makuch zaprasza na jego koncert.

Dla organizatorów festiwalu wciąż ważna jest tradycja, ale nie chcą jej petryfikować, ubierać w bursztyn i sprzedawać jak suwenir. Interesuje ich poszukiwanie - twórcze, niepokorne. W tworzeniu programu FKŻ myślą zdaniem wybitnego immunologa i bakteriologa Ludwika Hirszfelda: nie ma postępu bez herezji. Na czym polega ich odstępstwo?

Przyglądając się programowi FKŻ oraz słuchając tego, co mówi Janusz Makuch, nietrudno zauważyć, że organizatorzy są coraz mniej ukrytą opcją Radical Jewish Culture (RJC) - ruchu muzycznego, który wyrósł z nowojorskiej sceny awangardowej lat 90. To już nawet nie jest romans, to jest małżeństwo. Świadczą o tym przede wszystkim regularni goście FKŻ, wśród nich John Zorn, powszechnie uważany za twórcę RJC, David Krakauer czy Frank London. Szef festiwalu określa Zorna „wielkim heretykiem muzyki żydowskiej” i podkreśla, że twórca RJC jest pomostem pomiędzy tradycją a tym, co dziś nazywa się hipsterstwem. Celem członków i sympatyków Radical Jewish Culture jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym jest współczesna kultura żydowska oraz tworzenie żywego stosunku do tradycji poprzez kształtowanie jej rozwoju. I to powtarza podczas każdego spotkania Janusz Makuch - że trzeba być otwartym na wszystkie kategorie i nie można zbyt prosto szufladkować świata.

Podkreśla też, że Festiwal Kultury Żydowskiej jest równocześnie festiwalem kultury polskiej. Ta pierwsza jest integralną częścią tej drugiej, dlatego Polacy powinni za nią również brać odpowiedzialność. Makuch chce to zobowiązanie uświadamiać. Jego festiwalowi, poza serwowaniem muzycznej uczty, nie można odmówić waloru edukacyjnego. Każda z edycji ma swój motyw przewodni. W 2015 r. była nim dzielnica żydowska, czyli kwartał, w tym roku głównym tematem będzie diasporyczność.

- Diaspory nie powstałyby, gdyby nie uchodźcy, refugees - podkreśla. - Problem wygnańców to nieustanna kwestia naszej kondycji ludzkiej.

Duch festiwalu

Spotkanie z publicznością dyrektor FKŻ kończy pokazem krótkiego klipu Kutimana, izraelskiego muzyka i kompozytora, który stworzył go w ramach projektu ThruYOU. Parę lat temu, podczas jednej z edycji festiwalu, Kutiman poprosił kilku muzyków - każdego z osobna i w innym miejscu Krakowa - żeby zaimprowizowali coś na swoich instrumentach. Kilkunastogodzinny materiał obrazu i dźwięku przywiózł do Tel Awiwu, zasiadł przy stole monterskim i stworzył niespełna pięciominutowy film: mozaikę dźwięków, miejsc, twarzy i kolorów, która - jak przyznaje Janusz Makuch - odzwierciedla ducha festiwalu. Pozostaje pytanie, czy „flagowość” i „duża rozpoznawalność” nie przeszkodzą publiczności w „złapaniu” istoty wydarzenia oraz przyswojeniu idei, o których mówi i w które wierzy jego dyrektor?

***

Autorka jest dziennikarką i redaktorką, doktorantką na Uniwersytecie Jagiellońskim

Artykuł ukazał się także w miesięczniku „Kraków” (nr 05, maj 2016)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski