Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hiob z uśmiechem na twarzy. Nie boi się pomagać i prosić o wsparcie

Piotr Drabik
Monika Kącka stara się zarażać innych optymizmem
Monika Kącka stara się zarażać innych optymizmem Andrzej Banaś
Reportaż. - Niepełnosprawność nie jest moim atutem, ale niech przynajmniej będzie czymś pożytecznym - podkreśla Monika Kącka, która od urodzenia musi zmagać się z przeciwnościami losu. Teraz walczy z czasem, by nie zmarnować szansy na wstanie z wózka.

Z panią Moniką, od urodzenia poruszającą się na wózku inwalidzkim, i jej życiowym partnerem spotykamy się na Dworcu Głównym. - Od trzech miesięcy mieszkamy praktycznie na ulicy. Wcześniej wynajmowaliśmy hostel czy cokolwiek, na co nas było tylko stać - dodał Gor, który każdego dnia także opiekuje się swoją wybranką.

Wszystko z powodu niewypłaconego zaległego zasiłku dla opiekunów osób niepełnosprawnych, którego para nie otrzymuje od grudnia zeszłego roku. Pomimo wydania odpowiedniej decyzji na papierze środki wciąż nie wpłynęły na konto pani Moniki. Jej jedynym dochodem pozostaje renta socjalna w wysokości 600 złotych i dorywczy zarobek.

Trudne dzieciństwo i dług mimo woli
Życiorys pochodzącej ze Szczytna na Mazurach Moniki Kąckiej mógłby posłużyć jako scenariusz na niejeden film. Od urodzenia cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, które uniemożliwia jej poruszanie.

- Wszystko dlatego, że mojej mamie opóźniono cesarskie cięcie o 12 godzin. Mój biologiczny ojciec nie był zachwycony tą sytuacją i praktycznie zniknął z mojego życia - dodała. Wychowywana przez nadopiekuńczą matkę, nie potrafiła wykonywać najprostszych czynności.

- Jak pojechałam do szkoły średniej z internatem, nie umiałam nic, nawet wiązać sznurówek, a dzieci w przedszkolu robiły to bez problemu - podkreśliła pani Monika, która była zmuszona przejść przyspieszony egzamin z dojrzałości.

- Od wychowawcy internatu dostałam ultimatum - jeżeli do końca pierwszego semestru nie będę w stanie się ogarnąć i nic wokół siebie nie będę robić, to się pożegnam ze szkołą. Miałam wtedy nóż na gardle. Bardzo mi zależało, żeby skończyć szkołę. Postarałam się i pod koniec semestru od opiekuna usłyszałam: "jak chcesz, to potrafisz" - wspominała.

W wieku 16 lat zawalił jej się cały świat - rodzice zmarli w wypadku, a ona trafiła do rodziców zastępczych, którymi zostali siostra jej matki z mężem. Zamiast opieki i domowego ciepła, z ich strony pani Monika doświadczyła odrzucenia i samych problemów.

- Przypadkiem dowiedziałam się, że lokal odziedziczony po mojej mamie, w którym obecnie mieszkają ojczym z macochą, jest zadłużony na 103 tysiące złotych. Poza tym na moje nazwisko zaciągnięto kilkanaście różnych kredytów, na łączną kwotę 40 tysięcy złotych - podkreśliła pani Monika, której zdaniem tylko rodzice zastępczy mieli dostęp do jej danych, jak numer dowodu osobistego czy numer PESEL.

Do tej pory, dzięki zaalarmowaniu banków, udało się wstrzymać naliczanie odsetek za zaciągnięte kredyty, a postępowanie w tych sprawach prowadzi prokuratura w Szczytnie. Jednak kobieta przebywająca obecnie w Krakowie nie ma pieniędzy tam regularnie jeździć i uzupełniać zeznań.

Zawsze głodna wiedzy i nowych wyzwań
Pani Monika, pomimo swojej choroby, nie poddała się i zdobyła bardzo szerokie wykształcenie. Skończyła dwa kierunki studiów: rehabilitanta społecznego w Warszawie oraz robotykę na AGH w Krakowie. Poza tym uzyskała certyfikaty z języka angielskiego i włoskiego oraz tytuł ratownika medycznego.

- Podczas praktyk w karetce, na krześle przy łóżku podłączałam pacjentów do aparatury medycznej. Dla mnie to było bardzo fajne doświadczenie - dodała z uśmiechem. Jednak z racji swojej choroby pani Monika ma formalny zakaz podejmowania jakiejkolwiek pracy.

- Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, jak ktoś był zdrowy i w wyniku wypadku nie może pracować. Taka osoba ma doświadczenie zawodowe i przepracowane lata, przez co jest ważniejsza dla systemu niż ja, nawet z niższym wykształceniem - wyjaśniła.
Swoje umiejętności językowe wykorzystuje w dorywczej pracy przewodnika w jednej z firm jeżdżącej meleksami. - Miałam bardzo trudny start w tej branży. Przez włoskich czy hiszpańskich turystów byłam traktowana jak żebraczka. Kiedy oferowałam podróż meleksem po mieście, wciskano mi w dłonie drobne pieniądze - wspominała. Została w tej pracy tylko dlatego, że szef pomógł jej i razem z nią oferował potencjalnym klientom wycieczki.

- Moja doba musi być z gumy. Jednego dnia nic się nie dzieje, a drugiego jest tyle roboty, ze nie wiem, w co ręce włożyć - dodała z uśmiechem.

Pomimo własnych słabości umacnia innych
W życiu pani Moniki nie brakuje pasji - największą z nich jest taniec towarzyski na wózkach. Jako zawodniczka zdobyła m.in. mistrzostwo Małopolski czy wicemistrzostwo kraju na zawodach w Warszawie. Obecnie na sportowej emeryturze jako trener przekazuje swoje umiejętności w specjalnej sekcji krakowskiej AWF.

Ponadto przykładem swojego aktywnego życia stara się zachęcić do działania innych niepełnosprawnych, do których trafia przez znajomych czy portale internetowe. - Pokazywanie innym swojego życia i pasji wcale nie jest takie łatwe. Zwłaszcza osobom, które są zamknięte w czterech ścianach przez nawet 40 lat - dodała.

Zawsze stara się zarażać optymizmem, jednocześnie przypominając, jak wiele wyrzeczeń kosztowała ją realizacja własnych planów. - My, osoby niepełnosprawne, nie możemy tylko wymagać od zdrowych ludzi, żeby nas akceptowali. Musimy pokazać, że na miano ludzi normalnych po prostu zasługujemy - wyjaśnia.

W realizowaniu pasji i aktywności pani Monice przeszkadza głównie pogarszający się stan zdrowia. - Z powodu siedzącego trybu życia mam ograniczoną wydolność nerek i cztery lata temu potrzebny był przeszczep jednej z nich. Na zgodnego dawcę czekałam 8 miesięcy, a w międzyczasie trzy razy w tygodniu jeździłam na dializy - podkreśliła pani Monika.

Poza tym regularnie musi zażywać leki immunosupresyjne, zapobiegające odrzuceniu przeszczepionej nerki. Po refundacji NFZ koszt miesięcznego leczenia to kwota tysiąca złotych, które z różnym rezultatem udaje się jej uzbierać.

Kolejnym problemem jest powtarzający się obrzęk stóp. - Wszystko z powodu zatrzymania wody w organizmie, co jest skutkiem ciągłego siedzenia na wózku inwalidzkim - wyjaśnia pani Monika, która co jakiś czas potrzebuje hospitalizacji.

- Leżałam ostatnio w szpitalu 10 dni i pod koniec pobytu powiedziano mi z dnia na dzień, że muszę opuścić szpital, bo łóżko kosztuje 500 zł za dobę, a mnie tak naprawdę nic nie jest - mówi rozżalona postawą lekarzy kobieta.

Życiowa szansa na wyleczenie
Tymczasem od kilku tygodni pani Monika żyje nadzieją na wstanie z wózka inwalidzkiego, jaką wiąże z eksperymentalnym leczeniem w Niemczech. - Koleżanka z Włoch, która jest po stwardnieniu rozsianym, podesłała mi informację o zabiegu rekonstrukcji rdzenia kręgowego na komórkach macierzystych, przeprowadzanym w monachijskiej klinice neurologicznej. Po opisaniu swojego przypadku zostałam zakwalifikowana do badań jako jedna z ośmiu osób z Polski - wyjaśnia.

Amerykańscy lekarze, którzy za zachodnią granicą będą przeprowadzać tę terapię, dają pani Monice nawet 70 procent szans na wstanie z wózka, ponieważ w jej przypadku rdzeń kręgowy został tylko naderwany, uniemożliwiając od urodzenia poruszanie. - Nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, że młody chłopak z Francji, po dwóch latach od zabiegu na komórkach macierzystych już samodzielnie stawia kroki - mówiła z nadzieją pani Monika.

Przeszkodą do podjęcia leczenia są jednak pieniądze. - Koszt całego zabiegu z rehabilitacją to 40 tysięcy zł, ale ja muszę z tej kwoty uzbierać 20 procent, czyli 8 tysięcy złotych do końca sierpnia. Jednak z racji swojego wieku nie mogę liczyć na wsparcie żadnej fundacji, które pomagają albo najmłodszym lub osobom po 65. roku życia - podkreśliła pani Monika, która póki co nie ma nawet połowy wymaganej sumy.

Wsparcia szuka, gdzie tylko się da. - Od jednej z firm budowlanych otrzymałam pięć nowych drzwi wewnętrznych, każde warte ponad tysiąc złotych. Wystawiliśmy je na sprzedaż w internecie po 300 zł, ale nie znalazł się nikt chętny - dodaje kobieta. Nie zawsze jednak spotyka się ze zrozumieniem. - Raz spytałam się pewnego mężczyzny na Plantach o wsparcie, zostałam przez niego opluta - wspomina. Gdy zwraca się o pomoc do publicznych instytucji, słyszy, że powinna wracać do Szczytna, gdzie posiada zadłużone mieszkanie po rodzicach.

- Tam nie ma dla mnie żadnych perspektyw. Ile razy można wszystko zaczynać od nowa? Kolejne 40 lat swojego życia chciałabym spędzić tutaj, w Krakowie - dodaje pani Monika, która wciąż widzi swoją przyszłość w jasnych barwach.

- Zdecydowałam się w swoim życiu na tyle aktywności, żeby pokazać, że człowiek z niepełnosprawnością ma pewne ograniczenia w stosunku do reszty społeczeństwa, ale może je rekompensować czymś kompletnie innym i równie wartościowym - podsumowała Monika Kącka.

JAK POMÓC?
Aby Monika Kącka mogła skorzystać z eksperymentalnej terapii w Niemczech, do końca sierpnia musi zebrać 8 tysięcy złotych, co stanowi 20 procent kosztów całego leczenia.

W ramach zbiórki uruchomiono specjalne subkonto, z którego pieniądze bezpośrednio płyną do kliniki w Monachium (ewentualna nadwyżka trafi do rąk pani Moniki):
Bank Zachodni WBK SA, 2 Oddział w Krakowie
08 1090 1665 0000 0001 2266 6561
Z dopiskiem "Darowizna na leczenie - Monika Kącka".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski