18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Indywidualista. Z euforii wpadał w rozpacz. Jaki był na co dzień Bursa?

Redakcja
Poznali się w szkole. On czytał jej swoje pierwsze wiersze i bardzo się przy tym śmiał. Fot. archiwum
Poznali się w szkole. On czytał jej swoje pierwsze wiersze i bardzo się przy tym śmiał. Fot. archiwum
- Krakowski zespół Wu-Hae wpadł na pomysł, by wykorzystać wiersze Andrzeja Bursy jako teksty do swych piosenek. Co Pani o tym sądzi?

Poznali się w szkole. On czytał jej swoje pierwsze wiersze i bardzo się przy tym śmiał. Fot. archiwum

Jak żyło się u boku poety przeklętego? Opowiada żona - LUDWIKA SZEMIOTH-BURSA

- To wspaniałe, że Andrzej Bursa jest nadal czytany przez młodych ludzi. Właściwie każde nowe pokolenie, które wchodzi w dorosłe życie, odnajduje się w jego poezji. Może dlatego, że on tylko w kilku miejscach zaczepił o historię. W powieści "Zabicie ciotki" właściwie są to tylko "milicyjne buty". A reszta jest poza czasem. Ponadczasowa.

- Jak się Państwo poznali?

- Spotkaliśmy się dokładnie w połowie XX wieku - w 1950 roku. Chodziłam wtedy do liceum sztuk plastycznych. Latem pojechałam na kurs szybowcowy. Pogoda się psuła, nie można było latać, więc szkolenie przedłużało się. Zostałam w Lisich Kątach na Pomorzu cały wrzesień. Kiedy wróciłam na zajęcia, w klasie był już nowy uczeń. Właśnie Andrzej Bursa, który nie zdał matury w swoim liceum na Kochanowskiego i przeniósł się do nas za namową przyjaciela Bogumiła Bałosa.

- Czym zwrócił Pani uwagę na siebie?

- Był bardziej dorosły niż my. Na lekcjach odpowiadał pełnymi i ładnymi zdaniami. Zawsze indywidualista, wyróżniał się wśród reszty kolegów. Zaczęliśmy niezobowiązująco rozmawiać. Najpierw o przyrodzie, bo bardzo ją lubił. Zaciekawiło go, że podczas pobytu na Syberii widziałam dzikie krajobrazy.

- W czasie wojny?

- Tak. Byłam na Syberii z mamą sześć lat. Ojcu udało się ukryć. Gdy Sowieci pędzili żołnierzy do niewoli, a oficerów pewnie na śmierć, zachorował. Siadł wycieńczony przy drodze i jakimś cudem minęły go przechodzące kolumny. Potem aresztowali go Niemcy. Ale kiedy wieźli go wagonem, wyciął deskę i wyskoczył. Od tamtej pory ukrywał się na Litwie i przeżył okupację niemiecką i sowiecką.

- Rodzice Andrzeja też doświadczyli wojny?

- W obozie koncentracyjnym Auschwitz były trzy siostry matki Andrzeja: Jadwiga, Antonina i Wanda Kopycińskie oraz brat Adam Kopyciński. Przeżyły Antonina i Adam, który na polecenie władz obozowych zorganizował orkiestrę i został jej dyrygentem.

- Andrzej zachował jakieś wspomnienia z czasu wojny?

- Kiedy Niemcy zaatakowali Polskę w 1939 roku, jego rodzina zaczęła uciekać na wschód. Ale utknęli w drodze i nie mogli ruszyć się w żadną stronę. Dzięki ojcu udało im się wydobyć z tej masy uchodźców. Ale Andrzej widział te ogromne pobojowiska, zabitych ludzi, martwe konie. To pozostało mu na zawsze w pamięci.

- Jego matka była nauczycielką polskiego. To stąd u niego zainteresowanie poezją?

- Ojciec też był polonistą, ale po wojnie pracował w kuratorium. Dlatego mieli w domu pełno książek. Czytało się je i rozmawiało o nich. Myślę więc, że tak.

- Jakie miał stosunki z rodzicami?

- Strasznie przeżył ich rozwód. To była pierwsza historia, z której mi się zwierzył, gdy pojawiło się między nami minimalne zaufanie. Spadł na niego wielki cios. Został na początku przy ojcu, ale nie mógł znieść tego, że ojciec się ponownie ożenił. Dlatego wrócił do matki. To były te momenty i dramaty, które mocno wpłynęły na jego osobowość.
- Jak się Pani dowiedziała, że Andrzej pisze wiersze?

- Sam mi o tym powiedział. Bardzo szybko. Śmiał się zawsze, gdy mi je czytał.

- Jakie zrobiły na Pani wrażenie?

- Nie były za bardzo poważne. Na Syberii czytaliśmy polską poezję, aby podnieść się na duchu. Ale mieliśmy tylko wiersze Ujejskiego i "Ballady" Adama Mickiewicza. Oczywiście, wiersze Andrzeja były trochę inne, ale chętnie go słuchałam. Te pierwsze jego próby miały socjalistyczny wydźwięk.

- Podobała mu się nowa rzeczywistość w Polsce po wojnie?

- Nie, on wiedział, że to jest lipa. Był w Związku Walki Młodych. Jednak nie zdecydował się na wstąpienie do partii. Mocno stąpał po ziemi i widział, że to nikomu nie pomaga. Janusz Roszko mówił mu: "Co ty zrobiłeś? Żadna książka ci nie wyjdzie!". I miał rację.

- No właśnie: istnieje opinia, że wydawnictwa celowo blokowały jego książkowy debiut.

- W Krakowie mieszkało wtedy kilku młodych poetów: Tadeusz Śliwiak, Stanisław Czycz i Andrzej Bursa. Byli prawie rówieśnikami. Poznali się w Kole Młodych przy Związku Literatów Polskich, które prowadziła Wisława Szymborska i Adam Włodek przy ulicy Krupniczej. Im wydrukowano pierwsze tomiki - Andrzejowi nie. Miał za to dużo publikacji w prasie: "Dzienniku Polskim", "Życiu Literackim", "Przeglądzie Literackim" czy "Znaku". By ł młody, więc nie było wcale źle. Problem w tym, że on koniecznie chciał mieć książkę. Szalał wręcz, a ponieważ miał ogromny temperament, krzyczał i zadręczał się: "Wszyscy mają książki, a ja jeszcze nie mam!". Wszystkie teksty były już złożone w Wydawnictwie Literackim, ale usłyszał, że jest za młody i musi poczekać. Bardzo to przeżył. "Znowu mam czekać!" - powtarzał.

- Podobno zawsze pisał odręcznie.

- Tak. Maszyna w domu ozywiście była, ale pisał odręcznie, chemicznym ołówkiem na kartkach, które dostawał od matki, bo ciężko wtedy było o papier. Wydzierała z zeszytów uczniów wolne kartki i on na nich pisał. Zresztą bardzo niewyraźnie. Przepisywanie go denerwowało, ale ja chętnie za niego to robiłam. Wystukiwałam wiersze na małej, przedwojennej maszynie. A on je potem zanosił do wydawnictwa.

- Podobno nie przepadał za swoimi wierszami?

- Nieprawda. Bardzo cenił swoje wiersze! Krzyczał, złościł się, że to są niedobre w stosunku do innych poetów, ale tak naprawdę czuł ich wartość.

- Skąd brała się jego niecierpliwość i gorączkowość?

- Pewnie wynikało to z czasów, w których żył. Wszystko się w nim głęboko zapisywało.

- Dlaczego umarł tak młodo?

- Miał nieuleczalną w tamtych czasach niewydolność aorty serca. Był wysoki (metr osiemdziesiąt) i szczupły. Miał bardzo małą aortę. To mu się dawało we znaki. Szybko się męczył. Jak szedł na spacer, zawsze musiał się położyć. Gdziekolwiek: w pociągu czy w mieście, ciągle odpoczywał. Ale nie wiedział, że ma taką wadę. Kiedy zrobili mu sekcję, dwóch znajomych profesorów powiedziało, że gdyby miał tego świadomość i nie denerwował się, to miał szansę, by dłużej pożyć. Dziesięć lat po jego śmierci dowiedziałam się, że taka wada, jaką miał, jest już uleczalna.
- Jak doszło do ataku?

- Byliśmy w domu: ja, jego siostra i niania. Ale nikt nie wiedział, co robić. Dziś wiem, że trzeba było uderzyć go mocno w klatkę piersiową. Mieszkaliśmy wtedy na Garncarskiej, tuż obok kliniki onkologii. Lekarz przyszedł po pewnym czasie, ale było już za późno.

- Skąd się wziął mit samobójstwa Andrzeja?

- Pewnie dlatego, że był młody i zmarł nagłą śmiercią.

- Wspomniała Pani o spacerach męża - podobno najbardziej lubił wędrować po śródmieściu.

- I odwiedzać kolegów. Wtedy ludzie przychodzili do siebie bez zapowiedzi, bez uprzedzenia. Na Garncarską, do nas, też ciągle ktoś wpadał (mimo wysokich schodów). To byli ludzie w różnym wieku, jego rówieśnicy, ale też literaci w wieku jego matki. Wszyscy bardzo się lubili i żyli ze sobą blisko.

- Miał jakiegoś prawdziwego przyjaciela?

- Tak, był nim Bogumił Bałos, o którym już wspomniałam - syn oficera, z którym znali się jeszcze sprzed wojny. Zawsze opowiadali sobie kawały i strasznie się z nich śmiali. Nie mam pojęcia, co ich tak w nich bawiło, bo według mnie to były głupie dowcipy. Mieli ze sobą jakieś porozumienie. Ja się w to nie włączałam.

- Podobno Andrzej miał się kiedyś pojedynkować z jakimś rzeźbiarzem na pięści.

- Tak, słyszałam, że szykował się kiedyś taki pojedynek. Ale z tego, co wiem, nie doszło do niego, bo ani jeden, ani drugi nie przyszedł na umówione spotkanie. Andrzej interesował się walkami. W domu wisiały rękawice do ćwiczeń, chodził też na zawody bokserskie do takiej niskiej hali przy ulicy Zwierzynieckiej. Panował tam niesamowity nastrój: klepisko było wysypane trocinami, miękko się po nim stąpało. Na podwyższeniu był oświetlony ring, a publiczność stała wkoło w ciemności. I ten ryk: "Bij go! Zabij go" - krzyczeli. To było dopiero widowisko!

- Jak Pani wspomina ślub?

- Bardzo był skromny. Wszyscy byliśmy wtedy bez pieniędzy. Odbył się w kościele Zmartwychwstańców przy ulicy Łobzowskiej, niedaleko mojego domu. Tylko rodzina, żadnych kolegów.

- Jak Andrzej przyjął narodziny syna Michała?

- Z kolegami studentami był wówczas na przymusowych pracach społecznych przy żniwach na Pomorzu. Wiedział, że Michał ma się w tym czasie urodzić, ale nie mógł się z nich zwolnić. Musiał mieć zaliczoną praktykę rolniczą w pegeerze. Nosili snopy, wiązali siano, mimo że byli do tego kompletnie nieprzygotowani. Pamiętam, jak przyjechał; taki brudny, czarny, bo nie było się jak myć, z osmalonymi paznokciami i wziął dziecko na ręce. To było kilka dni po porodzie.

- Lubił przebywać z synem?

- Tak, był bardzo dobrym ojcem. Początkowo się złościł, ale potem chodził z synem w wózku na spacery.

- Są takie ładne wiersze: "List do żony i synka na wakacjach" i "Chory synek".

- Pisał je, gdy pojechałam sama z synem na wakacje do leśniczówki. Było to kompletne odludzie. Bardzo piękne i urocze, ale dzisiaj myślę, że niepotrzebnie ryzykowałam wyjazd z małym dzieckiem w takie właśnie miejsce.
- Andrzej siedział pewnie wtedy w redakcji "Dziennika Polskiego".

- Tak, nie mógł zostawić tej pracy. Na początku bardzo się cieszył, że dostał etat i że ma stałe pieniądze. Ale kiedy kazali mu pisać rolnicze reportaże, złościł się strasznie! Przez te wyjazdy do tych często odległych i zapomnianych wiosek nasłuchał się różnych opowieści o lokalnych zwyczajach i tradycjach. Parafrazując niektóre z nich, napisał surrealistyczne opowiadanie "Smok".

- W ostatnich miesiącach życia pisał podobno więcej niż zwykle. To prawda?

- Może to było jakieś irracjonalne przeczucie. Kiedyś jego matka wychodziła od nas z domu, odwróciła się i mówi: "Nazbierałam ci masę papieru". A on do niej: "To już nie dla mnie". Po jego śmierci sobie to przypomniała.

- Czytała Pani te depresyjne wiersze, kiedy powstawały?

- Tak. Myślałam, że strasznie cierpi. Przecież pisał o sobie. Choćby w opowiadaniu "Koń". To on sam był tym cierpiącym Koniem.

- W życiu codziennym widać było te jego smutne nastroje?

- Przychodził z miasta i z euforii popadał w rozpacz. To było dla niego bardzo trudne. Nikt się tym jednak wtedy nie przejmował, ponieważ wszyscy myśleli, że taki ma po prostu charakter. Gdyby pojawił się przy nim ktoś bardziej dorosły czy doświadczony i zobaczył te chwiejne nastroje, może by go zaprowadził do jakiegoś lekarza. Zabrakło jednak takiej osoby.

- Co mu przynosiło największą radość?

- Gdy jakiś wiersz ukazał się w prasie.

- Tworzył też do teatru.

- Napisał z Jasiem Gunterem sztukę "Karbunkuł", którą wystawili w Cricotece. To był teatr makabry. Zauważyłam, że to nie wpływało na niego dobrze. Niepotrzebnie wchodził w takie historie, bo jego stan psychiczny się wówczas pogarszał. To mu nie służyło. Wolę jego wiersze, mocne i ponadczasowe, w których nie było tej makabry.

- Spodziewała się Pani kiedyś, że Andrzej stanie się tak ważną postacią dla polskiej literatury?

- Czułam, że go docenią. Trzymałam w domu wszystkie jego rękopisy, te kartki skreślone ołówkiem. Były uporządkowane. Przyszli po nie do mnie jego koledzy - Zych i Roszko. W ten sposób ukazał się po śmierci Andrzeja jego pierwszy tomik. Taki z paskami na okładce. Bardzo ładnie zrobiony. A potem pojawiły się następne - opracowane przez Stanisława Stanucha, całe zbiory z poezją, prozą, dramatami, a nawet z tymi reportażami z "Dziennika Polskiego". I w końcu Andrzej odniósł triumf. Szkoda, że po śmierci.

Rozmawiał Paweł Gzyl

SOBIE SAMEMU UMARŁEMU

kiedy umarłem już na amen

cicho do żony rzekłem:

bardzo przepraszam cię kochana

lecz wyjdę na chwileczkę

gdy na krupniczą mój upiór wchodził

szepnąłem do koleżanki:

wiesz ja nie żyję... nie przeszkadzajcie sobie

ale nie mogłem ukryć żem już martwy

koledzy mnie obsiedli gwarnie

z papierosami żywi spoceni

pytali: co z tobą umarłeś?

to nic andrzejku tylko się nie łam...

ulicami co świat mi zamknęły na rygle
na dworzec i przez kolejowe tory

chodziłem cichy i wystygły

gdzie kiedyś żywy chodziłem upiorem

szlakiem w nudzie straconych najgorzej

dni młodości stęsknionej i pustej

uderzonej w żywe sercem nożem

uderzonej kastetem w usta

ANDRZEJ BURSA

Ur. 21 marca 1932 w Krakowie, zm. 15 listopada 1957 tamże - polski poeta, prozaik, dramaturg i dziennikarz, zaliczany do kręgu tzw. poetów przeklętych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski