Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH
W Niedzielę Palmową – oczywiście palmy. Po powrocie z kościoła zaczynały się domowe rytuały rozmieszczenia poświęconych bazi i czynienie z nich użytku. Dzieciom dawano pojedyncze baziowe „kotki” do połknięcia, co miało strzec od bólu gardła. Nawet moja racjonalna matka uginała się pod ciśnieniem obyczaju: zaszkodzić nie zaszkodzi, a nuż swoją poświęconą mocą pomoże?
Zanim w kościołach milkły dzwony, na podwórkach zaczynał rozlegać się suchy dźwięk drewnianych kołatek. Ministranci – i nie tylko oni – z zapałem trenowali, zanim przyjdzie im zakołatać od stopni ołtarza. Sprzęt był, oczywiście, prywatny, a jego posiadacze koleżeńscy i pozwalali pokręcić magicznym drewienkiem także tym, którzy nie załapali się na własne.
Przychodziło misterium święcenia ognia i wody z całym sztafażem...
Wielki Piątek był (przynajmniej w moim domu rodzinnym) dniem gotowania jajek w łupinach cebuli, w młodych pędach owsa (jeżeli uprzejmie wylazły z ziemi), w korze i w innych tajemniczych dodatkach. Wychodziła z garnków orgia koloru. Po domu snuły się zapachy pieczonych ciast, malin odsączonych z konfitury i rozkładanych na mazurkowych spodach, kakao dodawanego do masy tortowej. Przy kruchym torciku mojej mamy każdy szanujący się dzisiejszy dietetyk zawyłby głucho: maślane, kruche placuszki przetykała słodka masa ukręcona z masła, cukru i stosownych dodatków... W garnku perkotała szynka (z kością, a jakże...), pachniał pieczony schab, a tu post. W latach mojego dzieciństwa dorośli pościli ostro, dla dzieci była najwyżej kromka chleba symbolicznie byle czym maźniętego i cienka zupka na obiad. Czas do rezurekcji wydawał się porażająco długi. Wszak po drodze była jeszcze Wielka Sobota, gdy po święceniu wszystko, co miało być poświęcone, stało na stole w otoczeniu ciast i było trudną (ale bez alternatywy) próbą charakteru. Było, minęło...
Tamten świat późnych lat czterdziestych i wczesnych pięćdziesiątych, tamte emocje i rytuały pozostały za nieprzekraczalną barierą czasu. Potem przeleciały lata różne – gorzkie i słodkie, tłuste i chude. Tylko święta, bez względu na okoliczności, były zawsze porą nadziei – zieloną i kolorową.
W chudej dobie stanu wojennego nauczyłam się piec ciasto bez jajek, masła, nawet bez margaryny (dobre, w razie czego służę przepisem). U progu XXI wieku uczyłam się normalności. Jak wszyscy. Niech nam będzie dobrze i świątecznie w czasie, jaki jest.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?