Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iron Sky

Redakcja
Co zrobić, jeśli mamy świetny pomysł na film, a nie posiadamy pieniędzy? Fiński reżyser Timo Vuorensola pokazał, że wystarczy wykorzystać internet. W ten sposób narodził się film "Iron Sky”.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Sieć stanowiła dla Fina bazę pomysłów oraz zaplecze finansowe. Filmowiec sprzedał tu swój pomysł – chciał nakręcić obraz o nazistach III Rzeszy, którzy uciekli na Księżyc, a następnie po wielu dekadach próbują dokonać Armagedonu, atakując Ziemię za pomocą statków kosmicznych. Pomysł popłyną szerokim kanałem przez internet dzięki portalom YouTube i Facebook, gdzie wsparły go tysiące osób. Wirtualni fani mieli wpływ na fabułę, konsultowali pomysły twórców, oceniali efekty wizualne. A nawet płacili symboliczne składki na rzecz produkcji i kupowali gadżety – w sumie zebrano w ten sposób 1 mln euro (cały budżet wyniósł 7,5 mln euro).

Timo Vuorensola poszedł na całość. Opowieść o hitlerowcach mieszkających w bazie na Księżycu zatopił w morzu efektów specjalnych, które nie wyglądają wcale amatorsko. Koncepcje graficzne zostały dopracowane, przygotowano futurystyczne mutacje mundurów czy pojazdów hitlerowskich. Neogotyckie elementy zmiksowano z kosmicznymi pomysłami, tworząc pełnokrwiste projekty retro futuryzmu. Wrażenie jest znakomite i buduje oryginalny nastrój filmu.

"Iron Sky” balansuje na granicy komedii i futurystycznego katastrofizmu. Twórcy słusznie uznali, że nie można tej historii opowiedzieć w całkiem poważnym tonie. Dlatego co chwilę puszczają do widza oko, sugerując, że sami nie wierzą w to, co dzieje się na ekranie. Kryje się tu jednak istotna słabość. Fabuła sprawia wrażenie poszarpanej, brakuje jej płynności, rozbija się na serię gagów, trochę jak w filmach Mela Brooksa.

Szkoda też, że Johanna Sinisalo, autorka scenariusza, często daje się uwieść wyblakłym sztancom. Najbardziej kłuje brak bohatera, z którym można się utożsamić. James Washington, czarnoskóry model wplątany w kosmiczną aferę, okazuje się zbyt trywialny, a kreujący go Christopher Kirby nie potrafi sprzedać swojej charyzmy. Klaus Adler został z kolei zagrany sugestywnie przez Gitza Otto, ale ta postać okazuje się zbyt cyniczna, by mogła poruszyć serca publiczności. A Renate Richter w wykonaniu blond piękności Julii Dietze ogranicza się tylko do przyciągania wzroku.

Przy tej okazji przychodzi mi na myśl inny film, zrealizowany według podobnej koncepcji – "Dystrykt 9”. Jego twórca, Neill Blomkamp, także zaczął swój projekt w sposób niszowy, a następnie, głównie dzięki pomocy Petera Jacksona, rozwinął go w rozbuchaną produkcję. Tamten film został jednak o niebo lepiej napisany. Pod płaszczem futurystycznej historii krył wielowątkową opowieść, nie tylko o inwazji kosmitów, ale także o człowieku uwikłanym w korporacyjne tryby.

"Iron Sky”, oprócz sugestywnych pomysłów wizualnych i ciekawego pomysłu na fabułę, przynosi więcej rozczarowań niż satysfakcji. Fińska produkcja mogła zdobyć status filmu kultowego, a utknie raczej w czarnej dziurze filmowej niepamięci.


FOT. KINO ŚWIAT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski