Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Instrukcja nękania

Redakcja
Czy powiedzie się ta kolejna próba odkłamania PRL?

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

Czy powiedzie się ta kolejna próba odkłamania PRL?

Ponad rok po śmierci księdza Adolfa Chojnackiego pion śledczy katowickiego Instytutu Pamięci Narodowej wszczął śledztwo w sprawie utrudniania przez byłych komunistycznych funkcjonariuszy postępowań karnych w sprawie planu działań operacyjnych byłej Służby Bezpieczeństwa wobec księdza (jeden ze świadków twierdził nawet, że plan miał doprowadzić do zabójstwa kapłana). Zawiadomienie w tej sprawie złożył do IPN w grudniu ubiegłego roku Kazimierz S. Czy ta trzecia z kolei próba dotarcia do prawdy okaże się skuteczna? Czy uda się odsłonić jedną z mrocznych tajemnic PRL-u?

   S. jest dziś rencistą i mieszka w małym mieszkaniu w Suchej Beskidzkiej. W 1976 r. jako funkcjonariusz Zmechanizowanych Oddziałów Milicji (ZOMO) był jednym z janczarów PZPR w Radomiu. Potem przez kilka lat pracował w rybnickiej milicji. Po śmierci ojca poprosił o przeniesienie w rodzinne strony i zatrudnił się w Służbie Bezpieczeństwa. Trafił do wydziału IV, który zajmował się inwigilacją księży. "Szlifował" posadzki kościołów, sterował agenturą. Był wyróżniany i nagradzany.
   Niespodziewanie pod koniec 1986 r. został aresztowany i oskarżony o kradzież siatki na ogrodzenie. Po kilku miesiącach w więzieniu, gdy nie nadchodziła spodziewana pomoc od przełożonych, zagroził, że zacznie sypać i opowie wszystko o planie, jaki SB miała wobec księdza Chojnackiego. Na rozmowy z S. przyjeżdżały resortowe komisje z Bielska, Katowic i Warszawy. Grożono mu sankcjami za ujawnienie tajemnicy służbowej.

Zesłanie

   W 1981 r. ksiądz Adolf Chojnacki został przeniesiony spod Chrzanowa do Krakowa Bieżanowa. Do wzmożonego zainteresowania służb bezpieczeństwa swoją osobą zdążył już przywyknąć, jednak po wprowadzeniu stanu wojennego mnogość przedziwnych zbiegów okoliczności zaczęła go zastanawiać. Kapłan nie wiedział jeszcze wówczas, że figuruje na przygotowanej przez bezpiekę liście "150 najbardziej jątrzących księży". Często wzywano go na rozmowy, straszono wywozem na Sybir, pobiciem...
   Nie zaprzestał jednak publicznej krytyki komunistycznych władz. Nagle w Bieżanowie zaczęły się pojawiać napisy: "Chojnacki cudzołożnik", "Chojnacki rozpustnik", "Chojnacki pederasta"... Ktoś kolportował ulotki z naklejonymi fotografiami płodów ludzkich; z ulotek tych wynikało, że ksiądz jest ojcem dziecka. Nad jedną z ulic zawieszono kukłę lalki z napisem: "Chojnacki mordercą dziecka". Kiedy wyjechał na kilka dni po Bieżanowie nieustannie kursowały dwie kobiety, z których jedna rozpowiadała, że jest matką dziecka księdza. W środku nocy mnożyły się złośliwe telefony, kilka razy w jego mieszkaniu wybito szyby.
   Po kilku latach nalegań SB i władz partyjnych kuria przeniosła ks. Chojnackiego na prowincję. W Juszczynie ksiądz szybko zjednał sobie parafian otwartością, zaangażowaniem, gotowością niesienia im pomocy. Nie zaprzestał też krytyki władz. SB oczywiście zatrzymywała odwiedzających go licznie opozycjonistów, wzywała na rozmowy, straszyła, ale ktoś rozsiewał również obrzydliwe plotki, otruł jego psy "Urbana" i "Gorbaczowa", odciął druty telefoniczne, zamalował okna plebanii, przysyłał zdjęcia kilkuletniej dziewczynki z dopiskiem: "Kochany Dolku, rozumiem, że masz nowe obowiązki, ale pamiętaj, że masz obowiązki także wobec mnie i twojego dziecka. Zapomniałeś, że Agata była u pierwszej komunii. Przypominam o pieniążkach. Ewa". Tajemnicza Ewa przysyłała też widokówki.
   - Ja musiałem to robić - przyznaje S. S. miał dwóch przełożonych - por. Marka K., zastępcę szefa Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Suchej Beskidzkiej, i płk. Stanisława K., naczelnika Wydziału IV SB w Bielsku-Białej. Twierdzi, że po przyjeździe księdza Chojnackiego podbeskidzka bezpieka oszalała. - Moi szefowie chcieli się kłopotliwego księdza jak najszybciej pozbyć - opowiada. - W tym celu opracowali plan działań operacyjnych, który miał doprowadzić do przeniesienia go, a jeśliby to było niemożliwe, to do jego likwidacji. Pułkownik był ze mną w ciągłym kontakcie. Mówił do mnie po imieniu, dawał do zrozumienia, jak bardzo istotne jest wyeliminowanie księdza. Ponieważ, mimo licznych nalegań, ociągałem się, to mnie "sprzedali".

Tajemnica

   W pierwszym półroczu 1989 r. w tajemniczych, do dziś nie wyjaśnionych okolicznościach śmierć poniosło trzech księży z listy "niepokornych" (Stanisław Suchowolec, Sylwester Zych i Stefan Niedzielak). Czy S. mógł wymyślić historię prześladowań i planowanego zamachu na życie ks. Chojnackiego, by szantażować swoich przełożonych i zmusić ich do pomocy w ratowaniu skóry? Mało prawdopodobne. Dla potężnego resortu S. był już nikim, siedział w więzieniu i niewiele mógł tajnym służbom zaszkodzić. Poza tym o planie zaczął mówić już w 1987 r., na dwa lata przed śmiercią trójki księży.
   Zastanawiające jest też to, że przełożeni nie uchronili go przed odpowiedzialnością za drobne przestępstwo, podczas gdy funkcjonariuszom SB uchodziły na sucho o wiele gorsze rzeczy. Przecież o resorcie tym można powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że był praworządny i zatrudniał ludzi nieskazitelnych. Czym więc S. się szefom naraził? - Mechanizm był prosty - mówi. - Albo wykonasz plan, albo cię zniszczymy.
   Dziwny bieg wydarzeń zdaje się potwierdzać jego słowa. Proste śledztwo w banalnej sprawie kradzieży siatki ciągnęło się półtora roku. Przez ten czas S. cały czas siedział w areszcie. W lipcu 1988 r. sąd skazał go na ponad dwa lata więzienia (nie zwolniono go nawet na pogrzeb brata), a dwa miesiące później uchylił areszt. Prokurator natychmiast odwołał się od tego postanowienia i tego samego dnia katowicki sąd wydał decyzję o utrzymaniu aresztu.
   Zanim Sąd Najwyższy ponownie uchylił areszt, prokurator zdążył oskarżyć S. o pomówienie SB o zamiar zamordowania ks. Chojnackiego, mimo że pierwotnie stawiano mu zarzut naruszenia tajemnicy państwowej (w przypadku pomówienia to oskarżony musi dowieść, że jest niewinny - BW). - Bałem się, że mogą zrobić ze mną wszystko - przyznaje S. - Pisałem o planie do Prokuratury Generalnej, do Kiszczaka i Jaruzelskiego. Chciałem zeznawać. Nie chcieli mnie przesłuchać. Wysłałem więc grypsy do ks. Chojnackiego, w których ujawniłem całą prawdę.
   Sprawą zainteresował się Episkopat, na wniosek którego gen. Kiszczak powołał specjalną komisję do wyjaśnienia sprawy. Komisja wyjaśniła po myśli MSW. W listopadzie 1988 r. S. skazano na rok więzienia za oczernianie SB. Rozprawa toczyła się przy drzwiach
zamkniętych, w roli świadków występowali funkcjonariusze SB, którzy potwierdzili istnienie planu, ale twierdzili, że nie zawierał on żadnych działań przestępczych. Sędziemu jednak planu nie pokazali (resort nie zgodził się na odtajnienie), a ten nie nalegał.
   S. z niskim wyrokiem trafił do ciężkiego więzienia w Rawiczu. Z końcem lutego 1989 r. został zwolniony. W marcu sąd drugiej instancji uchylił wyrok w sprawie o zniesławienie resortu i umorzył śledztwo. Do planu nie sięgnięto. W czerwcu Sąd Najwyższy uchylił w całości wyrok w sprawie siatki.
   W pierwszym półroczu 1989 r., kiedy ginęli księża i toczyły się obrady "okrągłego stołu", S. odwiedzali koledzy z bezpieki i oferowali wszechstronną pomoc za milczenie. Por. K. chciał załatwić mu bardzo dobrą pracę. S. nie skorzystał. Gdy niezależne wydawnictwo opublikowało jego list do Kiszczaka w formie broszury "Dostałem rozkaz zabicia księdza", po całej okolicy zaczęły krążyć plotki, że S. jest psychicznie chory, że się moczy, że pije na umór. Straszono go.

Śledztwo

   Jesienią 1989 r. S. zeznawał przed Senacką Komisją Praw Człowieka i Praworządności. W listopadzie bielska prokuratura wszczęła śledztwo, podczas którego S. złożył wyczerpujące zeznania.
   Marzena Kusion, prokurator z katowickiego IPN, przekopuje się przez akta wszystkich spraw związanych z S. Na razie w oczy rzucił się jej przede wszystkim fakt, że katowickie sądy rozpatrujące sprawę siatki i pomówienia nie zrobiły zgoła nic, by sięgnąć do planu i sprawę bezdyskusyjnie wyjaśnić. Znamienne jest też to, że władze SB nie odtajniły planu i nie przedstawiły go nie tylko S., ale i prokuraturze oraz sądowi.
   - Jeśli S. kłamał, łatwo było to zdemaskować. Rezygnacja z tej możliwości wskazuje na naganną treść dokumentu - mówi prok. Kusion. Jej zdaniem, rzetelną próbę dotarcia do prawdy podjął dopiero Stanisław Zieliński z bielskiej prokuratury.
   Prokurator Zieliński jest obecnie naczelnikiem Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Bielsku. Doskonale pamięta tamto śledztwo, bo było ono z wielu powodów wyjątkowe. Przesłuchał wówczas "wszystkich świętych" SB, włącznie z gen. Kiszczakiem, ministrem spraw wewnętrznych i płk. Fąfarą, późniejszym dyrektorem Biura Śledczego MSW, który zasłynął z tzw. afery Oleksego. - To było państwo w państwie - mówi prok. Zieliński. - Oskarżeni i świadkowie z resortu mogli zasłaniać się tajemnicą państwową i niepamięcią. I chętnie to czynili.
   W czasie, kiedy prokurator przesłuchiwał wierchuszkę bezpieki, ludzie ci wciąż pełnili swe funkcje, bo mimo przejęcia rządów przez "Solidarność", resorty siłowe pozostały w rękach PZPR. - Wtedy mieliśmy poczucie tymczasowości - wspomina Stanisław Zieliński. - Wydawało się, że zmiany potrwają kilka lat, a później wszystko wróci na stare tory. Takie przekonanie mieli też byli esbecy.
   Prokurator nie chce mówić, czy go straszono, czy wywierano na niego jakieś naciski. Może jedynie powiedzieć, że prokurator wojewódzki był już z nowego nadania i on żadnych nacisków nie wywierał, nie ingerował w dochodzenie.

Tajne/poufne

   Stanisław Zieliński ustalił, że plan rzeczywiście istniał. W kwietniu 1986 r. oficer SB z Bielska przywiózł do Suchej kartkę z odręcznymi notatkami płk. K. dotyczącymi działań wobec ks. Chojnackiego. Była tam mowa o rozpowszechnianiu informacji, że ksiądz jest osobą chorą psychicznie, że został karnie przeniesiony z Bieżanowa oraz że jest ojcem dziecka. Zalecano też oddziaływanie na księdza poprzez administrację, kontrolę jego korespondencji, zamalowanie szyb na plebanii, odcięcie drutów telefonicznych, otrucie psów, spalenie garażu, kolportowanie obelżywych ulotek... Zostawiono też miejsce na "inne zadania" nie precyzując, o co chodzi.
   Plan został przepisany na maszynie w dwóch egzemplarzach, z których jeden pozostał w Suchej, a drugi trafił do Bielska. W czasie wewnętrznego postępowania sporządzono też trzecią kopię. Planu tego jednak nie dołączono do aktu oskarżenia. We wrześniu 1989 r. gen. Tadeusz Szczygieł wydał bowiem polecenie niszczenia dokumentów byłej SB. W ramach tego polecenia płk K. kazał zniszczyć nie tylko teczkę operacyjną ks. Chojnackiego, ale także znajdujący się w niej plan.
   Co się stało z kopiami? - Nie udało mi się do nich dotrzeć - przyznaje prokurator. - Wtedy panowała psychoza tajności. Nawet Krzysztof Kozłowski, nowy szef MSW, nie zgodził się na odtajnienie materiałów operacyjnych dotyczących ks. Chojnackiego (Kiszczak ustąpił latem 1990 r. - przyp. BW), mimo takiego wniosku prokuratury.
   Stanisław Zieliński zapoznał się co prawda z tajnymi materiałami w Prokuraturze Generalnej (m.in. przejrzał teczki agentów SB z parafii Juszczyn), jednak wiedzy, którą uzyskał tą drogą, nie mógł wykorzystać podczas procesu. Brak zgody ministra na odtajnienie materiałów stawiał oskarżonych w bardzo wygodnej sytuacji. - Podczas procesu miałem duży dyskomfort psychiczny, obserwowałem, jak wiją się oskarżeni i świadkowie, wiedziałem sporo i nie mogłem tej wiedzy użyć. Mimo to sprawę tę traktuję jako swój sukces - mówi prokurator Zieliński.
   Była to chyba jedyna sprawa przeciwko byłym esbekom, w której udało się oskarżyć i skazać zleceniodawców. Choć z tym skazaniem wcale nie było łatwo. W Sądzie Wojewódzkim w Bielsku sprawa przeciwko płk. K. i por. K. toczyła się długo i czasem zbaczała z właściwego toru. Najpierw sąd orzekł wobec oskarżonych abolicję na podstawie ustawy o przebaczeniu i puszczeniu w niepamięć niektórych przestępstw. Sprawa oparła się o Sąd Najwyższy, który uznał, że ustawa ta nie odnosi się do oskarżonych.
   Kiedy akta przestały już krążyć między sądem a prokuraturą, w trakcie półtorarocznego procesu udało się potwierdzić istnienie planu zawierającego "obiektywnie bezprawne" działania wobec księdza, żaden ze świadków - z wyjątkiem S. - nie słyszał jednak, by plan ten zakładał zamordowanie kapłana. Planu oczywiście nie odnaleziono, MSW nie zgodziło się na odtajnienie materiałów. Zaginęły zdjęcia dziewczynki w komunijnej sukni (rzekomej córki księdza) z odręcznym pismem funkcjonariusza SB i jednej z sekretarek, co potwierdziły ekspertyzy grafologiczne (fotografie te kolportowano w okolicach Juszczyna).
   W końcu sąd uznał winę byłych funkcjonariuszy, ale ze względu na znikomą szkodliwość społeczną ich czynu i niską sankcję (kara do dwóch lat więzienia) odstąpił od wymierzenia kary, mimo że prokurator domagał się kary bezwzględnego pozbawienia wolności.
   Pokłosiem tej sprawy były inne procesy. Policyjne związki zawodowe oskarżyły S. o pomówienie. Nie zapadły wyroki skazujące. Ostatnie procesy z tej serii zostały umorzone w 1995 r. Przez te lata S. wciąż otrzymywał anonimowe groźby. Jeszcze w 1997 r. wielokrotnie grożono mu przez telefon śmiercią. Policyjne dochodzenie wykazało, że S. straszyli byli funkcjonariusze SB. Sąd jednak warunkowo sprawę umorzył ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.
   Czy straszono też Stanisława Zielińskiego? Prokurator nie chce o tym rozmawiać.

Drugie śledztwo

   W listopadzie ubiegłego roku S. przeczytał w "Dzienniku" o matactwie, jakiego dopuścili się funkcjonariusze SB i prokuratorzy wojskowi prowadzący w 1982 r. śledztwo w sprawie wydarzeń w kopalni "Wujek". W grudniu zgłosił się do krakowskiego IPN i złożył zawiadomienie o przestępstwie. Sprawę przekazano do Katowic. Pod koniec kwietnia prokurator Marzena Kusion wszczęła śledztwo w sprawie utrudniania postępowania karnego przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego.
   - Kończę studiowanie ostatniego z 13 tomów akt sądowych - mówi prokurator Kusion. - Nie mogę na nowo podnosić kwestii już raz osądzonych prawomocnym wyrokiem. Po szczegółowej analizie wezwę na przesłuchanie pana S. Najistotniejszy wydaje mi się fakt zniszczenia planu.
   S. chciałby też, aby zbadać, czy funkcjonariusze SB dopuścili się matactwa, uniemożliwiając mu przez dwa lata złożenie doniesienia o przestępstwie, czy zgodnie z prawem zniszczyli, jeżeli zniszczyli, ważne dokumenty. Chciałby, aby bliżej przyjrzeć się działaniom katowickich sądu i prokuratury w sprawie, w której skazano go za pomówienie SB. Chciałby, aby zbadano, na czyje polecenie rozpuszczano poniżające go plotki.
   Czy powiedzie się ta kolejna próba odkłamania PRL? Prokurator Zieliński wątpi. Przecież w stanie wojennym roiło się od fałszywek a do dziś nie udało się poznać ich autorów, nikt też nie poniósł za to odpowiedzialności.
   Płk K. niczego się nie obawia i nie ma sobie nic do zarzucenia. Jest na emeryturze. Nigdy nie wypowiedział się publicznie w tej sprawie, nie wypowie się i teraz. Jego zdaniem, plan nie zawierał żadnych działań przestępczych.
   Por. K. po krótkim okresie bezrobocia znalazł pracę w firmie stolarskiej. Teraz pracuje w zakładach Skody w Czechach. Nic nie wie o śledztwie.
   Gen. Czesław Kiszczak kreowany przez wpływowe środowiska na głównego architekta przemian politycznych w Polsce i niemal bohatera narodowego nic sobie z tego śledztwa nie robi. - Szkoda pieniędzy - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski