Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Im jest już obojętne, czy umrą

Rozmawiał Wojciech Rogacin
Rozmowa. - To ludzie, jak ja i pan. Jesteśmy dla nich jedyną nadzieją na przeżycie - o Syryjczykach żyjących na linii frontu mówi Paweł Krzysiek, szef komunikacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

- Wrócił Pan właśnie z wyjazdu za linię frontu w Syrii z konwojem pomocy MCK. Co to była za misja?

- To była pierwsza faza pomocy dla jednego z wiejskich obszarów na północ od miasta Homs. Dowozimy pomoc na obszary oblężone przez siły rządowe. Sytuacja tam ciągle się pogarsza w wyniku działań wojennych, oblężenia. Bardzo ciężko ludziom zdobyć jedzenie, środki medyczne. W pierwszym konwoju przywieźliśmy 65 ciężarówek wszystkiego - od żywności, po leki, antybiotyki, inne środki medyczne, agregaty prądotwórcze, materiały budowlane, mąkę… W drugiej turze pojechało 35 ciężarówek z takim samym ładunkiem. Dziś jesteśmy w Talbise z 34 ciężarówkami i w następnych dniach wysyłamy kolejnych 14.

- Co Pan zobaczył tam, kiedy przyjechaliście na miejsce?

- Bardzo przygnębiający widok. Widać ogromną skalę zniszczeń. Kratery na drodze, wypalone, zniszczone budynki, magazyny. Te najbliżej frontu są w kompletnej ruinie. Ale to nie znaczy, że ludzi na tych terenach nie ma. W sumie mieszka tam 180 tysięcy osób - 120 tysięcy w Rastan i 60 tysięcy w Talbise. Przejeżdżaliśmy od check pointu sił rządowych do check pointu sił opozycyjnych przez ziemię niczyją.

- To dramatyczna sytuacja.

- Bardzo ciężko jest z dostępem do żywności oraz leków i leczenia. W Rastan jest izba porodowa, gdzie przeprowadza się miesięcznie 60-80 cesarskich cięć. W krajach europejskich byłby to standard, na tamte warunki to dużo. Ale najgorsze jest co innego. Całe to centrum porodowe mieści się w dawnym warsztacie samochodowym. Na ścianie wiszą jeszcze reklamy opon Dunlop, w miejscu gdzie się wymieniało olej w samochodach stoją teraz dwa łóżka dla rodzących. Obok jakiś piecyk, bo jest zimno. Tam są lekarze specjaliści, ale jest ich za mało. Podobnie jak placówek medycznych. Na 120 tysięcy ludzi jest pięć punktów medycznych, w tym jedna klinika prowadzona przez Czerwony Półksiężyc. I tylko jeden gabinet dentystyczny. Ludzie, dla których teraz przekazujemy pomoc, są bardzo biedni. Dawniej uprawiali oliwki, owoce, bakłażany - to im przynosiło dochody. Teraz ich pola stały się linią frontu…

- Co zatem jedzą?

- To, co sobie jeszcze są w stanie uprawić na własne potrzeby na skrawkach tych pól. Za to ich zarobki zostały dramatycznie ograniczone. Wcześniej uprawiane przez siebie warzywa i owoce mogli wozić i sprzedawać w Homs i na tym zarabiali. Teraz nie mogą. Kanały irygacyjne zostały zniszczone przez działania wojenne. Upraw właściwie nie da się prowadzić. Wielu z tych ludzi straciło sens egzystencji. Proszę sobie wyobrazić rolnika, który nie może uprawiać ziemi… Ich położenie stało się jeszcze trudniejsze ze względu na wewnętrzną migrację. W ostatnich pięciu miesiącach 60 tysięcy ludzi uciekło z północnych terenów wokół miasta Homs i schroniło się w Rastan. Drugie tyle, ile mieszkało tam wcześniej. Podobnie w Talbise żyło 30 tysięcy, a teraz przybyło drugie tyle uchodźców. I ci miejscowi się z nimi dzielą tym, co mają. Solidarność tych ludzi jest niesamowita.

- Jak reagowali na pomoc?

- Gdy przyjechaliśmy z konwojem, to ci ludzie po prostu nie wierzyli, że jesteśmy. Kiedy mówiłem im, że za trzy dni przyjadą kolejne ciężarówki z pomocą, to odpowiadali: - Tak, tak, poprzednio też tak mówili, a rok ich nie było. Jak naprawdę przyjedziecie, to urządzimy wam przyjęcie. Rok wcześniej był konwój Czerwonego Półksiężyca, a nasz, Czerwonego Krzyża, ostatnio był w 2012 roku. To jest luksus, że możemy teraz w ciągu tygodnia 3-4 konwoje z pomocą dostarczyć.

- Dostarczanie pomocy na tereny ogarnięte wojną musi być niebezpieczne.

- Każdy konwój przygotowujemy dużo wcześniej. Nasze szefostwo negocjuje gwarancje bezpieczeństwa z wszystkimi stronami konfliktu. Na przykład z siłami rządowymi czy rosyjskimi uzgadniamy, że nie będzie ostrzału z ich strony. To samo ze stroną opozycyjną. To jest nieustanne dzwonienie, wymienianie korespondencji, pisanie listów, mejli. Po otrzymaniu tych gwarancji następuje przygotowanie konwoju i sam wyjazd. Wtedy też trzeba być ostrożnym, bo drogi są wąskie, tereny przy drogach często zaminowane. Czasem ktoś w powietrze wystrzeli serię pocisków, ale generalnie Czerwony Krzyż jako organizacja neutralna jest przepuszczany. Chodzi o to, żeby zachować tę neutralność. Bo ona sprawia, że możemy rozmawiać z każdą ze stron.

- Rozmawiacie także z ISIS?

Z nimi nie mamy bezpośrednich kontaktów, co nie znaczy, że nie chcielibyśmy dialogu jeśli chodzi o pomoc ludziom. W Rakce, Aleppo i innych miastach również żyją ludzie, potrzebujący pomocy.

- Rozmawiał pan z ludźmi. Co oni myślą? Czy mają nadzieję?

- Dla wielu Syryjczyków przyszłość jest tematem abstrakcyjnym. Nikt siebie nie pyta, nie myśli jak będzie za rok, ale co będzie jutro, za tydzień. Czy przypadkiem za tydzień czy miesiąc nie zachoruję na grypę. I czy nie umrę na tę grypę, bo nie ma leków. Wielu mówi zresztą, że jest już im wszystko jedno, czy umrą czy nie. Europa mówi o milionie ludzi, którzy walczą o polepszenie swego losu dzięki emigracji do Europy - na pontonach, pod ostrzałem, często bombardowaniem. Ale w samej Syrii jest 8 milionów uchodźców, którzy uciekli ze swoich domów, z miejsc ogarniętych wojną na inne tereny. W moim biurze w Damaszku co trzeci pracownik syryjski stracił dom. Marzą, żeby wrócić w rodzinne strony, choć wiedzą, że nie ma już ich domów. W ubiegły czwartek, to w szpitalu mieszczącym się w piwnicy leżał 3-letni chłopczyk chory na zapalenie płuc. Pytałem, czy możemy jakoś pomóc, może wywieźć go z tamtego regionu. Lekarz powiedział, że dziecko jest tak słabe, że podróż nie wchodzi w grę. Trzeba czekać. Wczoraj otrzymałem wiadomość, że Ghazi umarł.

- Co może zakończyć wojnę?

- Nie wiem, czy ktokolwiek może przewidzieć, jak to się dalej potoczy. Pomoc humanitarna jest konieczna, ale jedynym wyjściem jest rozwiązanie polityczne. Oczekujemy rezultatów rozmów pokojowych, które się toczą. Nie dla nas, ale dla ludzi, których spotykamy. Dla chłopczyka, który umarł. Dla kobiet, które rodzą w warsztacie.

- Jak my w Europie możemy pomóc tym ludziom?

- Na pewno możemy pomagać uchodźcom przybywającym do Europy. Poza tym - wsparcie finansowe. Przede wszystkim jednak potrzebna jest rzeczowa, merytoryczna debata na temat konfliktu. Debata, która nie koncentruje się na masie uchodźców docierających do Europy, ale na sytuacji jednostek. Ginących na pontonach, czy umierających pod ostrzałem. Bo to są ludzie tacy, jak my. Jak ja i pan. Oni mieli swoje życie, swoje pola, swoje miejsca pracy, kafejki czy bary z falafelem, w których się spotykali wieczorami. W Szczecinie powstała ostatnio syryjska restauracja, którą prowadzą uchodźcy. I ludzie tam przychodzą chętnie, nikt się nie boi. My, Polacy czujemy zawsze strach przed nieznanym, ale jak już kogoś poznamy, to staramy się mu nieba przychylić. Musimy pamiętać, że to są normalni ludzie i się ich nie bać.

Paweł Krzysiek

**Jest koordynatorem komunikacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK) w Syrii. Pochodzi ze Szczecina. Przed wyjazdem do Syrii pracował w ONZ-owskich organizacjach UNRWA i UNICEF.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski