Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia, która trwa

Redakcja
Była ciemna, listopadowa noc, gdy w domu Stanisława Osiki rozległo się pukanie. Gospodarz uchylił drzwi. Za progiem stało sześć osób. Nie musiał o nic pytać. Był rok 1942, a nocni goście byli żydowską rodziną z Nowego Brzeska. W Kucharach Żydów nie było

Rodzina Stanisława Osiki z Kuchar przez ponad 2 lata ukrywała sześcioro osób narodowości żydowskiej. Wszyscy doczekali końca wojny.

Była ciemna, listopadowa noc, gdy w domu Stanisława Osiki rozległo się pukanie. Gospodarz uchylił drzwi. Za progiem stało sześć osób. Nie musiał o nic pytać. Był rok 1942, a nocni goście byli żydowską rodziną z Nowego Brzeska.

W Kucharach Żydów nie było

Osikowie mieszkali w Kucharach. Małżonkowie Stanisław i Katarzyna gospodarowali na czterohektarowym gospodarstwie. Na miarę swoich - niewielkich jeszcze sił, starały się im pomagać dzieci: ośmioletni (w 1939 roku) Stanisław i rok starsza córka Bogumiła. Żyli skromnie. Z niewielkim, położonym nieco na uboczu wsi domkiem sąsiadowała kryta strzechą drewniana stodoła. Ci ludzie i te zabudowania odegrały w naszej historii główne role. - Przed wojną w Kucharach nie było Żydów. Stykaliśmy się z nimi jednak dość często. Sporo ich było w Nowym Brzesku, wielu miało tam swoje sklepy. Niektórzy, trudniący się handlem, chodzili po wsiach, skupując zboże czy co innego - wspomina Stanisław Osika, oczywiście syn.
Jednym z takich domokrążców był Henryk Pióro. Mieszkał w Nowym Brzesku w wynajętym mieszkaniu z żoną i trzema córkami. Jego brat był rzeźnikiem. Zadaniem Henryka było dostarczanie mu surowca. Obchodził więc położone wokół Nowego Brzeska wioski, skupując bydło. Od czasu do czasu zaglądał i do Osików.
W 1939 roku w Kucharach pojawili się Żydzi z Bochni. Uciekali przed Niemcami. - Ojciec powiedział im wówczas, że przed Niemcami i tak nie uciekną. Niech lepiej wracają do swoich domów i tam czekają, co się stanie. Na pewno u siebie będą się mimo wszystko czuli pewniej. Wielu posłuchało - wspomina nasz rozmówca.
Mijały okupacyjne miesiące. Z każdym z nich hitlerowska pętla wokół osób narodowości żydowskiej zaciskała się coraz bardziej. W rejonie Proszowic i Nowego Brzeska to zaciskanie trwało stosunkowo długo. Warszawscy Żydzi już na początku 1941 roku zostali zamknięci w getcie. W niedalekim Sandomierzu zamknięto ich rok później. Tymczasem w Proszowicach jeszcze w 1942 roku w żydowskich sklepach można było kupić kawę, herbatę czy pończochy. Towary bardzo w czasie okupacji poszukiwane. Po wsiach Żydzi ciągle handlowali końmi i zbożem, bogatsi udzielali pożyczek ziemianom.

Nocna ucieczka

Wszystko zmieniło się jesienią 1942 roku. Na początku listopada w Nowym Brzesku rozwieszono obwieszczenia informujące, że w miastach powiatu miechowskiego będą tworzone getta. Żydzi do końca miesiąca mieli opuścić swoje domy i udać się we wskazane miejsca. W razie niedostosowania się do tych zaleceń groziło przesiedlenie przymusowe, a nawet kara śmierci. Niemcy nie zamierzali czekać. - W nocy z 8 na 9 listopada dwory i gminy wiejskie w okolicy Brzeska otrzymały telefoniczne polecenie, by na 6 rano stawiło się w miasteczku 150 podwód gotowych do wyjazdu na Miechów. Większość Żydów, dowiedziawszy się o tym zarządzeniu, uciekła w nocy z miasta, rozbiegając się po okolicznych wsiach, lasach i sitowiach. Z 900 Żydów zamieszkałych w Brzesku Nowym pozostało na miejscu 350 (przeważnie byli to starcy, kobiety i dzieci) i tych wywieziono furmankami do Miechowa. Rzucanie na wozy przerażonych starych Żydów, niedołężnych, bezradnych kobiet i nieletnich dzieci odbywało się w sposób tak bestialski, że wprost trudno to opisać. Zaraz pierwszego dnia rozstrzelano na miejscu 37 osób, które ociągały się z wyjazdem - pisał w swoich wspomnieniach Arnold Szyfman, dyrektor warszawskiego Teatru Polskiego, który w czasie okupacji pod przybranym nazwiskiem ukrywał się w majątku Ludwika Hieronima Morstina w Pławowicach, kilka kilometrów od Kuchar.
Henryk Pióro nie czekał, aż Niemcy wywiozą jego rodzinę do Miechowa. Zdawał sobie sprawę, że to pierwszy etap w ostatniej drodze. Nocą wraz z żoną Balbiną, szwagrem Mosze Palaszem oraz córkami - dwudziestoletnią Genowefą, Edwardą (15 lat) i Rozalią (13 lat) wyruszyli do Kuchar. Wiedzieli, że znajdą tam schronienie. Kilka tygodni wcześniej, gdy Niemcy rozpoczęli prześladowania ludności żydowskiej, Stanisław Osika udzielił im pomocy. Po dwóch tygodniach, gdy sytuacja się uspokoiła, wrócili do domu. Tym razem pobyt miał potrwać 2 lata i 3 miesiące.

Miesiące strachu

Życie rodziny Osików zmieniło się diametralnie. Za pomoc Żydom i ukrywanie ich okupacyjne prawo przewidywało tylko jedną karę: śmierć. Stanisław Osika ryzykował wszystko, co miał najcenniejszego. - Później ojciec mówił, że gdyby wiedział, jak długo to potrwa, pewnie by się nie zdecydował na taki krok. Myślał jednak, że jak w pierwszym przypadku po kilkunastu dniach czy najwyżej kilku tygodniach wszystko wróci do normy - mówi syn. Nie wróciło. Niemcy zaczęli eksterminację Żydów, od której nie przewidywali wyjątków.
Rodzinę Piórów ulokowano w stodole. Zimą zajmowali miejsce pomiędzy stosami słomy i siana. Na lato przenosili się na strych domu. Był tak urządzony, że osoba, która otwierała prowadzącą do niego klapę, widziała naokoło tylko ułożoną słomę. Tylko gospodarze wiedzieli, że za słomą jest miejsce, w którym ukrywa się żydowska rodzina. - Dla nas to były miesiące wielkiego strachu i wielkich wyrzeczeń. Jak w okupacyjnych warunkach zdobyć codziennie jedzenie dla naszej czwórki i dla sześciu dorosłych osób? Trzeba było ogromnego sprytu i ostrożności. Ojciec robiąc zakupy kupował jedzenie w kilku sklepach, by nie zwrócić uwagi. Pożyczając jedzenie od sąsiadów, a było to niezbędne zwłaszcza na przednówku, również pożyczał u kilku po trochu. W przeciwnym razie mogliby nabrać podejrzeń - wspomina Stanisław Osika. Choć z siostrą mieli wówczas po 12-13 lat, byli nie tylko wtajemniczeni, ale i zaangażowani w pomoc żydowskiej rodzinie. Gdy jedno zanosiło ukrywanym jedzenie, drugie stało na czatach.
Żydzi w swoim ukryciu spędzali całe noce i dnie. Zwykle tylko kolacje jedli wspólnie ze swoimi gospodarzami. Trzeba było wówczas zasłonić wszystkie okna, pilnie obserwować, czy na zewnątrz nie pojawi się jakieś światło i zachować ciszę. Nie zawsze się to udawało. Stanisław Osika wspomina, że pomiędzy członkami żydowskiej rodziny dochodziło czasem do sporów. - Ja się im nie dziwię. Tam były trzy młode dziewczyny, pragnące wolności. Nie umiały się pogodzić ze swoim losem i buntowały się, co nieraz prowadziło do awantur. Na szczęście dom był położony na uboczu i nigdy te sprzeczki nie przyczyniły się do odkrycia tajemnicy.

Eksterminacja

Kilka razy jednak było do tego bardzo blisko. Pierwszy raz towarzyszący rodzinie strach stał się paraliżujący, gdy na terenie zabudowań pojawił się Niemiec z dziesięcioma policjantami granatowymi. Powód wizyty nie był związany z ukrywaniem Żydów. Niemcy podejrzewali, że w domu przebywa przyrodni brat Stanisława. Kilka dni wcześniej miał go ktoś rozpoznać. Jak się jednak okazało, była to pomyłka. Tamten bowiem zginął w 1939 roku na Wołyniu. Zanim jednak sprawa się wyjaśniła, policjanci pobieżnie przeszukali zabudowania. Nikogo nie znaleźli, ale Osika do dzisiaj wspomina zesztywniałych ze strachu rodziców.
Jeszcze gorzej było w 1944 roku. Niemcy przygotowywali się do przyjęcia zbliżającej się Armii Czerwonej. Przez kilka miesięcy trwało budowanie okopów i rowów pancernych. Osika wspomina, że przez jakiś czas Niemcy byli w ich zabudowaniach stałymi gośćmi. Ryzyko było ogromne. Każdego dnia ocierali się o dekonspirację i śmierć. Gdy rodzina Piórów siedziała ukryta w słomie, w okolicy dochodziło do dramatów. W Nagorzanach, w majątku Bohdana Thuguta ukrywało się trzech Żydów. Na skutek donosu na miejsce udali się żandarmi i całą trójkę zastrzelili we śnie.
W dworze w Topoli z kolei ukrył się dziesięcioletni Jakubek, który stracił rodziców. Gdy właściciele dowiedzieli się o spodziewanej rewizji Niemców, chłopcu dano nowe buty i 1000 złotych. Ponieważ mimo to nikt nie odważył się przyjąć go pod swój dach, wkrótce wrócił. Przyjęto go z powrotem, ale ponieważ dziecko chwaliło się swoimi pieniędzmi i butami, pewnego ranka znaleziono go martwego. Na szyi miał zaciśnięty drut. Pieniędzy i butów nie było.
Gdy w Nowym Brzesku znaleziono Żydówkę z dwuletnim dzieckiem, miejscowy komendant policji granatowej dostał rozkaz zastrzelenia kobiety i otrucia dziecka. Gdy trucizny nie otrzymał ani od miejscowego lekarza, ani w aptece, dziecko zostało zastrzelone.
Do tego samego komendanta zgłosił się po kilku tygodniach ukrywania się w wiklinach nadwiślańskich stary Żyd. Prosił, żeby go zastrzelić na miejscu. Gdy usłyszał, że zostanie odesłany do Miechowa i tam zastrzelony odparł, że nie boi się śmierci, boi się Niemców… - Nie ma tygodnia, by w okolicy nie zastrzelono jakiegoś Żyda lub Żydówki ukrywających się jeszcze po stajniach, oborach, chlewach, piwnicach, strychach chłopskich - pisał później Arnold Szyfman.
Dramat Piórów i ukrywających ich Osików zakończył się w styczniu 1945 roku wraz z przejściem frontu i wyparciem Niemców przez Rosjan. - Pamiętam, jak po wielu miesiącach wyszli ze swej kryjówki. Chcieli się pokazać Rosjanom, podzielić radością z wyzwolenia. Ci jednak chyba nie bardzo wiedzieli, o co chodzi. Potraktowali ich lekceważąco. Pokazywali ich sobie nawzajem mówiąc Jude, Jude - opowiada Osika.

Kres tajemnicy

Dopiero wtedy wyszła na jaw wielka tajemnica Osików. Przez tyle miesięcy nikt nie wiedział o ukrywających się u nich Żydach. Nie wiedziała nawet najbliższa rodzina. - Siostra matki, gdy dowiedziała się o wszystkim, miała pretensje. Rodzice jednak dobrze wiedzieli, że wtajemniczenie kogokolwiek mogło nas tylko narazić na kłopoty. Ludzie pytaliby: po co to robicie, dlaczego ryzykujecie. Lepiej, że nikt nie wiedział - mówi. Jeden z lokalnych partyzantów miał powiedzieć, że gdyby Osikowie poinformowali o swoim "problemie", sprawa zostałaby "załatwiona". - Spytałem go wówczas, czy mógłby wziąć coś takiego na swoje sumienie. Ja mam sumienie czyste i ogromną satysfakcję, że dzięki nam ci wszyscy ludzie przeżyli.
Rodzina Henryka Pióro po wojnie osiedliła się Krakowie przy placu Wolnica. Pierwsza wyjechała z Polski Genowefa. Wyszła za mąż w 1947 roku i wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Rok później ze swoim mężem do Niemiec wyjechała Edwarda. Henryk z żoną i najmłodszą córką Rozalią w 1951 roku wyjechali do Izraela. W międzyczasie spędził jeszcze pół roku w więzieniu za nielegalny handel. Mosze Palasz miał wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Osikom udało się zdobyć jego adres, ale na dwa wysłane listy nie odpowiedział. W trzecim napisali, że cieszą się, że kiedyś nie wstydził się mieszkać z nimi pod wspólnym dachem…
Pozostali ocaleni Żydzi utrzymywali po wojnie kontakty z Osikami. W 1987 roku Stanisław Osika został zaproszony do Izraela, gdzie przebywał przez 3 tygodnie. W 1998 roku, po trwającej wiele lat procedurze Instytut Yad Vashem nadał Stanisławowi (ojcu) i Katarzynie Osikom tytuł "Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata". Oczywiście oboje już nie żyli, Stanisław zmarł w 1957 roku, jego żona 10 lat później. Nie żyli też ocaleni Henryk Pióro (zm. 1973) i jego żona Balbina (zm. 1983). Dzisiaj nie żyje również żadna z trzech ich córek, które przez wiele wojennych miesięcy ukrywały się w słomianej skrytce. Żyją tylko ich dzieci i wnuki. Jeden z nich odwiedził nawet Kuchary. We wrześniu 2004 tytuł "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata" został przyznany Stanisławowi Osice, synowi. Odebrał go dopiero po ponad trzech latach, 21 października 2007 roku z rąk ambasadora Izraela Dawida Pelega w Synagodze Wysokiej w Krakowie. Jego siostrze Bogumile Kordzikowskiej (dziś mieszka w Sierosławicach), która miała równe zasługi, tytułu odmówiono. Powodem miało być to, że ponoć w czasie jakiejś rozmowy wyraziła się, że nie lubi Żydów. Jej bratu nie daje to spokoju.- Nie wiem, kto mógł coś takiego napisać. Jeżeli nawet siostra tak powiedziała, to przecież byliśmy wtedy dziećmi. Nieopatrznie rzucone zdanie przekreśla dwa i pół roku strachu i ryzyka, jakie ponieśliśmy dla ratowania tej rodziny. Siostra twierdzi, że na medalu jej nie zależy. Ja jednak nie spocznę i póki życia będę dążył do tego, by również ona została uhonorowana - mówi Stanisław Osika. Dla niego ta historia jeszcze się nie skończyła.
ALEKSANDER GĄCIARZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski