18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia pachnąca piwem

Redakcja
Po barze Barcelona pozostał tylko wiersz Adama Ziemianina FOT. ADAM WOJNAR
Po barze Barcelona pozostał tylko wiersz Adama Ziemianina FOT. ADAM WOJNAR
KRAKOWSKIE KNAJPY * W początkach XIX wieku w mieście powstają pierwsze restauracje * Zagraniczne nowinki nie bardzo podobają się mieszczuchom * Później opiewają je poeci

Po barze Barcelona pozostał tylko wiersz Adama Ziemianina FOT. ADAM WOJNAR

Historia - to także knajpy, oberże, szynki, traktiernie, austerie, karczmy, zajazdy, restauracje.

A propos restauracji w ich współczesnym kształcie - powstały one stosunkowo niedawno, w połowie XVIII wieku, oczywiście we Francji. Właścicielem pierwszego zakładu gastronomicznego występującego pod nazwą miał być niejaki Boulanger. W 1765 roku przed swym domem przy rue Bailleul w Paryżu ustawił stoły, zapraszając do nich gości. Pod szyldem "Restaurant" (a restaurer se - to nic innego jak posilać się, pokrzepiać) podawano podobno silny, pokrzepiający rosół z baraniny.

Anthelme Brillat-Savarin, autor słynnej "Fizjologii smaku", zachwycał się restauracjami:

...restauracje, wynalazek najświeższej daty, z którego doniosłości nie zdawano sobie dostatecznie sprawy; dzięki niemu wszakże człowiek będący właścicielem kilku pistoli może natychmiast, niezawodnie i kiedy tylko ma ochotę, zaznać wszystkich przyjemności jedzenia.

Polacy, przynajmniej bracia szlachta, nie podzielali zachwytu wielkiego francuskiego gastronoma. "To był przewrót obyczajowy, z którego niełatwo dziś zdać sobie sprawę" - pisał Stanisław Wasylewski o polskich restauracjach początku XIX stulecia:

Wolny, niepodległy Polak, żarłoczny Polak ma wejść do nowomodnego "restoranu", gdzie się płaci za jedzenie! Możliwe to bywało dotąd chyba w czasie podróży, w zajeździe, nie na co dzień. Chyba biedota odżywia się w gospodach, ludzie niezależni, przyjeżdżający do miasta, mieli sto okazji obiadowania u znajomych. Teraz szlachcic jednowioskowy nawet, który nigdy sztuki mięsa bez kilku gości nie zjadł, wchodzi rad nie rad, a też z ciekawości, do traktierni, gdzie w izbach szafran z kuchni zalatuje, a tatarak w gruzły posiekany zalega podłogę. W Krakowie czekają podróżni na południowy hejnał na A-B, hasło rozpoczynania obiadów w trak- tierniach. "Gib mir nochmals diese psiajuchy und rzewuski mit powideln" wołają niemieccy beamterzy.

Czyli daj mi jeszcze raz te prażuchy i racuszki z powidłami...

Panowie bracia kręcili nosami na nowomodne "restauranty", które miały jednak swoich zwolenników. Kantorbery Tymowski z satysfakcją stwierdzał w "Odzie do brzucha":

Miejski pasibrzuch już teraz

  nie schudnie,

Nie rankiem tylko, wieczór

  i w południe

Wzywa go usty restauratora

Każda dnia pora.

Historia Krakowa - to także historia krakowskich knajp. Można o nich napisać grube tomy - poczynając od średniowiecza, kończąc na współczesności, która sypnęła ogromną ilością restauracji, barów, piwiarni. Byłaby tam i piwiarnia w Smoczej Jamie, w której znakomicie bawił się w 1616 roku Marton Csombor, Węgier podróżujący po Polsce. Byłaby "Indya" - "spelunca latronum", jaskinia łotrowska, jak ją nazywał Frycz Modrzewski. Pisał o niej Ambroży Grabowski:

Była to izba podziemna, właściwiej piwnica z większymi oknami, które były równo z poziomem rynku krakowskiego, pod gmachem dawnego Ratusza krakowskiego, zburzonego już za istnienia Rzeczypospolitej Krakowskiej. W tej izbie był szynk wódek zjawiskiem piwa wielce odwiedzany, bo w dobrym miejscu wśród rynku, gdzie stek ludzi. Zwykle w niedziele i święta grywała tam muzyka i odbywały się tańce, gdzie hulało pospólstwo, parobki, dziewki, lokaje, kucharki itp. hołota. Zabawnie to było, przechodząc koło ratusza tą stroną od szewskich jatek, słyszeć głos skrzypców, cymbałów i basów, wychodzący spod ziemi, i widzieć, jak wesołe i wódką ożywione biesiadników pary, kręcąc się, wybijały hołubce. Nieraz w porze lata, przechodząc wieczorem, stawałem nad oknem zjawiskiem nachyliwszy się słuchałem rubasznych śpiewek, krakowiaków i przypatrywałem się wesołej drużynie. Lud prosty mówił zwykle: pójdźmy do Indyi na wódkę, na piwo, tańcowałem w Indyi itp., a położenie podziemne tego miejsca dało początek nazwaniu; do Indyi wchodziło się po schodkach z rynku krakowskiego.
W opasłej księdze o krakowskich knajpach znalazłby się i "Czarny Osioł", już zapomniany, i "Pocieszka" (pyszna nazwa!) i oczywiście przesławna restauracja Hawełki, założona przez Macharskiego. Knajpa Rosen-stocka (zwanego przez Przybyszewskiego "Rosenkreutzerem") przy ulicy Lubicz, na rogu Potockiego, dzisiaj Westerplatte.

Wprawdzie na przełomie wieków wiele krakowskich kawiarni zamykano dopiero o trzeciej nad ranem, ale Rosenstock miał nad nimi przewagę - był otwarty na okrągło, przez całą dobę! Nic więc dziwnego, że w nocy zjawiali się tu wszyscy: wyfrakowani eleganci wprost z balowych sal, kelnerzy z innych knajp, też we frakach, nocne marki, dorożkarze, austriaccy oficerowie. Piło się tam, grało w bilard, jadło i - jak zapewniał Boy-Żeleński - gadało, gadało, gadało...

Jednym słowem opowieść ciągnęłaby się przez setki stron, każda bowiem epoka, każde pokolenie, każda dzielnica miały swoje knajpy. Niektóre - jak bar "Na Stawach", o którym niedawno pisałem - znalazły się w literaturze. Inne - jak "Sielanka" na Woli Justowskiej, jak "David-son" przy Kościuszki trwają tylko w pamięci starszych krakowian. Do "Sielanki" chętnie woził gości Jan Kaczara słynny fiakier i rymotwórca:

Jestem dorożkarz krakowski,

Nie żądam niczyjej łaski,

Bo dzisiaj tu, a jutro tam,

Zawsze pieniążki w kieszeni

  mam.

Wezmę dwie panny

  do dorożki,

Powiozę do "Sielanki"

  za rogatki,

Tam, gdzie się bawią panny

  i mężatki

i bawi się złodziei moc.

Knajpa otwarta prze

  z całą noc. Kuniec.

A ponieważ o wszystkich knajpach pisać nie można, skupmy się na "Barcelonie". Miejscu szczególnym dla nas, studentów UJ z lat sześćdziesiątych. Była to knajpka na rogu ulicy Straszewskiego i Manifestu Lipcowego, czyli dzisiejszej ulicy Piłsudskiego, historycznie zaś rzecz biorąc - Wolskiej. Położona w pobliżu Collegium Novum, serca Uniwersytetu, przy- ciągała studentów i pracowników naukowych - na sałatkę, na śledzia, na obiad. Zawsze panował gwar, zawsze można było spotkać znajomych.

Praktycznie rzecz biorąc, "Barcelona" (oficjalnie zwana barem "Uniwersyteckim") była przedłużeniem Plant, ich wyodrębnioną, osobną częścią, w której można było wypić halbę piwa, a od czasu do czasu, po egzaminach, coś mocniejszego. Z radości lub rozpaczy...

O "Barcelonie" nie zapomniał w swych wierszach Adam Ziemianin:

Obudziłem się nagle

  w "Barcelonie"

Pan Jasio nerwowo

Roznosił piwo

Jak zwykle

Nie wydając reszty

Galaretka wieprzowa

Trzęsła się ze strachu

Gdy przy drugim stoliku

Usiadł donosiciel

Wojtek Bellon

Wciąż chciał

Wyjechać z "Barcelony"

  w góry

Lecz coś go trzymało

Potem przyszedł

Andrzej z Musiałem

  i Jurkiem Gizellą
Uśmiechali się stypendialnie

Wtedy jeszcze mieliśmy

Paszporty do młodości

Takie radosne

Miał rację Adam. Była "Barcelona", było piwo, wieprzowe galaretki, kapusie i koledzy. Był pan Jasio, kelner - malutki, nerwowy, zabiegany. Tylko o pani Geni zapomniał poeta - wielkiej, zwalistej, pożywiającej się niespiesznie na oczach wygłodniałych, zniecierpliwionych klientów.

Znikła "Barcelona", przepadła. Najpierw zamieniono ją w nędzny, bezalkoholowy bar, później w jakiś sklep, aby wreszcie obwieścić, że na miejscu małego narożnego domu stanie wielka kamienica. Sic transit gloria mundi... Szkoda, bo mała knajpka była fragmentem historii Krakowa, niegdyś należała do Lustgartena, ojca słynnego piłkarza "Cracovii". Pasioki - jak nazywano "Cracowię" na Zwierzyńcu i w całym chyba Krakowie - chętnie widziały w swych szeregach Żydów, w przeciwieństwie do "aryjskiej" "Wisły". Lustgarten - absolwent "Sobka", prawnik - był bramkarzem. Podobno jako pierwszy w Polsce stosował tak zwaną robinsonadę, czyli rzucanie się szczupakiem w kierunku piłki. Nic więc dziwnego, że Kraków śpiewał o nim taką piosenkę:

A bramkarz Lustgarten

Ten skacze po bramie

Jak małpa po klatce

W podartej panamie.

Po Lustgartenie ojcu narożną knajpkę przejął Goldstein, restauracja pozostała - zapewne do czasów wojny - w żydowskich rękach. Dlaczego więc nazywano ją "Barceloną", podczas gdy następna mordownia przy niegdysiejszej ulicy Manifestu Lipcowego, na skrzyżowaniu z Retoryka, knajpa przed wojną pozostająca w rekach chrześcijańskich, nieoficjalnie nosiła nazwę "U Żyda"? Bóg jeden wie...

ANDRZEJ KOZIOŁ, dziennikarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski