Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia psa Szczęściarza. Żyje dzięki pewnej suczce i... larwom

Katarzyna Gajdosz-Krzak
Katarzyna Gajdosz-Krzak
Katarzyna Gajdosz/Arch. lek. wet.
Trafił do weterynarza z ranami wielkości pięści. Możliwe, że Szczęściarz jest ofiarą petard, które ktoś w niego rzucił w sylwetrową noc.

- Nie wiem, ile ten piesek musiał wycierpieć, skoro nawet nie pisnął, gdy weterynarz czyścił mu ranę. A to przecież bardzo bolesne - opowiada Agnieszka Dudka z Chomranic.

To pod jej dom tuż po Nowym Roku przybłąkał się kudłaty piesek. Zaglądał do miski jej kotów ustawionej na podwórku. Bawił się z psem Toto.

- Kiedy próbowaliśmy z mężem do niego podejść, uciekał. I tak było przez kilka dni - opowiada Agnieszka Dudka. Jej mąż zdołał podejść na tyle blisko, żeby zauważyć rany na grzbiecie psa. Aż pewnego dnia pies stał pod drzwiami.

- Był okrutny mróz, a on patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, więc wpuściłam go do środka - opowiada pani Agnieszka.

Wtedy dokładnie zobaczyła straszne rany na jego ciele. Widok i zapach był odrzucający. Niemal cały grzbiet pokrywały ropiejące rany. Ich prawdziwy rozmiar zobaczyła jednak dopiero, gdy weterynarz, którego natychmiast wezwała, ogolił i opatrzył psa. Kundelek miał zdartą skórę.

- Nie wiem, kto mógł go tak okaleczyć - zastanawia się pani Agnieszka. Jej zdaniem piesek mógł paść ofiarą innego czworonoga. - Tylko że wówczas raczej miałby pogryzioną okolicę szyi, uszu, bo w tych miejscach gryzą się atakujące psy - dodaje. Możliwe też, że zwierzak jest ofiarą sylwestrowej nocy.

- Może przestraszył się huku fajerwerków i uciekł z podwórka, kalecząc się przy przechodzeniu przez ogrodzenie? Albo, co gorsza, ktoś rzucał w niego petardami - mówi.

Anna Czaja-Kruszyńska, lekarz weterynarii, która zastosowała innowacyjną metodę leczenia, żeby uratować psa, nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, skąd u niego tak paskudne rany. Sądzi, że to może być efekt pogryzienia przez inne zwierzę.

Szczęściarz, bo tak go nazwała, był w stanie agonalnym. Konieczna była transfuzja krwi. Z pomocą przyszła czekająca na adopcję suczka Axa, podopieczna Stowarzyszenia Mam Głos. - Dzięki niej oraz larwoterapii, którą zastosowaliśmy przy leczeniu ran, udało się uratować pieska - cieszy się Anna Czaja-Kruszyńska, zajmująca się hirudoterapią, czyli leczeniem za pomocą pijawek. Mówi, że w przypadku Szczęściarza pijawki mogą okazać się zbędne. Po opatrunkach z larw, rany goją się prawidłowo.

Szczęściarz jest teraz w lecznicy. Agnieszka Dudka przyznaje, że żal było jej oddawać pieska. Ale ma maleńkie dziecko i nie byłaby w stanie przygarnąć psa, który wymaga teraz sporej uwagi. - Zwłaszcza, że już jednego znajdę mam. Toto w podobny sposób do nas trafił - mówi.

Dodaje, że jest córką weterynarza. W rodzinnym domu mieli tylko rasowe psy.

- Były super, ale przyznam szczerze, że dopiero dzięki Toto zrozumiałam, ile miłości może dać człowiekowi pies. Ta więź jest niesamowita - stwierdza pani Agnieszka, apelując o dom dla Szczęściarza. W tej sprawie można kontaktować się ze schroniskiem w Wielogłowach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Historia psa Szczęściarza. Żyje dzięki pewnej suczce i... larwom - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski