- Kibice zaczynają się martwić o pana zdrowie. Można powiedzieć, że letnie przygotowania w pełni. W pierwszej części nie udało się przepracować z drużyną. Czy w sierpniu uda się wejść na lód?
- W pierwszej fazie przygotowań pracowałem indywidualnie na tyle, na ile mogłem sobie na to pozwolić. Wiadomo, że moją przypadłością nie mogłem pracować nad wydolnością, lecz tylko nad siłą.
- Co konkretnie panu dolega?
- Miałem naderwane więzadła krzyżowe tylne. To poważny problem, więc w takim przypadku pośpiech jest złym doradcą.
- Podobno miał pan iść „pod nóż”, czyli – mówiąc prościej – poddać się operacji. Czy to nie byłoby lepsze od ostrożnej rehabilitacji?
- Miałem kilka opcji na swoją przyszłość. Trzech lekarzy zalecało mi operację. Obierając jednak ten wariant, straciłbym prawie cały sezon. Na lód mógłbym wrócić na początku stycznia, a wtedy jest już prawie po lidze. Runda zasadnicza finiszuje i potem już tylko play-off. Mając taką trochę czarną perspektywę, skonsultowałem się jeszcze raz, u najlepszego specjalisty w Bielsku-Białej. On powiedział mi, że po pewnym okresie wszystko się unormuje, tak, jakbym poddał się operacji. Zatem zdecydowałem się na lepszą dla mnie opcję. Mam nadzieję, że już sierpniu zacznę powoli wchodzić w trening na lodzie. Oczywiście nie mogę niczego przeszarżować. Mam świadomość, że kilka pierwszych kolejek sezonu mi przepadnie, ale zawsze to lepsze niż powrót do gry dopiero od stycznia.
- Od kiedy zaczęło się to pana nieszczęście?
- To był pierwszy mecz ćwierćfinału play-off przeciwko Cracovii w oświęcimskiej hali. Wygraliśmy wtedy 4:1, a mnie udało się zanotować dwie asysty, przy trzecim i czwartym golu. W pierwszej tercji, w jednym ze starć, poczułem ból w nodze. Udało się jakoś na ambicji dokończyć to spotkanie, ale pamiętam, że następnego dnia nie mogłem stanąć na nodze. Tak to się zaczęło. Jeśli wspomnę, że tamto spotkanie zostało rozegrane w ostatnim dniu lutego, to może sobie policzyć jak długo ciągną się moje kłopoty zdrowotne. Co człowieka nie dobije, to tylko może wzmocnić. Taka myśl właśnie mobilizuje mnie do treningu.
- Ma pan za sobą trzy pełne sezony w seniorskich rozgrywkach. Miniony był chyba najlepszy, jeśli chodzi o punktację kanadyjską, nieprawdaż?
- Dokładnie. W 37 spotkaniach zgromadziłem 17 punktów, za 5 goli i 12 podań otwierających kolegom drogę do bramki.
- Jedna bramka była szczególna, o której kibice długo opowiadali...
- Rozumiem kontekst pytania. Chodzi o bramkę zdobytą w meczu przeciwko GKS Tychy z połowy lodowiska, dającą nam prowadzenie. Z czegoś trzeba zasłynąć (śmiech). Strzeliłem wtedy dwa gole. Szkoda, że przegraliśmy 3:6 z mistrzami Polski.
- Stał się pan prawdziwym ogniomistrzem zespołu. Kiedyś mówił pan, że musi popracować nad celnością, ale poprzedni sezon pokazał, że z celownikiem nie ma kłopotów.
- Jestem obrońcą, więc muszę dużo strzelać z dystansu. Takie były zresztą zalecenia trenerów. Można bezpośrednio trafić do siatki albo krążek po jakimś rykoszecie może wpaść do siatki. Stara zasada, że jak są strzały, to mogą być gole.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?