– Nie wiedzie się biało-czarnym w rundzie wiosennej. Kibice z rosnącym niepokojem spoglądają na tabelę, w której ich ulubieńcy znajdują się coraz bliżej strefy spadkowej.
– Istotnie, sytuacja nie jest komfortowa. Nie ma jednak jeszcze powodów, by załamywać ręce. Trzeba się wziąć do pracy i tyle. Decydujące o uniknięciu degradacji spotkania dopiero przed nami.
– W jakim wystąpicie składzie? Pytam, bo nie przypominam sobie, żeby Sandecja dwa kolejne mecze rozpoczynała w identycznym zestawieniu...
– To prawda, los nas nie oszczędza. A to kontuzje, a to wykluczenia za kartki. Wciąż musimy kombinować i szukać nowych rozwiązań.
– Rację miał trener Piotr Stach, argumentując swoje odejście z MKS tragiczną sytuacją kadrową?
– Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że sytuacja jest tragiczna. Pewnie, że mogłoby być lepiej, ale my, trenerzy musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Od tego w końcu jesteśmy. Nie uważam ponadto, że nie ma kto zastąpić pauzujących graczy. Dowiódł tego nasz ostatni mecz z Wisłą Płock.
Zagraliśmy w nim bez trzech kluczowych dla zespołu zawodników: kapitana drużyny Maćka Bębenka, Słowaka Mateja Nathera i Kameruńczyka Armanda Kena Elli. Można się było spodziewać najgorszego. Wisła to przecież jeden z głównych kandydatów do ekstraklasy. I co? Co prawda przegraliśmy 0:1, ale nie byliśmy gorsi od faworytów. Uważam, że najsprawiedliwszym rezultatem tego spotkania byłby podział punktów.
– Przed wami pierwszy z trzech szalenie istotnych dla Sandecji meczów. Do Suwałk na mecz z Wigrami pojedziecie bez dwóch obrońców z podstawowego składu.
– To prawda, zabraknie Dawida Szufryna i Kamila Słabego. Ale może wreszcie zdolny do występu będzie Kamil Hempel. Powrócą też pauzujący ostatnio gracze.
– Porozmawiajmy o przeszłości. Jak to się stało, że trener, który jako samodzielny szkoleniowiec wywindował Termalicę Nieciecza z piątej do pierwszej ligi, zdecydował się na pracę w Sandecji jako drugi trener?
– Śmieję się czasem, że zatrudniała mnie nie Sandecja, lecz Darek Wójtowicz. To on zaproponował mi asystenturę trenera w sądeckiej ekipie. Znamy się od lat, przyjaźnimy. Tak się złożyło, że w momencie, gdy z Sandecji odchodził trener Stach, byłem na bezrobociu. Podobnie zresztą jak Darek.
Pomyślałem, że pracując u jego boku nabiorę nowych doświadczeń, zakosztuję innego chleba. Podjęliśmy się realizacji celu, jakim jest utrzymanie Sandecji w pierwszej lidze. Uważam, że zadanie to wciąż jest realne do wykonania. A co do współpracy z Darkiem Wójtowiczem, to nawet, kiedy pracowaliśmy w konkurujących ze sobą klubach, wymienialiśmy uwagi o drużynach, z którymi toczyliśmy boje w drugiej lidze. Darek prowadził wówczas Puszczę Niepołomice, a ja – Resovię.
– Jak wspomina Pan pracę w Termalice? Nie uważa Pan, że ekstraklasowe aspiracje klubu z tak niewielkiej miejscowości jak Nieciecza to porywanie się z motyką na słońce?
– Nie, rządzący klubem państwo Witkowscy to twardo stąpający po ziemi ludzie. Gdyby nie byli przekonani o możliwości realizacji swych marzeń, poprzestaliby na pierwszej bądź drugiej lidze.
– Domyślam się, że jako trener zespołu z Niecieczy poznał Pan jego zagorzałego kibica, zarazem kapelana nowosądeckiego futbolu księdza Józefa Wojnickiego?
– Poznałem, a jakże. Ksiądz Józef to bardzo sympatyczny, owładnięty pasją sportową duchowny.
– To jedyny człowiek, który wcześniej kojarzył się Panu z Sandecją?
– Tak, chyba jedyny.
– Ejże, a bracia Marek i Piotr Świerczewscy?
– Racja, z Markiem występowałem w krakowskiej Wiśle, zaś z Piotrkiem w reprezentacji Polski. Obaj byli naprawdę świetnymi piłkarzami, chociaż różnili się charakterami. Marek jest stonowaną, rozsądnie i racjonalnie myślącą osobą, zaś Piotrek to klasyczny góral. Uparty, zapalczywy, z sercem na dłoni.
– Jako trener nie miał Pan styczności z Sandecją?
– Pamiętam mecze juniorów Wisły, których prowadziłem, w meczach z ich rówieśnikami z Nowego Sącza. U siebie przegraliśmy z Sandecją, ale na wyjeździe to my byliśmy górą.
– Za Panem bogata kariera zawodnicza. W reprezentacji Polski wystąpił Pan 18 razy, zdobywając jednego gola...
– Właściwie to nie wiadomo, czy to było moje trafienie, czy samobójcza bramka Węgra. Graliśmy z Madziarami w Nowej Hucie, chyba padł wówczas remis (w rzeczywistości Polacy wygrali 3:2 – red.).
– Największym Pańskim sukcesem jest jednak srebrny medal, wywalczony z biało-czerwonymi w 1992 roku podczas igrzysk w Barcelonie. Który z tych „hiszpańskich” meczów najmocniej utkwił Panu w pamięci?
– Nie zapomnę o żadnym. Przed igrzyskami mówiło się, że po rundzie kwalifikacyjnej wrócimy do Polski. Tymczasem w turnieju graliśmy do ostatniego meczu. Właśnie przegrany 2:3 finał z Hiszpanami i mecz z Katarem, w którym trafiłem do siatki rywali, były dla mnie najważniejszymi w turnieju spotkaniami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?