Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hokej. Ludzie wchodzili na drzewa by nas oglądać

Maciej Zubek
Walenty Ziętara to legenda polskiego hokeja
Walenty Ziętara to legenda polskiego hokeja Maciej Zubek
O kulisach zdobycia przed 50 laty przez hokeistów Podhala Nowy Targ pierwszego w historii tytułu mistrza Polski rozmawiamy z członkiem ówczesnej drużyny i ikoną polskiego hokeja Walentym Ziętarą.

Proszę pokrótce przypomnieć drogę Podhala do pierwszego mistrzostwa Polski? To był spodziewany sukces?
W żadnym wypadku. Nikt z nas przed sezonem nie zakładał walki o mistrzostwo. Faworytów upatrywano w naszpikowanych wówczas reprezentantami Polski, zespołach z Katowic i Warszawy. W dodatku nasz zespół był w tamtym właśnie momencie w przebudowie. Czechosłowacki trener Frantisek Vorisek, który przejął zespół rok wcześniej i dostał od działaczy wolną rękę w budowaniu zespołu, dokonał rewolucji w składzie. Podjął duże ryzyko Podziękował kliku starszym zawodnikom, w których nie widział przyszłości i postawił na młodych 17-18 letnich wychowanków. W tym gronie byłem m.in. ja, Marian i Wiktor Pyszowie, Tadek Kacik, Józek Słowakiewicz czy Franek Klocek. Każdy z nas systematycznie zaczął dostawać szansę gry w pierwszym zespole i budować w niej swoją pozycję. Starsi zawodnicy jak Staszek Różański, którego nazywaliśmy wujkiem czy Kaziu Bryniarski, Tadziu Kramarz,zaakceptowali nas w szatni i jasno dali do zrozumienia, że jesteśmy równoprawnymi członkami zespołu. I tak stworzyła się wybuchowa mieszanka młodości z doświadczeniem.

Tytuł był efektem waszej dominacji w lidze?

O dominacji nie było mowy. To był bardzo długi i ciężki sezon. Tytuł mistrzowski rozstrzygnął się dopiero w ostatnim turnieju finałowym w Nowym Targu. Oprócz nas, Legii i Katowic grał w nim jeszcze Pomorzanin Toruń. Mecze przyciągały rekordową ilość kibiców. Ludzie wchodzili na drzewa by mieć jak najlepszą widoczność. W powietrzu czuć było podniosłą atmosferę.

Nowy Targ hucznie świętował to mistrzostwo?

Oczywiście, były śpiewy i tańce. Dla tak małego miasta jakim wówczas był Nowy Targ wydarzyło się coś naprawdę wielkiego. Staliśmy się rozpoznawalni na ulicach. W dosyć oryginalny sposób doceniły nas władze miasta. Przez kilka dni przed magistratem wbite do śniegu były czarne tabliczki z naszymi imionami. Śmialiśmy się, że wygląd to jak mały cmentarz.

Doceniono was finansowo?

Chyba pan żartuje. O żadnych pieniądzach za grę w hokeja wówczas nie było mowy. W nagrodę za mistrzostwo Polski każdy z nas dostał aparat fotograficzny.

Mistrzostwa nie byłoby gdyby swojej pracy nie wykonali ówcześni działacze

Dziś już nie ma takich społeczników. Marian Dworzański, Leon Borek czy Karol Grzesiak to byli ludzie o wielkich sercach, w stu procentach oddani hokejowi. Noc i dzień spędzali w klubie, poświęcając mu nie tylko cały swój czas, ale też często swoje ciężko zarobione prywatne pieniądze. Nie było dla nich sprawy nie do załatwienia.

Czy już wtedy można było już przypuszczać, że w ciągu kolejnych lat Nowy Targ stanie się wizytówką polskiego hokeja?

Na pewno zaczęło dziać się coś pozytywnego. Największa tym zasługa Voriska, który opracował wieloletni, szczegółowy system szkolenia z którego przez wiele następnych lat korzystali następni trenerzy i na bazie którego wyrosło kolejne pokolenie zawodników. W latach 70 tych nikt nam nie podskoczył. Praktycznie w każdym sezonie pierwsza drużyna miała świeży dopływ krwi w postaci kolejnych utalentowanych, młodych zawodników. Zaczęły się objawiać kolejne talenty jak Leszek Tokarz, Andrzej Słowakiewicz, Mietek Jaskierski, którzy przez kilka następnych lat stanowili o sile zespołu.

W 1966 roku objawił się też talent Walentego Ziętary. Razem z braćmi Pysz błyskawicznie staliście się wiodącymi postaciami w drużynie..
Nazywano nas komarami, ze względu na to że wszyscy trzej byliśmy bardzo szczupli i niewysocy. Potrafiliśmy jednak ukąsić przeciwnika. Graliśmy w trzeciej piątce. Często rywale nas lekceważyli. A my z każdym kolejnym meczem nabieraliśmy pewności siebie i w coraz większym stopniu zaczynaliśmy mieć wpływ na wyniki zespołu. Szczególnie w pamięci utkwiło mi spotkanie w Katowicach na Torkacie. Przegrywaliśmy już w pewnym momencie 1:5 by ostatecznie wygrać 6:5, po 5 moich bramkach. Ważne było olbrzymie wsparcie jakie czuliśmy ze strony trenera Voriska. Nie wywierał na nas żadnej presji, ale z drugiej strony dawał jasno do zrozumienia, że bardzo na nas liczy. Dobrą grą chcieliśmy spłacić ten kredyt zaufania.

Mało zabrakło, a nie trafiłby pan w ogóle do hokeja. Pierwszym pana wyborem był boks…

Zgadza się. Dwa lata trenowałem pod okiem brata Zbigniewa Pietrzykowskiego, Tadeusza który prowadził zajęcia w Nowym Targu. Z tą dyscypliną wiązałem przyszłość, zwłaszcza że wszyscy podkreślali że mam do tego talent. Wszystko zmieniło się po tym jak wziąłem udział w między szkolnych zawodach o „złoty krążek”. Razem z kolegami awansowaliśmy wówczas do finału ogólnopolskiego, który rozegrany był w Nowym Targu. Wtedy podszedł do mnie trener Mieczysław Chmura i zapytał czy nie chciałbym spróbować swoich sił w Podhalu. Zgodziłem się, po czym dostałem sprzęt i tak się zaczęło. Boks bardzo mi jednak pomógł w hokeju. On dał mi koordynację, sprawność i przede wszystkim odwagę.

Dziś w polskim hokeju próżno szukać 18-19 letnich zawodników, którzy odgrywali by w drużynach wiodące role..

Niestety. Bardzo nad tym ubolewam. W dużym stopniu odpowiedzialni są za to szkoleniowcy, ale i działacze. Boją się stawiać na młodych. Jeżeli już są w pierwszym zespole to zazwyczaj grają w nim „ogony”. A tak nie powinno być. Zawodnik tylko i wyłącznie przez grę z mocniejszymi od siebie, jest w stanie podnosić swoje umiejętności. Tak było chociażby ze mną. Gdyby nie systematyczna gra w pierwszym zespole Podhala, na pewno nie wywalczyłbym tytułu króla strzelców w Mistrzostwach Europy juniorów.

Ciągle ma pan bezpośrednią styczność z hokejem. Od 20 lat organizuje pan bowiem obozy szkoleniowe, w których biorą udział zawodnicy z wielu państw…

Teraz to już przejął mój syn Piotrek. Ja mu tylko pomagam, na tyle na ile mi zdrowie pozwala. Z moich obserwacji wynika że w Polsce nie brakuje nam utalentowanych młodych zawodników. Nikt jednak nie potrafi właściwie ich ukierunkować. System szkolenia jakim obowiązuje w większości polskich klubów z czasem zabija w nich miłość do hokeja.

Można wywnioskować z tej wypowiedzi raczej jest pan pesymistą jeżeli chodzi o przyszłość polskiego hokeja.
A jak nim nie być, jak świat nam ucieka a my stoimy w miejscu. Weźmy za przykład chociażby Danię. Jeszcze nie tak dawno to my uczyliśmy Duńczyków grać w hokeja, a dziś są oni poza naszym zasięgiem. Kwestia czasu a to samo będzie z Hiszpanią, w której do pewnego momentu hokej był czymś abstrakcyjnym. Ostatnio na obozie było pięciu zawodników z tego kraju i byłem pod wrażeniem ich umiejętności i tego jak szybko, i łatwo pochłaniają wiedzę. A u nas od lat nic się nie zmienia. Podejmowane dotąd próby reformy systemu szkolenia są prowizoryczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hokej. Ludzie wchodzili na drzewa by nas oglądać - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski