Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ignis znaczy ogień

Redakcja
Celestyn Żeliszewski podczas niedawnej uroczystości rodzinnej Fot. archiwum rodziny
Celestyn Żeliszewski podczas niedawnej uroczystości rodzinnej Fot. archiwum rodziny
W piwnicy jego domu, położonego na zjeździe tuż przy drodze z Nowego Sącza do Korzennej, leżą kurtka i spodnie rzucone tam zaraz po zdarzeniu, do którego doszło pod wieczór, 3 maja. Kurtka ma wypalone ogromne dziury i jest niemal cała w strzępach. Nogawki spodni stopiły się od ognia i żaru razem ze skórą. W łazience żona, córka i zięć ściągali to wszystko z bohaterskiego mężczyzny, polewając go jednocześnie wodą z prysznica.

Celestyn Żeliszewski podczas niedawnej uroczystości rodzinnej Fot. archiwum rodziny

"Dziennik Polski" patronuje akcji pomocy dla poparzonego bohatera z Librantowej pod Nowym Sączem

- Najpierw chciałam wyrzucić to ubranie, ale potem pomyślałam, niech mąż zdecyduje - mówi Maria Żeliszewska. - Pokażę je panu. Nie zaglądam do kąta, gdzie leżą, bo mnie dreszcze przechodzą na wspomnienie tamtego wieczoru. Nie byłam też na miejscu, gdzie palił się samochód. Strasznie się palił. Ogień buchał ponad brzózki. Gdy wychodzę z domu, odwracam głowę.

Było parę minut po godzinie osiemnastej. Właśnie skończył się kolejny odcinek serialu. Pan Celestyn, wstał od telewizora i wyszedł przed dom. Nie lubi zbyt długo odpoczywać. Od wielu lat pracuje jako monter spawacz w rozdzielni gazu w Nowym Sączu, a do tego ma jeszcze na głowie gospodarkę. Przy domu też jest zawsze dużo roboty, przy domu ładnym, wykończonym drewnem. Jest postawiony na skarpie, nieco nad szosą, oddzielony od niej zielenią i rowem, w którym po deszczach gromadzi się woda. Celestyn mieszka tu z rodziną dobrze ponad piętnaście lat.

Dziewięć, dziewięć, osiem

Niedługo się pokręcił. W pewnym momencie usłyszał głośny huk. Nie widział, co się zdarzyło, bo widok zasłaniały krzewy, ale wiedział, że na szosie stało się coś strasznego. Huk był potężny, dotarł przez zamknięte balkonowe drzwi do pokoju córki, Zuzanny, i jej męża, Krzysztofa.

- Podskoczyłam do okna i zawołałam do męża, że chyba wypadek - opowiada pani Zuzanna. - Zobaczyłam tatę, jak wypadł przez bramę. Mąż też zbiegł po schodach i popędził za nim. Kiedy zobaczył auto, krzyknął: "Dziewięć, dziewięć, osiem. Przynieś koc, bo tata się pali!". Nie musiał mi tego powtarzać, jest zawodowym strażakiem w jednostce w Biegonicach.

Samochód suzuki ignis (po łacinie ogień!) leżał w rowie na dachu, nieco przechylony na bok. Jak ustaliła policja, wóz prowadzony przez 19-letniego mieszkańca Nowego Sącza zjechał z szosy, uderzył z ogromną siłą w barierkę, dachował, odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni do kierunku jazdy. Dwa koła sterczące w górę wirowały. Celestyn Żeliszewski dopadł najpierw do drzwi, w które kopała zamknięta wewnątrz dziewczyna. Próbowała rozpaczliwie wydostać się z auta. Pomógł jej i krzyknął, żeby uciekała, bo zaraz może nastąpić wybuch. Auto już się paliło, lała się benzyna. O wiele trudniej było uwolnić zapiętego pasami kierowcę.

- To wszystko działo się w ułamkach sekund - mówi Zuzanna. - Widziałam, jak młoda dziewczyna w szoku podskakuje na środku jezdni. Tata wyciągał kierowcę, ale już się palił. Lewą rękę ma tak spaloną, bo trzymał się płonącego samochodu, a drugą szarpał się z pasami. Ledwo wydostał chłopaka, nastąpił wybuch.

- Spaliliby się na sto procent - mówi Maria Żeliszewska. - Mąż miał jeszcze siłę, by z pomocą zięcia dowlec się do domu. Wzięliśmy go do łazienki, pod wodę. Pierwsze opatrunki założyli strażacy. Potem przyjechało pogotowie. Wtedy dostał pierwsze środki przeciwbólowe. Bardzo cierpiał. W szpitalu dali mu następne zastrzyki. Niewiele skutkowały, ale lekarz powiedział, że więcej dać nie może.
- Nie zapomnę, jak tata trząsł się pod złotą folią - dodaje Zuzanna. Pojechała z mężem za karetką do sądeckiego szpitala. - Dyżur miał wtedy na izbie przyjęć młody lekarz. Jestem mu wdzięczna za to, jak się tatą zajął. Od razu podjął decyzję, żeby go przetransportować do Siemianowic. Wykonał nie wiem ile telefonów z prywatnej komórki. Chciał koniecznie załatwić helikopter, ale panowała zła pogoda i było ciemno. Pogotowie lotnicze się nie zgodziło. Przygotował natychmiast karetkę do transportu. Pocieszał nas, że tata dotrze samochodem do Siemianowic tylko czterdzieści minut później niż helikopterem. Dojechał tam rzeczywiście bardzo szybko, jakoś po dwudziestej drugiej. Na miejscu lekarze powiedzieli, że szybkie decyzje o transporcie z Nowego Sącza bardzo pomogły, bo nie wiadomo, co by się stało, gdyby został do rana.

Jaki Celestyn, toż to Zenek!

Celestyn Żeliszewski poparzony? Jaki Celestyn? - dopytywali się ludzie po Librantowej. - A, Zenek! To co innego. Librantowa nie zna żadnego Celestyna. Zenka, owszem znają wszyscy. Nikt przecież mu do dowodu nie zagląda. Na pierwsze ma Celestyn, na drugie Zenon. Drugie imię się przyjęło. I został Zenkiem. Wszędzie. W domu, na wsi, w pracy.

Najważniejsza wiadomość, jaką przywiozła z Siemianowic dzień po wypadku pani Maria, była taka, że stan zdrowia męża nie uległ pogorszeniu.

- Z tatą jest kontakt, próbuje nawet coś mówić - poinformowała nas także córka Zuzanna. - Lekarze twierdzą, że najważniejsze będą trzy doby. Jest bardzo mocno opuchnięty. Musimy czekać. Razem z najbliższą rodziną na efekty zabiegów ratunkowych oczekiwali w napięciu mieszkańcy Librantowej i koledzy z pracy.

Niedaleko od domu Żeliszewskich mieszka przewodniczący Rady Gminy Jan Bieniek.

- No pewnie, że znam chłopaka - mówi szef Rady. - Zachował się po bohatersku. Nie zapomnimy o tym. Niech tylko wróci do zdrowia.

- W każdym przypadku, gdy jest pokrzywdzony nasz pracownik obejmujemy opieką jego i jeśli to potrzebne, najbliższą rodzinę - zapewniała rzecznik Karpackiej Spółki Gazowniczej Bożena Malaga-Wrona. - Dyrekcja sądeckiego Rejonu Dystrybucji Gazu pozostaje w stałym kontakcie z najbliższymi pana Celestyna. Koledzy są gotowi do udzielenia każdej niezbędnej pomocy, która byłaby doraźnie potrzebna.

Damy każdą ilość krwi

Do redakcji "Dziennika Polskiego" w Nowym Sączu, który natychmiast podjął się pilotowania akcji pomocy dla poparzonego mieszkańca Librantowej, zaczęli zgłaszać się ludzie i organizacje, deklarując konkretne działania i wsparcie finansowe.

- Jeśli będzie taka potrzeba, jesteśmy gotowi dać każdą ilość krwi dowolnej grupy dla poparzonego - poinformował nas Wacław Romański, prezes Klubu Honorowych Dawców Krwi przy Prywatnych Przychodniach Lekarskich "ADMA" w Grybowie. - W naszym banku mamy zgromadzone 373 litry krwi.

- Postanowiłem godnie uhonorować człowieka, który naraził życie, ratując od niechybnej śmierci w płomieniach dwójkę młodych sądeczan - poinformował nas przewodniczący Rady Miasta Nowego Sącza Artur Czernecki. - Ta tragedia i ten bohaterski czyn apelują do naszej wrażliwości społecznej. Gdy stan poparzonego poprawi się, a wierzę w to mocno, pojadę do niego do Siemianowic z wyrazami naszego podziwu i wdzięczności.
Z deklaracją wsparcia i uhonorowania wyszły samorządy Chełmca, Nowego Sącza, województwa małopolskiego, Stowarzyszenie "Sursum Corda".

- Gdyby była potrzeba, jesteśmy gotowi służyć konkretną pomocą - powiedział nam telefonicznie prezes Stowarzyszenia "Sursum Corda", Marcin Kałużny. Organizacja, obchodząca w tym roku dziesięciolecie istnienia specjalizuje się w zbiórkach pieniędzy na bardzo kosztowne operacje małych dzieci z wadami serca u profesora Edwarda Malca w Monachium. Cieszy się ogromnym zaufaniem społecznym i potrafi zebrać wielkie sumy w bardzo krótkim czasie.

Żywe zainteresowanie losem poparzonego i jego najbliższych przejawia samorząd gminy Chełmiec, na której terenie leży Librantowa, a także samorząd województwa małopolskiego.

Od wypadku mija półtora tygodnia. Już wiadomo, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia. Stan poparzonego stabilizują i poprawiają pobyty w komorze hiperbarycznej. W najgorszym stanie są drogi oddechowe, choć rany pomału się zabliźniają, część twarzy i jedno ucho oraz lewa ręka. Już wiadomo, że trzeba będzie dokonać przeszczepu.

- Jest pod bardzo dobrą opieką - mówi z przekonaniem pani Maria. - Ordynator mi powiedział, że siemianowicki szpital jest jedynym w kraju, w którym nie brakuje pieniędzy na leczenie, więc na razie nie potrzeba nam dodatkowej pomocy. Na pewno pozostanie tam przez najbliższe tygodnie. Potem ma być skierowany do specjalistycznego sanatorium, którym szpital dysponuje. Do domu prędko nie przyjedzie. Ale to nie ma znaczenia. Cierpimy z nim cały czas, bo ciągle go boli. Ma chwile załamania, gdyż nie wie, czy wróci do poprzedniej sprawności, czy będzie mógł pracować. W szpitalu zapowiedzieli mu, że długo będzie musiał kryć się przed słońcem. Ale jesteśmy szczęśliwi, że żyje.

Pani Maria spisuje sobie telefony i kontakty z ofertami pomocy. Mogą się przydać, gdy przyjdzie pora na kosztowną rehabilitację, zakup gorsetu, leków. Właśnie przyszła pani z opieki społecznej z Chełmca.

- Bardzo się interesują - dodaje żona pana Celestyna, przepraszam, pana Zenka. - Odwiedzają mnie telewizje, dziennikarze z gazet. Nie jestem przyzwyczajona do wywiadów. Dzwonią do Siemianowic. Mąż chce spokoju.

- O, to bardzo porządny człowiek. Nie, żebym go z tej okazji chwalił. Taki jest - odpowiada bez wahania sąsiad Stanisław Nika. - W wieczory zimowe grywamy w karty. Kiedyś o drugiej w nocy przyszedł pomóc, gdy cieliła się krowa. Poświęcił się chłop, bo by żywcem spłonęli. Da Bóg wyjdzie z tego.

O to samo modli się codziennie z dziećmi na lekcjach religii proboszcz z Librantowej Henryk Osora, odprawia msze z intencją.

Jeszcze w dniu wypadku wieczorem do domu państwa Żeliszewskich przyjechał ojciec młodego kierowcy. Od tamtego czasu często dzwoni, dopytuje się o zdrowie pana Zenka. Mszę świętą w Librantowej zamówił jedną, a druga zostanie odprawiona w Nowym Sączu w kościele kolejowym.

Wojciech Chmura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski