Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Honor górnika i żołądek szwaczki oraz zapomniany wozak w depresji

Zbigniew Bartuś
Protest górników z „Kazimierza Juliusza”. Zdzisław: To prezes i rząd są winni zagłady kopalni
Protest górników z „Kazimierza Juliusza”. Zdzisław: To prezes i rząd są winni zagłady kopalni Fot. Arkadiusz Gola
– Zabiję się. Podpalę pod oknem pani premier albo co gorszego – ostrzega Marek. Wygląda na 70 lat. Pojutrze skończy 56. Jego miesięczny dochód z wożenia rosyjskiego węgla to 2 tys. zł. Ale to się musi jak najszybciej skończyć. „Dla dobra Polski”.

Agnieszka nie ma myśli samobójczych, choć mogłaby mieć. W przedostatni wtorek września mocno wystraszona przemyka między związkowcami pikietującymi siedzibę spółki Trend Fashion w Myślenicach. Protestującym chodzi o „ludzkie traktowanie”, w tym 100 złotych podwyżki i spłatę zaległych składek na ZUS. Zatrudnionych w TF 250 kobiet szyje dla odzieżowych potentatów. Związkowcy lamentują, że po wielu latach pracy zarabia ona po 6,50 zł na godzinę. Średnia to 1300 zł na rękę. Agnieszka dostaje zatem co miesiąc równowartość garnituru Vistuli.

O „dobru Polski” słyszała jednak tylko w telewizji. Jej samej jakoś nigdy nie dotyczyło to dobro. Mijając związkowców, wsiada więc grzecznie z koleżankami do zakładowego autobusu – szefostwo zagroziło, że jak nie wsiądą, transport zostanie zlikwidowany.

Zdzisław chciałby wszystkich wyzabijać. Zwłaszcza prezesa Katowickiego Holdingu Węglowego Romana Łoja, a potem rząd. Prezes i rząd są winni „zagłady Kazimierza Juliusza”, miejsca pracy tysiąca górników, w tym Zdzisława. Ostatnia kopalnia w Zagłębiu Dąbrowskim traci 3 mln zł miesięcznie, ma 100 mln zł długów i zalega pracownikom z odprawami i nagrodami na 28 mln zł. Prezes Łój twierdzi, że nie ma szans na uratowanie kopalni, zwłaszcza że kończą się złoża. Gwarantuje jednak wszystkim robotę w innych kopalniach KHW. – Eeeee tam, mam dojeżdżać 15 kilometrów?! – krzyczy Zdzisław. W przedostatni wtorek września związkowcy – a w kopalniach KHW działa 100 związków – decydują: jutro zostajemy na dole. Strajk.

Marek dobrze zna „Kazimierza Juliusza”, bo wiele lat temu jego starzy kumple trafili tam z likwidowanej Kopalni „Sosnowiec”.

Ale po kolei. W latach 70. kilku nastolatków z podolsztyńskiej wioski, w tym Marek, wyjechało za chlebem do Sosnowca. Kopalnie dawały wszystko: mieszkanie w hotelu z obietnicą zakładowego M-3, dobrze płatną robotę, talony do specjalnych sklepów...

Pierwszy pech Marka polegał na tym, że jako kawaler nie załapał się na zakładowe mieszkanie; kiedy założył rodzinę, wolnych lokali nie było. Przeszedł więc w 1990 roku, za nowej Polski, do Przedsiębiorstwa Robót Górniczych: miał dostać nowe M. A robota dokładnie ta sama. W tym samym miejscu!

Rok później usamodzielnione PRG popadło w tarapaty, bo państwowe kopalnie nie płaciły za drążenie szybów i korytarzy. Blok, w którym miał zamieszkać Marek, nigdy nie powstał. – W kopalniach były ministerialne gwarancje zatrudnienia, w PRG nie. Nikt nie przejął się naszym losem – wspomina Marek. Trafił na bruk z czterema setkami kolegów.

Po miesiącach głodu znalazł robotę w prywatnej firmie. Dalej robił dla kopalń. Zasuwał za jedną trzecią tego co koledzy na państwowym. Szybko zaczęły się problemy. Powód ten sam: kopalnia musiała zebrać miliony na pensję barbórkową i organizację karczm piwnych. Z dnia na dzień wydłużyła wszystkim kontrahentom terminy płatności z 60 do 180 dni. – Mam sobie zaszyć żołądek na cztery miesiące? A może nie płacić ZUS i podatków? – pytał szef. Wybrał drugi wariant. ZUS i skarbówka zajęły majątek. Firma padła.

Do końca lat 90. Marek zasuwał na czarno, aż spotkał kolegę ze wsi, który trafił do „Kazimierza Juliusza”. – Biorę 50 tysięcy odprawy i idę na wcześniejszą emeryturę. Na wsi będę bogiem – rzucił kolega. Ekstraodprawy (do 100 tys. zł) i dwuletnie zasiłki przedemerytalne sfinansował – „dla dobra Polski” – budżet państwa. Skorzystało z nich w sumie ponad 100 tys. górników. Okoliczne salony samochodowe przeżyły hossę.

Marek miał dość, wrócił na wieś z kolegą. Założyli nieformalną spółkę: kumpel kupił jelcza z przyczepą, Marek woził węgiel ze Śląska. Zyskami dzielili się równo. Wychodziło 300 zł na głowę za kurs. Przy odrobinie szczęścia udawało się zrobić nawet sześć kursów w miesiącu. 1800 zł! Dla Marka – majątek.

Śląski węgiel zaczął jednak strasznie drożeć. I ciężko było go dostać – bez łapówek. Tylko niewielki procent ich urobku stanowił najbardziej poszukiwany na rynku grubszy opał – orzech i kostka. Czemu? – Bo państwowe kopalnie miały zawsze klientów w __d… Mentalność PRL-u – diagnozuje Marek.

Wspomina, jak chłodnej jesiennej nocy, po przejechaniu setek kilometrów, dotarł pod Kopalnię „Mysłowice”. Stała tam już długaśna kawalkada takich jak on. Kolejki po kostkę i orzecha zaczęły się ustawiać już w lipcu. We wrześniu trzeba było odstać tydzień. W ciasnej szoferce. Bez kąpieli – bo brak łaźni. Bez ubikacji – bo kopalnia nie udostępnia. W zimnie – bo noce jesienne. W stresie – bo trzeba pilnować kolejki.

Trzeciej nocy zobaczył przed sobą łunę. To G. i W., wozacy z Warmii, wstawili do szoferki piecyk. O drugiej w nocy wybuchł. Nie było co gasić. Ani kogo.

Po powrocie Marek rozglądał się za innym węglem, tym bardziej że śląski okazał się za drogi dla biedujących rodzin z północnej i wschodniej Polski. Dowiedział się, że elbląska firma Halex sprowadza dobrej klasy opał syberyjski. Cena niższa niż naszego, do tego zero kolejek, „klient nasz pan”, dogodny transport, bo blisko.

– Wszyscy byli zadowoleni. I ja, bo zatrzymałem przy węglu klientów, i moi pracownicy, bo mieli pracę i płacę, i klienci, bo kupowali znacznie taniej. Nawet skarbówka i ZUS, którym w terminie płaciłem, co cesarskie. Komu to przeszkadzało? – pyta wozak.

U progu zimy górniczy związkowcy wypatrzyli, że węglem z Rosji palą już nie tylko drobni odbiorcy, ale i MPEC-e, a nawet elektrociepłownie na północy i wschodzie kraju. Przycisnęli rząd, by zablokował import. I rząd to zrobił – jednym rozporządzeniem. Wkrótce Halex padł – a wraz z nim Marek z kolegą. 9 pracowników poszło na bruk. Koledze zostało 3 tys. zł górniczej emerytury. Markowi – nic.

– Ktoś mi zaproponował pomoc? Wcześniejszą emeryturę? Odprawę? Przyjechał do mnie jakiś minister albo chociaż wice? – pyta Marek. Przez kolejnych pięć lat jego rodzina znowu ocierała się o głód.

Protest Zdzisława okazał się skuteczny. Na odsiecz „Kazimierzowi Juliuszowi” przybyli: były premier Jan Krzysztof Bielecki, wiceministrowie gospodarki Jerzy Pietrewicz i Tomasz Tomczykiewicz, interweniowała premier Ewa Kopacz. Czarnowidz Łój wylądował na bruku, zastąpił go optymistyczny ekswojewoda Zygmunt Łukaszczyk.

I cud! „Kopalnia została uratowana”. Rząd podarował jej 100 mln zł i zagwarantował pracę „do wyczerpania złóż”. Górnicy zachowają zakładowe mieszkania, dostaną zaległe nagrody, ZUS będzie odpuszczony itp.

– Dostaliśmy wszystko, czegośmy chcieli – ogłosili związkowcy, a minister Pietrewicz wyznał, że „zwyciężyła ekonomiczna racjonalność i społeczna wrażliwość”.

Jest tylko jeden drobny szkopuł: tona węgla na rynku europejskim kosztuje dziś średnio 230 zł, a rosyjska ok. 200 zł; koszt wydobycia takiej samej tony w państwowych kopalniach na Śląsku przekracza 300 zł, a w „Kazimierzu Juliuszu” dobija do 600. Trzeba jakoś skłonić polskiego odbiorcę, żeby zechciał kupić ów droższy polski węgiel – i to w sytuacji gdy na kopalnianych hałdach zalega 8 mln ton, których nikt nie chce, a energetyka ma zapasy jak nigdy.

Co robić? Najlepiej, radzą związkowcy i eksperci, jak 15 lat temu, ukrócić import, zwłaszcza z Rosji. Wprawdzie padnie kolejnych tysiąc Haleksów i dziesiątki tysięcy Marków-wozaków, a szarzy ludzie zapłacą za opał krocie… Ale czegóż się nie robi „dla dobra Polski”!

Protest w obronie Agnieszki okazał się nieskuteczny. Pracodawca od roku nie chce dać 100 zł podwyżki. „Prowodyrki” letniego strajku wyrzucił na zbity pysk. Do protestujących w przedostatni wtorek września nawet nie wyszedł. Nie przyjechali: Jan K. Bielecki, Tomasz Tomczykiewicz, Jerzy Pietrewicz, nawet wojewoda. W Myślenicach jest jakaś inna Polska. Wolny rynek. Stawka 6,50 za godzinę i morda w kubeł. Jak się nie podoba, won.

Od paru lat Marek znów handluje ruskim węglem; ruskim, bo jest najtańszy, ale też dlatego że kopalnie śląskie długo nie potrafiły wydobyć potrzebnej ilości.

Zostało mu do emerytury prawie 10 lat. Myślał, że jakoś dociągnie, wożąc ów syberyjski opał. Ale znów się na to nie zanosi. Przez „dobro Polski”.
***

Dekadę temu państwowe spółki węglowe, zamiast inwestować zyski

w nowe szyby i chodniki, pod presją rekordowo licznych, licytujących się w żądaniach związków zawodowych, dawały górnikom kolejne podwyżki. I... zabrakło im pieniędzy na dotarcie do nowych złóż – nie miały czego wydobywać. Braki zaczęli uzupełniać importerzy – dotowany przez Moskwę węgiel rosyjski oraz równie tani ukraiński zawojowały wschodnią i północną Polskę. Na północy pojawił się też urobek z USA, RPA, a nawet z Australii, a na południu – z Czech. Import szybko dobił do 10 mln ton rocznie – i przebił eksport.

Kilka lat temu, z powodu pożarów w Australii i katastrofy w Fukuszimie,

węgiel na rynkach światowych strasznie podrożał. Nasze spółki węglowe podniosły ceny i mogły odłożyć gotówkę na ciężkie czasy. Ale znów ją przejadły. Płace, nagrody, barbórki, deputaty (dla 100 tys. pracowników i 260 tys. emerytów) to w państwowym górnictwie ponad połowa kosztów. Nikt nigdy nie odważył się ich tknąć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski