Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Intymna więź z poprzednimi pokoleniami

Rozmawiał Paweł Gzyl
fot. Anna Kaczmarz
Muzyka. GRZEGORZ TURNAU opowiada nam o swojej ostatniej płycie – „7 widoków w drodze do Krakowa”

– W tytule Pana nowej płyty pojawia się Kraków – ale jest on jedynie celem, do którego nie docieramy. Skąd taka koncepcja?

– W Krakowie często zeskrobuje się stare ściany w kamieniach – i przeważnie coś pod tą farbą jest. Wiele osób, żeby nie mieć kłopotów z konserwatorami, zamalowuje te odkrycia. Natomiast moi przyjaciele postanowili zainwestować – odtworzyli to, co było pod spodem. Okazało się, że to siedem dekoracyjnych malowideł z XIX wieku, pokazujących okolice Krakowa. Kiedy na nie patrzyłem, poczułem się jak we śnie, jak w jakiejś willi pod Rzymem.

I wtedy przyszła mi do głowy myśl, żeby zrobić o tym suitę muzyczną. Ktoś udekorował swoje mieszkanie prawie dwieście lat temu widokami Korzkwi, Tęczyna i Ojcowa, a ja teraz stwierdziłem, że napiszę i zaśpiewam o tym piosenki. No i właśnie na tym polega siła Krakowa – że dostaliśmy tutaj szansę na intymną więź z poprzednimi pokoleniami.

– To, co odkryto w Krakowie, odsyła nas jednak pod Kraków. Czy okolice miasta są dla Pana też inspirujące?

– To nie jest płyta, która ma reklamować okolice Krakowa. Obrazki są idylliczne, mają dużo ciepłego światła, przywołują wyobrażenia o utraconym świecie dzieciństwa. I ja też za młodu bywałem w tych rejonach – chociażby jeździłem na wycieczki rowerowe do Ojcowa. Są pod Krakowem miejsca kontemplacji, jak ruiny zamku w Tęczynie czy Maczuga Herkulesa w Pieskowej Skale. Czyli z jednej strony to tęsknota za rajem utraconym, a z drugiej – próba wyznaczenia sensu dalszej drogi.

– Czy ta tęsknota za czasem, który minął bezpowrotnie oznacza, że nie podoba się Panu współczesność?

– To byłoby duże uproszczenie. Podoba mi się każda sekunda współczesności – bo daje mi ona przyjemność życia. Lubię więc to, co mnie otacza, bo jest dla mnie dobre. Postanowiłem jednak rozliczyć się z przeszłością – i takie podejście ma dla mnie działanie terapeutyczne. Poświęcam ten album pamięci Piotra Skrzyneckiego i Janiny Garyckiej.

To były bowiem dwie osoby, które ustawiły mój stosunek do życia i sztuki. Nauczyły mnie sięgać po drobiazgi i śmiesznostki z minionych czasów i zamieniać je w wartość artystyczną i współczesną. Tak robiliśmy w Piwnicy – sięgaliśmy po jakieś stare zapiski i kroniki, które zamieniały się w kabaretowe numery, ponieważ podchodziło się do nich z czułością i troską. Dlatego krakowskość tej płyty jest umowna – bo przecież tu nie chodzi tylko o Kraków, ale o duchy przeszłości, które się po tym mieście przechadzają.

– Ludzie, którzy są na tych freskach, już nie żyją, a obrazy na których widnieją – prze- trwały do dzisiaj. Sztuka pozwala nam pokonać przemijanie i śmierć?

– Wszystkie rodzaje ludzkiej działalności, nawet tak ulotne, jak piosenka, są temu poświęcone. No bo o czym śpiewać? Albo o miłości, albo o śmierci, a najlepiej, żeby to zrobić naraz. Każda z tych rzeczy zawsze kładzie na drugiej swój cień. Najważniejsze jest, żeby znaleźć formę do wyrażenia tych emocji. Aby nie było to tylko zwykłe skarżenie się na swój los. I mam nadzieję, że udało mi się to tutaj uzyskać.

– Ta forma jest uzupełniana w nowych piosenkach dyskretnym humorem. To pomaga oswoić przemijanie?

– Bardzo chciałem, aby na tej płycie był duch Piwnicy pod Baranami, w której się wychowałem. I dlatego porozumiałem się w tej kwestii z autorem tekstów – Bronisławem Majem. W efekcie podszedł on do poważnych spraw tak, jak niegdyś Janina Garycka, dzięki której bardzo serio śpiewaliśmy o kolce nerkowej Władysława IV, jak Wazowie marzli na Wawelu czy Habsburgowie mieli zawsze nieregularną szczękę. To był rodzaj humoru obłaskawiającego rzeczywistość. Zakładał on pewną barokową cielesność i to, co się wiąże ze świadomością degradacji ludzkiego ciała. Tu też jest ten element. Zresztą, zawsze jak się spotykam z Bronkiem, to czarny humor musi się w rozmowie pojawić. Jak mawia Bronek – człowiek inteligentny nie ma prawa nie być smutny.

– Powiew kobiecości wnosi na płycie drugi głos, należący do Doroty Miśkiewicz.

– W przypadku tej płyty było dla mnie oczywiste, że muszę mieć na niej kobietę, bo podróżowanie bez kobiet nie ma sensu. Stąd Dorota pojawia się tu raz jako Beatrycze, raz jako Salomea, raz jako Leukonoe. Poza tym jej głos jest jak instrument. Ojciec Doroty, Henryk Miśkiewicz, jest wybitnym saksofonistą i ona odziedziczyła po nim głos, przypominający saksofon altowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski