Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iść jego śladem

Redakcja
- Dla większości Polaków dzień 2 kwietnia już na zawsze będzie się kojarzył ze śmiercią Jana Pawła II. Ta śmierć połączyła nas w bólu i żałobie. Z jakimi uczuciami Pan, człowiek, który towarzyszył Ojcu Świętemu właściwie na co dzień, żegnał naszego wielkiego rodaka?

Rozmowa z ADAMEM BUJAKIEM, artystą fotografikiem, autorem zdjęć do albumu "Pamięć i wdzięczność"

- Bardzo trudne dla mnie pytanie. Bo ta śmierć była i spodziewana, i niespodziewana. Gdy się o niej dowiedziałem, ręce mi się trzęsły. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Wiadomo było, że Ojciec Święty umrze, mogło to się stać nawet dużo wcześniej i nikogo by to nie zaskoczyło, a jednak odczuwałem tę śmierć jako cios niespodziewany. W tej jednej chwili wydawało mi się, że już nie potrafię wykonywać swojego zawodu, że nie potrafię być fotografikiem. Leszek Sosnowski, prezes Białego Kruka, mój wydawca, powiedział: "Adam, trzeba jechać do Rzymu, trzeba dokumentować ostatnią drogę Ojca Świętego". Trochę mnie to przywołało na ziemię. "Przecież nic się nie kończy" - mówiłem sam do siebie. - "To dopiero początek. Trzeba iść jego śladem, nieustannie. I ja muszę tym śladem iść, i inni Polacy, i świat, i moja generacja, i ta, która dopiero się narodzi". Wtedy szybko spakowałem aparaty, najpotrzebniejsze rzeczy i poleciałem do Rzymu.
- Minął rok od śmierci Jana Pawła II. I znów ze swoim aparatem był Pan na placu św. Piotra, pod papieskim oknem przy ul. Franciszkańskiej w Krakowie, na Rynku w Wadowicach. Jakie refleksje towarzyszyły Panu w rocznicę śmierci Jana Pawła II?
- Cieszyłem się. Bo, widzę, że chcemy iść tym śladem. Przynajmniej olbrzymia większość z nas. Polacy w pierwszych dniach kwietnia tego roku dali wspaniały przykład pamięci i wdzięczności. Nie zawsze zachowujemy się tak, jak trzeba, ale tym razem pokazaliśmy naszą najlepszą stronę. Dlatego bardzo się ucieszyłem, gdy Leszek Sosnowski zaproponował, byśmy zrobili album dla "Dziennika Polskiego" pod kapitalnym, idealnie trafionym tytułem "Pamięć i wdzięczność". Jest to logiczne nawiązanie do esejów Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość". Tempo wykonania albumu było tak ekspresowe, że jeszcze teraz ledwo dyszę. Ale jestem usatysfakcjonowany. Tym bardziej, że album ukaże się w Wielki Piątek. Nie ma lepszego terminu. Przecież to pierwszy Wielki Piątek po śmierci Jana Pawła II. Trzeba było pracować dzień i noc, żeby zdążyć. Pracowaliśmy, wiedząc doskonale, że on też się nie oszczędzał, do ostatnich chwil.
W tym miejscu chciałbym wspomnieć o innych osobach, dzięki którym ten album powstał. Muszę podkreślić poświęcenie grafików Białego Kruka: Janusza Felińskiego i Patryka Lubasa. To, że są świetnymi fachowcami, widać w wielu albumach wydawnictwa. Tym razem udowodnili, że są również pracownikami bardzo zaangażowanymi w to, co robią. Pracowali nieraz do późna w nocy.
- Album, który w Wielki Piątek będzie dołączony do części nakładu "Dziennika Polskiego" ma tytuł "Pamięć i wdzięczność". Ta wdzięczność ma wiele różnych odmian. Za co przede wszystkim powinniśmy być - Pana zdaniem - wdzięczni zmarłemu rok temu Ojcu Świętemu?
- Ojciec Święty pokazał, że jednoczy nas także po swej śmierci. Za to musimy mu być nieustannie wdzięczni, bo jeżeli czegoś nam, Polakom, szczególnie brakuje, to właśnie jedności. Ale muszę przypomnieć, że Jan Paweł II także o nas pamiętał, także potrafił być nam wdzięczny. Miał na głowie cały świat, a pamiętał o niejednym małym robaczku na tej Ziemi, na przykład o takim jak ja. Doświadczałem tego wiele razy, między innymi otrzymując od niego listy, kartki. Dziękował w nich np. za albumy, które mu posyłaliśmy. Niezwykle wzruszający list otrzymaliśmy z Leszkiem Sosnowskim 4 kwietnia ubiegłego roku. Ojciec Święty dziękował nam za albumowe wydanie "Znaku, któremu sprzeciwiać się będą". Byliśmy wzruszeni do łez. On, papież, dziękował nam! A kimże my przy nim jesteśmy? Nie może być większego i piękniejszego dowodu wdzięczności. Ten list, napisany tuż przed śmiercią papieża, jest dla nas najdroższą relikwią. Łza się w oku kręci, gdy pomyślę, że jeszcze wtedy, na łożu boleści, pamiętał o nas, żyjących daleko, w jego ukochanym Krakowie.
- Jest Pan jedynym polskim artystą fotografikiem, który uczestniczył w codziennym życiu Ojca Świętego. Kiedy doszło do waszego pierwszego spotkania?
- Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo urodziłem się niedaleko jego domu w Krakowie. On mieszkał przy ulicy Tynieckiej, a ja przy Praskiej. Dawniej było to osiedle Legionowe. Byłem zupełnym maleństwem, gdy on - już w pełni sił młodzieniec - chodził do pracy do Solvayu i na Zakrzówek do kamieniołomów. Musiał wówczas przechodzić koło mojego domu. Zapewne niejeden raz służyłem mu do mszy, bo przecież pochodzimy z tej samej parafii. Taka obustronnie świadoma historia naszych kontaktów zaczęła się na początku lat 60. w Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam, w 1963 roku zrobiłem portret księdza Karola Wojtyły w bogato zdobionych szatach liturgicznych. Stał nakryty kapą, w rękawiczkach, w specjalnych butach, z krzyżem. Nie lubił ubierać się w te szaty. Podejrzewam, że był szczęśliwy, gdy ta epoka w kościele skończyła się.
- Które z ówczesnych spotkań z kardynałem Wojtyłą utkwiło Panu szczególnie w pamięci?
- Spotykaliśmy się przy różnych okazjach. Najbardziej utkwiły mi w pamięci spotkania z kardynałem przy okazji obchodów Milenium Chrztu Polski. Te obchody to było, moim zdaniem, pierwsze poważne uderzenie, które zachwiało systemem komunistycznym w Polsce. Nawet większe od Poznańskiego Czerwca. To był okres poważnego zawirowania umysłów ludzkich.
- Każdy artysta ma jakieś dzieło, z którym jest szczególnie związany. Z jaką serią zdjęć wiążą się największe emocje przeżywane przez Adama Bujaka podczas fotografowania Jana Pawła II?
- To zdjęcia z wnętrza rzymskiego Koloseum. Było tam zupełnie pusto, jedynym elementem przyciągającym uwagę był oświetlony krzyż. Papież przyszedł sam. Na tych zdjęciach trwa w głębokiej zadumie. Wygląda, jakby rzeczywiście cofnął się myślami do czasów cierpień pierwszych chrześcijan, do czasów katakumb. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie także wizyty z papieżem w szpitalach. Staliśmy przy łóżkach chorych: on z jednej, ja z drugiej strony. Na twarzach tych ludzi, w ich gestach widać było, jakie to dla nich wydarzenie. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie również droga krzyżowa odprawiona samotnie przez papieża na tarasie Pałacu Apostolskiego. To było w roku 1986 lub 1987. Papież miał na sobie czarną pelerynę. Był bardzo zamknięty w sobie. Wyglądał tak, jakby rzeczywiście miał kontakt z Bogiem.
Rozmawiała:
GRAŻYNA STARZAK
** Zdjęcia: z**archiwum Adama Bujaka i**Białego Kruka**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski