Gdy w 2004 roku Wołodymyr Domchuk poznał zakonników z klasztoru Kartuzów, zaciekawiło go ich życie. Chciał opowiedzieć o nich w swoich obrazach. Abstrakcyjnych – dodajmy. Zaczął badać temat, zgłębiał historię, i… trafił na pewne zdjęcie z 1903 roku. Czarno-białe, niepozorne. Trzeba było mu się dokładnie przyjrzeć, by zrozumieć historię, która za nim stoi. Pokazywało ono, jak wyprowadzano mnichów z kartuzji. Rząd francuski wysłał uzbrojonych żołnierzy przeciwko zakonnikom. Musieli opuścić swoją siedzibę – Wielką Kartuzję, położoną w malowniczym zakątku Alp.
– Gdy wybuchł ostry konflikt na Majdanie, przypomniało mi się to zdjęcie. Chciałem wyraźnie zaznaczyć tę paralelę pomiędzy początkiem XX wieku a początkiem XXI wieku. Minęło sto lat. A jednak wciąż jest podobnie. Wtedy ludzie uzbrojeni wyprowadzali grupę bezbronnych zakonników, którzy nikomu nie czynili nic złego. Po prostu żyli swoim życiem, według swoich zasad i przekonań. Teraz to samo wydarzyło się na Majdanie. Tam także wysłano policję przeciwko ludziom, którzy po prostu wierzyli w swoje zasady, pokazali, że chcą innej Ukrainy. Uzmysłowiło mi to, że sytuacje z przeszłości powracają. Świat się zmienia, a niektóre sceny wciąż odgrywamy na nowo, zmieniają się tylko ich bohaterowie__– mówi artysta.
I o tym właśnie opowiadają prace z cyklu „Kartuzja: 7 stars – all inclusive”.
Na pierwszy rzut oka można go wziąć za japiszona albo biznesmena. Jasna marynarka, błękitna koszula, dzianinowy krawat, mokasyny. Włosy spięte w kucyk. Owijające się wokół nadgarstka bransoletki z koralików trochę przełamują wizerunek „pana z biurowca”, ale mimo to aż trudno uwierzyć, że to młody, ukraiński artysta, który po wydarzeniach Majdanu postanowił uciec, odetchnąć, nabrać dystansu. Na miejsce odosobnienia wybrał opactwo Benedyktynów w Tyńcu.
– Nie wiem jednak, czy słowo ucieczka jest tu najlepsze. Raczej próba uwolnienia się od złych wspomnień, wyczyszczenia umysłu. Żaden mieszkaniec Ukrainy, a szczególnie Kijowa, nie mógł tego, co się działo, nie przeżyć. Przejść wobec tego całkiem obojętnie. Czy jesteś artystą, nauczycielem czy robotnikiem, masz ten sam ogromny ciężar, który musisz nieść. I każdy inaczej sobie z nim radzi – tłumaczy Wołodymyr Domchuk po chwili zastanowienia.
Przez dwa tygodnie, nie opuszczając klasztoru, tworzył. Efekt zobaczyć możemy na wystawie w opactwie.
Dominują tu kolory czarno-biały i czerwony. One właśnie przypominają mu nie tylko Majdan, ale także tamto wydarzenie ze zdjęcia z 1903 roku. Stąd czerń i biel symbolizujące konflikt i walkę o zasady. Czerwień to kolor buntowników, ale i krwi, która została przelana.
– Trudno w takiej chwili udawać, że się tego nie widzi, że to wszystko nie ma na mnie wpływu. Ma, i to ogromny. Nie mogę przejść wobec tego obojętnie. I to wszystko musi być w moich obrazach – dodaje.
Praca nad wystawą w Tyńcu to maraton, który trwał dwa tygodnie. Bez przerwy. Chciał poczuć to miejsce, jego 1000-letnią historię, dziedzictwo wieków, tradycję i zasady.
– Lubię słuchać tego, co mówią te mury. Jedyne, czego mi brakowało, to obecności na porannych mszach świętych, razem z mnichami. Ale czas mnie gonił, musiałem zdążyć z pracami przed wystawą, więc moje „ora et labora” musiało odbywać się w pokoju. Autorem moich prac jest atmosfera panująca w klasztorze, tutejszy klimat. Te prace, tak współczesne, są rodzajem medytacji, modlitwy nawet__– opowiada.
Nie zwiedzał miasta, nie oglądał zabytków. Wolał skupić się na pracy. Wyczerpującej – dodajmy. Bo jego obrazy powstają nie tylko przez nakładanie farby. To czasem szpachlowanie, naklejanie taśm, ich zrywanie, drapanie. Jak to w sztuce współczesnej bywa.
– Tworzenie obrazów jest dla mnie niczym zajęcie mnicha. Zakonnik, gdy pracuje, to się modli, medytuje, myśli. Monotonia malowania obrazu jest czymś bardzo podobnym. To dlatego tak mi dobrze w Tyńcu__– podkreśla artysta.
Wołodymyr Domchuk twierdzi, że każdy ma w sobie kilka świadomości. Jedną z nich w jego wypadku jest mnich. Kiedy jest na zewnątrz konfrontacja, wojna, zwraca się właśnie do niego.
–__To jest jak zabawa dziecka ulubioną zabawką – porównuje. – _O_no skupia się na swojej ukochanej rzeczy, odcina od tego, co się dzieje. Jakby świat nie istniał. Ta zabawka daje takie alibi na nieobecność. I ja tak czuję się w przypadku sztuki. Ona pozwala mi się oderwać od dramatów. Jestem otoczony chaosem, różnymi wydarzeniami, ale posiadam wewnętrzny spokój. Gdy trafiłem tutaj, w ciszę zakonną, sytuacja się zmieniła. Powracają wspomnienia i przemyślenia odnośnie tego, co działo się na Majdanie. Jest taka część mnie, która wciąż przeżywa to, co jest na zewnątrz.
To, co dziś czuje na myśl o Ukrainie i tym, co ją czeka, to nie strach. Bardziej bezsilność, która jest okrutnie przygnębiająca.
– Jedyne, co dziś mogę zrobić, to swoimi pracami dać świadectwo czasów, w których przyszło żyć Ukraińcom. Ta czerń i biel, te szarości, ta czerwień z moich obrazów są jak kartki z dziennika walki na Majdanie. To odcienie walki o zasady i prawo do życia według własnych przekonań. To kolory śmierci tych, którzy na Majdanie poświęcili swoje życie dla sprawy. Chciałbym, żeby to wszystko zostało zapamiętane__– dodaje artysta.
Wołodymyr Domchuk (ur. 1974 r.)
to ukraiński artysta, na co dzień mieszkający w Kijowie. Eksperymentuje z różnymi mediami. Wystawiał już zarówno w ukraińskich galeriac, jak również w kościołach i klasztorach, nie tylko na Ukrainie, ale także w innych krajach europejskich.
„Kartuzja: 7 stars – all inclusive”
to wystawa prac, którą obecnie prezentuje w opactwie Benedyktynów w Tyńcu. Jej tematem stała się codzienność zakonu kartuzów, zakonu z obecnie najsurowszą regułą, Warto zaznaczyć, że – jak mówi sam artysta – w tych pracach pojawią się także jego przemyślenia na temat aktualnych wydarzeń na Ukrainie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?