Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Idzie kryzys?

Redakcja
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
Słowo "kryzys" od pewnego czasu jest stale powtarzane. Polacy słyszą, że nadciąga kryzys, czeka nas kryzys, idzie kryzys itp. Co to jest kryzys gospodarczy?

Fot. Ingimage

ROZMOWA z dr. MARKIEM DĄBROWSKIM z Katedry Makroekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

- W ekonomii ten termin oznacza, że globalna produkcja dóbr i usług ulega obniżeniu w porównaniu z wcześniejszym okresem, latami. W czasie kryzysu dochodzi także do spadku zatrudnienia, dochodów czy wzrostu bezrobocia, czyli zjawisk, które mają negatywne konsekwencje społeczne. Można również do jego opisu posłużyć się innym terminem: produktem krajowym brutto (PKB), na pewno nie doskonałym, lecz powszechnie używanym miernikiem aktywności gospodarczej. W czasie kryzysu PKB maleje i taka sytuacja trwa przez pewien okres, co najmniej dwa kwartały.

- Porównując PKB rok do roku, to w Polsce od 1990 r. nie mieliśmy do czynienia z jego spadkiem. Zawsze, choćby niewiele, ale był dodatni.

- To prawda. Na początku lat 90. zdarzały się pojedyncze kwartały, gdy PKB malał, lecz w ujęciu rocznym rzeczywiście nasz produkt krajowy rośnie stale od dwóch dekad.

- Doświadczaliśmy natomiast recesji, czyli zahamowania tempa rozwoju.

- Recesji doświadczyliśmy kilka razy. Na przykład w latach 2001-2002 wzrost gospodarczy istotnie obniżył się (do około 1 proc. PKB), a w ślad za nim mocno wzrosło bezrobocie, w niektórych regionach kraju do nawet około 30 proc.

- W jakim tempie rozwijała się Polska po 1990 r.?

- Przeciętnie było to nieco ponad 4 proc. Zatem spadek rozwoju np. z 5 do 1 proc. PKB oznacza, że co prawda gospodarka nadal rośnie, ale z drugiej strony - jakby 80 proc. wzrostu gospodarczego nagle zniknęło, co musi skutkować wzrostem bezrobocia i innymi negatywnymi konsekwencjami społecznymi.

- W 2009 r. cieszyliśmy się, że jesteśmy "zieloną wyspą", jedynym krajem europejskim, który miał dodatni PKB.

- Bo tak było. W 2009 roku PKP wzrósł o 1,6 proc. w porównaniu do 2008 r. Niewiele osób miało świadomość, że zeszliśmy z ponad 5 proc. do 1,6 proc. PKB. To tak, jakby jakiemuś innemu państwu PKB zmalało z np. 2 proc. do minus 1,4. W naszym przypadku skutkiem dużego spadku tempa rozwoju gospodarczego był znaczny wzrost bezrobocia. Pod koniec 2008 r. wynosiło 9,5 proc., a rok później zwiększyło się do ponad 12 proc.

- Jaka teraz jest kondycja gospodarki?

- Od 2009 r. idziemy w górę. W ostatnich dwóch latach rozwijamy się w około 4-procentowym tempie. W przyszłym roku możemy się spodziewać podobnego wzrostu, choć niektóre instytucje prognozują, że będzie on nieco niższy, np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje 3-procentowy wzrost PKB Polski w 2012 r.

- Poprzez media słyszymy raz po raz wypowiedzi ekonomistów, z których jeden mówi np., że PKB wzrośnie o 4 proc., inny - 3,9, a kolejny - 4,2 proc. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku szacunku inflacji, bezrobocia czy produkcji przemysłowej. Jak rozumieć tego rodzaju wypowiedzi?

- Zacznę od wyjaśnienia, że do konstruowania prognoz wykorzystuje się modele ekonometryczne, do których wprowadza się konkretne dane. Jeżeli natomiast ekonomista jest pytany przez dziennikarza o jego prognozę, np. wzrostu PKB, to zwykle podaje jakieś liczby, które bazują albo na danych z konkretnej instytucji, albo opiera się na wypracowanym przez siebie modelu ekonometrycznym. Nie radzę natomiast przywiązywać większego znaczenia do podawanych dokładnych, punktowych prognoz. Mam na myśli to, że jeśli jakaś instytucja czy ekonomista szacuje, że PKB wzrośnie np. o 3,8 proc., to możemy ten wynik wziąć w widełki plus-minus około 0,2 proc.
- Ekonomiści w swoich prognozach często się mylą i to bardzo, nie o jakieś detale po przecinku.

- Niestety, tak jest. Przypomnę, że prognozy na 2008 i 2009 rok przygotowane przez fachowców z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), były mocno chybione. Ekonomiści nie spodziewali się kryzysu, a jeśli już, to nie tak głębokiego, jakiego doświadczyliśmy. MFW dwukrotnie w ciągu roku - wiosną i jesienią - publikuje raport, w którym m.in. przedstawia prognozy. I tak szacunki MFW z października 2008 r. na 2009 r. okazały się mocno zawyżone. Tymczasem przewidywania opublikowane w kwietniu 2009 r. dotyczące rozwoju gospodarczego na cały rok 2009 okazały się mocno zaniżone.

- Jakie są najsilniejsze strony polskiej gospodarki?

- Cieszyć musi, że rośnie wskaźnik ufności konsumenckiej (publikowany przez GUS). Oznacza to bowiem, że popyt wewnętrzny, za którym stoją nie tylko gospodarstwa domowe, lecz również przedsiębiorstwa i państwo, jest wciąż silny, co jest ważne, gdyż on w sporym stopniu ciągnie naszą gospodarkę. Dobrze też, iż inwestycje publiczne są na wysokim poziomie, że mamy dostęp do bardzo dużych środków unijnych.

- Zadłużenie sektora publicznego jest jednak bardzo duże.

- Tak, ale nie zapominajmy, że jest ono niższe niż w wielu krajach. Ciągle, co istotne, mamy kontrolę nad finansami publicznymi, z czym mają problem bogatsze od nas państwa, np. Włochy, Hiszpania, nie mówiąc o Grecji czy Portugalii. Rząd polski powinien cały czas prowadzić rozważną politykę budżetową.

- Jak ją Pan rozumie?

- Nie może przyjmować rozwiązań krańcowych. Z jednej strony nie powinien bardzo aktywnie stymulować popytu, uznając, że rozwój gospodarczy w tempie np. 4 proc. PKB jest zbyt mały, by powstawały miejsca pracy. Chodzi mi o to, że tego rodzaju polityka ze strony państwa skutkowałaby znaczącym wzrostem w wydatkach publicznych, a tym samym niebezpiecznym wzrostem zadłużenia publicznego.

Z drugiej strony - zbyt wielkie cięcia w wydatkach publicznych też nie są dobrym rozwiązaniem, bo ograniczają wzrost gospodarczy. Nasza gospodarka w ostatnich dwóch dekadach rozwijała się w tempie zbliżonym do 4 proc. PKB, co jest niezłym rezultatem, lecz nie rewelacyjnym, zważywszy punkt wyjścia, a ten - po latach PRL - był na niskim poziomie. Precyzyjnie rzecz ujmując, polska gospodarka rozwija się w tempie nieco niższym niż wynosi tzw. średnia światowa.

- Jak, według Pana, powinien wyglądać rozsądny kompromis?

- Na dbaniu o finanse publiczne, by deficyt nie rósł, a jeśli już, to bardzo wolno. Z drugiej strony nie powinno się dogmatycznie podchodzić do wydatków publicznych, uznając, jak postuluje część ekonomistów, by je ciąć, ciąć i ciąć.

- Jaką drogą kroczy rząd Donalda Tuska?

- Jeżeli spojrzymy na projekt ustawy budżetowej na 2012 r., to nie jest źle. Deficyt budżetowy ma nie przekroczyć 35 mld zł. Gdyby udało się to zrealizować, byłby sukces. Jednak trzeba pamiętać, że problemem jest nie tyle realizacja budżetu państwa, co deficyt całego sektora publicznego, czyli nie tylko instytucji państwowych, lecz również samorządów, ZUS, Narodowego Funduszu Zdrowia itp.
- Ekonomiści i politycy powtarzają, że największe zagrożenie dla polskiej gospodarki i finansów idzie ze świata. Kryzys w 2008 r. zaczął się od Stanów Zjednoczonych, teraz w strasznych tarapatach jest Grecja, a w sporych kilka innych państw europejskich. Czy z taką sytuacją mamy do czynienia?

- Raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego, opublikowany we wrześniu, wskazuje zagrożenia dla gospodarki światowej. Źródła zagrożenia - zdaniem ekspertów z MFW - tkwią przede wszystkim w krajach gospodarczo zaawansowanych: USA, Japonii i bogatych państwach Unii Europejskiej. Polsce i całej Europie Środkowej i Wschodniej kłopoty najzamożniejszych grożą redukcją eksportu. Mówiąc krótko - część towarów wyprodukowanych u nas może nie znaleźć odbiorców na Zachodzie. Jeśli tak by się stało, właściciele rodzimych firm musieliby redukować koszty, m.in. poprzez zwalnianie ludzi. Jeszcze groźniejsze skutki dla naszej gospodarki w czasach kryzysu, niepewności wynikają z przepływu kapitału.

- Czyli?

- Inwestorzy zagraniczni w takich okresach uciekają do bezpiecznych aktywów, czyli obligacji skarbowych krajów powszechnie uważanych za najbezpieczniejsze, głównie Niemiec i Stanów Zjednoczonych. W ciężkich czasach inwestorzy odchodzą także od obligacji skarbowych państw postrzeganych za niezbyt pewne. Polska nadal jest gospodarką wschodzącą, nie jest traktowana jako stabilna.

- 10-letnie polskie obligacje skarbowe są obecnie oprocentowane w wysokości 5,7 proc., niemieckie - 2,1 proc., greckie - 24 proc. Czy obecny poziom oprocentowania naszych obligacji jest do udźwignięcia przez Skarb Państwa?

- Dziś tak, ale w okresie kryzysu światowego może on szybko wzrosnąć, może nawet do 10 proc., bo nie byłoby chętnych do ich kupienia po niższym kursie.

- Sprzedawanie obligacji jest koniecznością?

- Jest to kwestia wyboru społecznego. Jeżeli, jak w przypadku Polski, chcemy utrzymywać wydatki publiczne na poziomie ponad 300 mld zł rocznie, co zakłada budżet państwa, a wpływy do niego są niższe, to państwo musi skądś zdobyć pieniądze, by wyrównać dług. To tak jak w naszych rodzinnych budżetach. Jak chcemy wydać ponad zarobki, to musimy skądś pieniądze pożyczyć. W przypadku państwa najtańszą formą pożyczki są obligacje.

- Skąd się wziął kryzys w 2008 r. i jakie mogą być jego główne źródła w nieodległej przyszłości, czym jesteśmy straszeni?

- Ponad trzy lata temu kryzys przyszedł do nas i wielu innych regionów świata ze Stanów Zjednoczonych. Zaczął się od kryzysu finansowego i przeszedł w gospodarczy. Rozprzestrzeniać się zaczął dwoma kanałami - handlowym, poprzez spadek eksportu, i finansowym - przez odpływ kapitału i redukcję jego napływu.

- Dlaczego Amerykę dotknął kryzys finansowy?

- Przyczyn było kilka. Do kluczowych zaliczyć należy liczne błędy na poziomie mikro. Banki i inne instytucje finansowe nie uświadamiały sobie ryzyka związanego głównie z udzielanymi kredytami. Przyznawano je np. sporej grupie osób, które nie były w stanie ich spłacić. By móc tak robić, banki obniżały wymogi konieczne do przyznawania kredytów. Doszło do tego, że spora część dłużników nie oddawała bankom pieniędzy. W konsekwencji sprawdziła się stara maksyma, że mały dług jest problemem dłużnika, a duży - wierzyciela. Okazało się wówczas, że majątek zawarty w obligacjach, lecz także w akcjach, bo giełdy zareagowały spadkami, uległ znacznej redukcji. W efekcie społeczeństwa bogatych krajów zachodnich stały się uboższe, dlatego ograniczyły wydatki, co przełożyło się na spadek produkcji i zatrudnienia. Dodam, że przyczyn kryzysu jest więcej. Między innymi Ben Bernanke, szef Zarządu Rezerwy Federalnej USA, sformułował hipotezę nawisu oszczędności, zgodnie z którą nadmiar oszczędności płynących do Stanów Zjednoczonych napędzał spiralę udzielania kredytów na poziomie mikro. Inny amerykański ekonomista John Taylor twierdził, że stopy procentowe w USA były utrzymywane przez zbyt długi czas na zbyt niskim poziomie przez System Rezerwy Federalnej. Ten czynnik - zdaniem Taylora - miał kluczowe znaczenie.
- A Pana zdaniem?

- Uważam, że kryzys był wynikiem splotu różnych czynników, w tym wymienionych już przeze mnie.

- W 2008 i 2009 r. udało się go pokonać w dużej mierze dzięki temu, że państwa wspomogły banki i gospodarkę. Czy teraz, gdy niektóre same już są w głębokim kryzysie, a część może on boleśnie uderzyć, kryzys nie będzie bardziej dotkliwy?

- Niestety, takie zagrożenie istnieje. Nie ulega wątpliwości, że kryzys w latach 2008-2009 został w sporej mierze ograniczony dzięki temu, że zamożne kraje uruchomiły pakiety stymulacyjne na olbrzymie kwoty. Dzięki takim działaniom udało się w istotny sposób ograniczyć spadek popytu i produkcji. Muszę jednak podkreślić, że na dłuższą metę nie da się stymulować popytu polityką fiskalną. Już bowiem doszliśmy do tego, że deficyt budżetowy, a zwłaszcza dług publiczny jest na tak wielkim poziomie, iż dalsze działania podejmowane przez państwa grożą powtórzeniem greckiego scenariusza na szeroką skalę.

- Co zatem trzeba robić, by odciążyć państwa?

- Starać się przenieść stymulowanie popytu na sektor prywatny. Należy też próbować poprawić niedobry stan rzeczy polegający na tym, że większość bogatych krajów zachodnich - z wyjątkiem nielicznych, zwłaszcza Niemiec i Japonii - ma ogromny deficyt w handlu zagranicznym, a kraje wschodzące, głównie azjatyckie - odnotowują ogromne nadwyżki. Rzecz w tym, by gospodarki państw zamożnych ograniczyły konsumpcję wewnętrzną, a zwiększyły eksport. W przypadku krajów wschodzących proces powinien być odwrotny. Próba dojścia do pewnej równowagi w tym zakresie mogłaby pomóc całej gospodarce światowej.

Rozmawiał Włodzimierz Knap

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski