Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ile zarabia europoseł? Europarlament, czyli duże pieniądze i spokojna praca

Dorota Kowalska
wikimediacommons
Już ustawiają się kolejki chętnych do Europarlamentu, media spekulują i rzucają nazwiskami byłych premierów, ministrów, nawet prezydentów. Na razie szykuje się zmiana ordynacji wyborczej.

Marek Migalski mówi tak: „Europarlament pomógł mi poznać mechanizmy rządzące polityką europejską. To laboratorium zupełnie inne niż polska polityka. Nie bez znaczenia jest również możliwość kontaktu z politykami z innych państw”.

Tadeusz Cymański: „To całkiem inny świat. Inna atmosfera i inny sposób pracy, bardziej technokratyczny. Politycy są w Europarlamencie pozbawieni trosk logistycznych . Ale najważniejsze to możliwość poznania różnych środowisk politycznych w Europie”.

Od kilku miesięcy trwają spekulacje, kto z PiS chciałby pracować w Brukseli. Padają nazwiska: Szydło, Kempa, Waszczykowski

Marek Siwiec: „Europarla-ment pomógł mi w zrozumieniu, czym jest Unia Europejska i jak ważna w tej Unii jest Polska. Kiedy byłem europosłem, budowaliśmy pozycję Polski w UE, pracowałem z wybitnymi ludźmi: znali świat, umieli się bić o swoje”.

Na ostatnim przed wakacjami posiedzeniu Sejmu posłowie uchwalili ustawę dotyczącą zmian w ordynacji wyborczej w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Co to oznacza? Zgodnie z uchwaloną ustawą autorstwa posłów PiS, w wyborach do Parlamentu Europejskiego każdy okręg wyborczy będzie miał przypisaną konkretną liczbę - co najmniej trzech - posłów wybieranych do Europarla-mentu. Obecnie nie ma określonej liczby europosłów wybieranych w konkretnym okręgu. Głosowanie w wyborach do PE odbywa się według systemu proporcjonalnego, w którym głosy oddane na poszczególne listy przeliczane są na mandaty metodą d’Hondta w skali całego kraju. Dopiero po ustaleniu liczby mandatów przypadających poszczególnym komitetom rozdziela się je pomiędzy poszczególne listy kandydatów, zaś mandaty uzyskują kandydaci, którzy na danej liście otrzymali największą liczbę głosów. Skomplikowane? Trochę. W praktyce oznacza to, że, według wyliczeń w oparciu o wyniki poprzednich wyborów do PE, mandat w wyborach z 2019 roku będą mogły uzyskać partie, które przekroczą próg 13-15 proc. w wyborach. To z kolei faworyzuje największe partie na polskiej scenie politycznej - PiS i PO.

Zmiany ostro krytykuje opozycja, podnosząc, że PiS chce wysłać do Brukseli jak najwięcej swoich ludzi. Ale nie tylko Platformie Obywatelskiej, Nowoczesnej czy Polskiemu Stronnictwu Ludowemu nie podoba się ta nowelizacja.

„PiS w 2003 głosił, że Polacy w Parlamencie Europejskim mają być przedstawicielami Polski, więc kraj powinien być jednym okręgiem wyborczym, tak jak w dziesięciu państwach starej Unii. Cóż się zmieniło? Czyimi dziś mają być przedstawicielami? Partyjnej centrali?” - pytał na swoim na Twitterze Marek Jurek, prezes Prawicy Rzeczypospolitej, a jednocześnie europoseł.

„Przecież to ta nowa ordynacja ma sprowadzić życie publiczne do partyjnej gry, zniechęcając Polaków do działalności publicznej” - dodał, w odpowiedzi na komentarz jednego z internautów.

Senator Marek Borowski poszedł krok dalej i w TVN przypomniał o swoim apelu do przywódców partii opozycyjnych o stworzenie „wspólnej europejskiej listy” w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

- PiS nie ma przewagi poparcia w społeczeństwie polskim - stwierdził senator Borowski. - Ma największe poparcie, ale nie ma przewagi, suma poparcia dla partii opozycyjnych jest większa niż poparcie dla PiS. Problem tylko w tym, że te partie idą w rozbiciu do wyborów - przyznał Borowski.

Bez wspólnej listy, jego zdaniem, „Platforma straci na tym, będzie drugą partią, gorszą, PiS wygra, natomiast małe partie nic nie dostaną”. - Dla PiS ten pomysł miał jeszcze jeden cel: wykluczyć możliwość powstania innych partii prawicowych, które osłabią PiS w tych wyborach, na przykład partii powołanej przez ojca dyrektora Rydzyka czy przez Macierewicza - stwierdził polityk. -Jeśli wystąpiłaby zjednoczona europejska opozycja, wszystko jedno, jak ją nazwiemy, to wszystko wskazuje na to, że to ona by wygrała wybory i zgarnęła większość mandatów - zaznaczył. Pytany o szanse na takie rozwiązanie, dodał, że „wiem, że były prowadzone rozmowy (...) by spróbować wspólnych list”, ale to się na razie nie udało.

Walka o Europarlament będzie zacięta. Ale też jest o co. Wprawdzie dużo się ostatnio mówi o kryzysie instytucji unijnych, ale prawda jest taka, że to właśnie tu zapadają ważne dla Europy decyzje.

Jeden z polityków: Tak naprawdę dwie trzecie prawa obowiązującego w Polsce uchwala się właśnie tutaj. W Brukseli rozstrzygają się kluczowe kwestie związane z przyszłością Europy i Polski. Tymczasem rola posła została zdegradowana, podobnie jak jego pozycja społeczna i polityczna.

Inny: Politycy obserwują i widzą, że Europarlament może być trampoliną do politycznej kariery. Wystarczy spojrzeć na kolegów z innych krajów - jeden został prezydentem Estonii, drugi premierem Łotwy, trzeci prezydentem Włoch. Poza tym Europarla-ment daje taki europejski szlif, człowiek wiele się tu może nauczyć. No i element finansowy, on też nie jest bez znaczenia.

Taką diagnozę tego nagłego europejskiego zapału naszych parlamentarzystów stawiają starzy brukselscy wyjadacze. I dużo w tej diagnozie prawdy. O finansowych korzyściach pracy w PE mówi się od dawna, bo dziennikarze już wiele lat temu podliczyli naszych posłów: na rękę zarabiają ponad 6 tys. euro miesięcznie, na dietach i przejazdach drugie tyle. Mają 18 tys. euro do wydania na asystentów i ekspertyzy. Całkiem sporo.

Byli europarlamentarzyści nie muszą się też specjalnie martwić o swoje emerytury. Po ukończeniu 63 roku życia będą dostawać 1300 euro, jeśli pracowali w Europarlamencie przez jedną kadencję, jeśli przez dwie - 2600 euro. Za trzy jest już ponad 4 tys. euro.

Ale jak wiemy, Polak potrafi, więc jest w stanie wyciągnąć z Brukseli znacznie więcej. A oszczędzać i dodatkowo zarabiać można tu na przynajmniej kilka sposobów. Pierwszy: mieszkanie. Można je sobie kupić, mieszkać w hotelu, wynajmować samemu albo razem z kolegami. - Niektórzy posłowie wynajmują mieszkania razem ze swoimi asystentami i to ci drudzy ponoszą przede wszystkim koszty wynajmu - opowiada nam jeden z polityków. Po Brukseli krąży plotka, że najbardziej oszczędni czy zaradni, jak kto woli, mieszkają w pięciu na iluś tam metrach kwadratowych.

Ryszard Czarnecki jako pierwszy polski europarla-mentarzysta kupił w Brukseli mieszkanie. To było w styczniu 2005 roku. Potem pojawiło się jeszcze kilku śmiałków.

- 1,5 tys. euro za wynajem miesięcznie to bardzo dużo. Jako profesor ekonomii nie miałam wątpliwości, że lepiej mieszkanie kupić - opowiadała mi swego czasu Joanna Senyszyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, przez długie lata europosłanka. Senyszyn zachwalała formę pracy w Europarlamencie.

- Bardzo mi odpowiada. W Polsce poseł nie może zgłosić poprawki do projektu ustawy bez zgody klubu, tak naprawdę jest mocno ubezwłasnowolniony. W Brukseli wygląda to zupełnie inaczej - opowiadała. Jako wiceprze-wodnicząca Podkomisji Praw Człowieka napisała ponad 50 interpelacji, zgłosiła ponad 80 rezolucji. Angażuje się bardzo w życie Parlamentu Europejskiego. Kontakt z kolegami posłami z Polski miała raczej niewielki. - Nie wyobrażam sobie życia towarzyskiego z ludźmi o zupełnie innych poglądach politycznych - mówiła. Więc praca, praca i jeszcze raz praca. Z Brukseli wracała w piątek, w weekend ruszała do swojego okręgu wyborczego i spotykała się z ludźmi. W poniedziałek znowu do Brukseli.

- Jadam w stołówce dla parlamentarzystów, nazywam ją zresztą paszarnią, bo wydają dziennie jakieś 5 tys. posiłków. Plus: nie traci się czasu. Wybieram najczęściej rybę albo makarony - opisywała. Cztery lata temu starała się o reelekcję, chciała zostać w Brukseli na kolejne pięć lat. Ale nie udało się. Także w wyborach w 2015 roku kandydowała bez powodzenia do Sejmu jako liderka gdańskiej listy wyborczej Zjednoczonej Lewicy.

Co do jedzenia, najtaniej i najszybciej można zjeść w paszarni właśnie, ale polscy parlamentarzyści upodobali sobie także prowadzoną przez panią Basię z Dzierżoniowa restaurację, w której można dostać typowe polskie dania. Dobre potrawy serwują w Chez Leon niedaleko Grand Place czy w Foossille.

- Ale tak naprawdę posłowie pięć do ośmiu posiłków w tygodniu mogą zjeść za darmo, zwłaszcza jeśli zasiadają w jakichś komisjach. Są zapraszani na różnego rodzaju prezentacje czy spotkania przez różne osoby, które chcą ich do czegoś przekonać albo po prostu poznać - tłumaczy jeden z euro-parlamentarzystów. Więc tak naprawdę kolacje często posłowie mają darmowe, bo wiadomo: płaci zapraszający.

Oszczędni wożą nawet jedzenie z Polski, ale pytani, twierdzą, że nigdzie na świecie nie ma takiej golonki czy kiełbasy jak ta w Polsce. Więc nie ma mowy o żadnym oszczędzaniu, chodzi o walory smakowe.

Niektórzy politycy, co pokazuje życie, doskonale łączą bycie w Brukseli i w Warszawie, są tu i tam niemal jednocześnie. Rekordziści potrafią w poniedziałek przyjechać do Brukseli, by we wtorek wrócić z niej do Polski, w środę znowu jechać do PE i w piątek wracać stąd nad Wisłę. Za podróż w obie strony PE płaci 1,5 tys. euro, nawet odejmując od tej kwoty pieniądze wydane na benzynę i autostrady w kieszeni zostaje na czysto jakieś 1,3 tys. euro. Ale łatwo zarobić kolejne 1,5 tys. euro, które się dostaje za podpisanie w poniedziałek listy w Europarlamencie, bo to ma oznaczać, że polityk przyjechał i będzie brał udział w posiedzeniach PE aż do piątku. Oczywiście, tylko teoretycznie. Organizacja VoteWatchEurope, która analizuje głosowania w PE, sporządziła swego czasu listę europosłów wyspecjalizowanych w pozorowaniu aktywności, czyli podpisujących listę obecności, ale później niegłosujących - znalazło się na niej sporo polskich polityków.

Są też inne plusy pracy w Brukseli. Poseł Czarnecki nigdy nie ukrywał, że przez te lata pracy w Parlamencie Europejskim zjechał służbowo pół świata. - Ale kiedy moi koledzy odpoczywali albo szli na whisky, ja siadałem i spisywałem to, co widziałem, słyszałem, czego doświadczyłem - opowiadał mi swego czasu. W pamięci zapadła mu podróż do Timoru Wschodniego, gdzie był jednym z czterech oficjalnych obserwatorów z ramienia Parlamentu Europejskiego wyborów prezydenckich w tym kraju. Timor, jak pisze w swojej książce, działa na wyobraźnię. Ale poseł Czarnecki pochyla się też nad Serbią, Albanią, Bośnią, Kosowem, czyli Bałkanami, których nie znamy tak dobrze. Swoją książkę kończy wizytą w Brazylii. „W hotelu w Sao Paulo jest 4 rano. Budzi mnie telefon. Pierwsza myśl: ktoś dla kawału zamówił mi budzenie o tej porze. Podnoszę słuchawkę. Jest 10 kwietnia 2010 r. Przed chwilą w lesie pod Smoleńskiem….” - to ostatnie zdanie zapisane przez polityka PiS.

Nie bez znaczenia jest też święty spokój. W Brukseli czy Strasburgu, jak zauważają wszyscy nasi rozmówcy, kultura polityczna jest na dużo wyższym poziomie niż przy Wiejskiej. Tu się gryzą, obrzucają błotem, tam można podyskutować na poziomie. Znamienna rzecz, że w przeciwieństwie do kolegów w Polsce, politycy w Brukseli trzymają się razem, nawet jeśli należą do dwóch walczących ze sobą partii politycznych. Chociaż ostatnio, z wiadomych powodów, mocno się to zmieniło.

W każdym razie jeszcze niedawno panowie razem chodzili na kolacje, a miejscem towarzyskich spotkań był brukselski dom Krzysztofa Liska, w którym spotykała się lewica z prawicą, a na jednej imprezie bywali tu Wojciech Olejniczak i Jacek Kurski, ówcześni eurodepu-towani. Tak, poglądy polityczne bynajmniej nie przeszkadzały politykom. Dokładnie nie wiadomo, jak jest dzisiaj, bo Krzysztof Lisek odszedł z polityki, zatrudniony jako doradca w firmie Fipra International Ltd. w Brukseli, ale też relacje między opozycją a rządzącymi są bardziej niż napięte.

Kolejna sprawa: wielu posłów, którzy trafili do Brukseli, nabrało ogłady. Siłą rzeczy, trzeba było podszlifować angielski albo się go wręcz nauczyć. Uzupełnić garderobę. Zadbać o kondycję. Pewnie też nie wszyscy nasi politycy jedli wcześniej wykwintne dania serwowane w belgijskich restauracjach czy pili świetne wina. Obecność kolegów z innych krajów, w tym z zachodniej Europy, też pewnie działa mobilizująco, bo nikt nie chce uchodzić za biedniejszego brata ze Wschodu. Tak więc powodów, aby się bić o Brukselę, jest całkiem sporo, są te materialne i te intelektualne. Są też względy czysto polityczne, bo wybory do Europarlamentu są generalnie próbą sił, konkretnym sprawdzianem.

Już od kilku miesięcy spekuluje się, kto mógłby w nich wystartować. Jak pisała „Gazeta Wyborcza”, szansę na wyjazd do Brukseli mają w Prawie i Sprawiedliwości dostać najbardziej sprawdzeni i lojalni: Szydło ma zostać jedynką w Krakowie, Waszczykowski w Łodzi, Zalewska we Wrocławiu.

Z informacji „GW” wynika, że w partii krąży pomysł, by wprowadzić wewnętrzne ograniczenia do dwóch kadencji, bo jest coraz więcej chętnych do pracy w Brukseli. I wydaje się, że może być w tym sporo prawdy, bo „Fakt” wymienia jednym tchem: Beata Szydło, Beata Kempa, Beata Mazurek, Marek Kuchciński, Ryszard Terlecki, Zbigniew Ziobro, Adam Bielan, Witold Waszczykowski, Jan Dziedziczak, Krzysztof Jurgiel - to osoby, które chcą wystartować do Parlamentu Europejskiego. Ale wiadomo, muszą powalczyć o pracę w Brukseli. Spać spokojnie mają za to: Ryszard Legutko, Anna Fotyga, Ryszard Czarnecki, Karol Karski i Tomasz Poręba - to obecni eurodeputowani, dla których ponoć nie zabraknie miejsca na listach wyborczych.

Tabloidy pisały także, że Bruksela marzy się byłemu prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, wśród ewentualnych przyszłych eurodeputowanych wymienia się także nazwisko byłej premier Ewy Kopacz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ile zarabia europoseł? Europarlament, czyli duże pieniądze i spokojna praca - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski