Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ivan jest groźny. W imię ojca

Rozmawiali Remigiusz Półtorak i Artur Bogacki
Ivan Zaytsev to w tej chwili jeden z najlepszych atakujących świata
Ivan Zaytsev to w tej chwili jeden z najlepszych atakujących świata Fot. ANDRZEJ BANAŚ
Rozmowa. IVAN ZAYTSEV, syn dwukrotnego mistrza świata ma rosyjskie korzenie, ale wybrał grę dla Włoch. Dziś jest jednym z najlepszych atakujących na świecie i nie wyklucza, że będzie grał do 41. roku życia. Jak ojciec. Nam opowiada o wszystkich swoich pasjach.

– Jak ktoś patrzy na sportową historię Pańskich rodziców i widzi, że ojciec Wiaczesław był znakomitym siatkarzem, a mama Irina niemniej znaną pływaczką, myśli pewnie: Ivan też „musiał” zostać sportowcem.

– To trochę fałszywy obraz, nikt mnie do niczego nie zmuszał. Dorastałem w Rosji, gdzie jako dzieci mieliśmy ciągły kontakt ze sportem. Zamiast siedzieć w domu, często chodziliśmy z kolegami na szkolne boiska. Graliśmy w różne dyscypliny. Pasja do siatkówki narodziła się sama, choć pewnie skłamałbym mówiąc, że tata nie miał z tym nic wspólnego.

– I ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, bo ma w kolekcji olimpijskie złoto i dwa srebra. Tylko proszę nie mówić, że nie chciałby mu Pan dorównać...

– Dorównać? Chcę być lepszy! Ale mówiąc poważnie – powtórzenie jego osiągnięć jest dzisiaj bardzo trudne. Poziom włoskiej siatkówki jest zupełnie inny niż pozycja, którą w latach 70. miała Rosja. Na razie mam w kolekcji jeden medal olimpijski – brąz w Londynie. Wszystko przede mną, ale nigdy nie myślałem o rywalizacji z ojcem.

– A jak zareagował, gdy porzucił Pan kraj swoich przodków i zdecydował się grać dla Italii?

– Nie robił żadnych problemów. Zrozumiał, że w zasadzie nie mogłem postąpić inaczej. Urodziłem się we Włoszech i wróciłem do tego kraju, gdy miałem 9 lat. W Rosji skończyłem tylko trzy klasy szkoły podstawowej. To Italia mnie ukształtowała, tam dorastałem. Dla mnie wybór był naturalny.

– A dużo brakło, żeby został Pan hokeistą?

– Jak dzisiaj sobie o tym przypominam – bardzo dużo. To były tylko dziecięce marzenia. Siedziałem przed telewizorem i wpatrywałem się w swoich idoli, bo hokej był wtedy w Rosji niezmiernie popularny. Zresztą, tak jest do dzisiaj. Chciałem być bramkarzem, ale przyznam, że nigdy nawet nie spróbowałem ślizgać się z kijem. Siatkówka pochłonęła mnie całkowicie.

– Do tego stopnia, że zaczął Pan zmieniać pozycje na parkiecie. Najpierw jako przyjmujący, dzisiaj – jeden z najlepszych atakujących świata.

– Historia jest trochę przypadkowa. Miałem kontrakt w Romie, grałem jak przyjmujący. Drużyna borykała się z problemami w ataku i postanowiliśmy spróbować. Miałem odpowiedni wzrost, niezły wyskok. Na początku czułem się trochę dziwnie, ale przyzwyczaiłem się do zmiany pozycji. Nie żałuję.

– To idźmy trochę dalej. Jak ocenia Pan swoją pozycję w drużynie, ale w szerszym znaczeniu. Specjaliści są w zasadzie zgodni: Zaytsev jest dziś najlepszym włoskim zawodnikiem. Nawet trener Iranu mówił po ostatnim meczu, że jego zespół wygrał, bo udało się Pana zatrzymać.

– Miło to słyszeć, ale żeby drużyna dobrze funkcjonowała nie wystarczy jeden zawodnik. Przypominam sobie wiele meczów, w których grałem bardzo dobrze, a mimo to przegrywaliśmy. Dlatego nie chcę przeceniać swojej roli. Choć wiem, że jest ona ważna. A co do Iranu, taki mecz nie powinien się zdarzyć w naszym wykonaniu. Początek mistrzostw mieliśmy trudny. Teraz to nadrabiamy.

– I zaczynacie bardziej myśleć o medalu?

– Nie. Ani o tytule mistrzów świata, ani o medalu. Koncentrujemy się na kolejnym meczu.

– Dlatego, że Italia odzwyczaiła swoich kibiców od sukcesów? Od lat jesteście w czołówce, ale ostatni tytuł to mistrzostwo Europy w 2005 roku. A jeszcze w latach 90. Włosi byli potęgą, trzykrotnymi mistrzami świata.

– Najprostsza odpowiedź jest taka, że są inne drużyny, które nadają dzisiaj ton: Rosja, Brazylia. My dochodzimy do fazy medalowej, ale zatrzymujemy się zwykle na drugim albo trzecim miejscu. Tak było na igrzyskach w Londynie, w Lidze Światowej albo w mistrzostwach Europy. Przegrywamy zawsze w najważniejszych meczach.

– Kwestia przygotowania psychologicznego?

– W znacznym stopniu tak. Mam wrażenie, że nieraz podchodziliśmy do ważnych spotkań nieodpowiednio przygotowani.

– Ale jak Pan podchodzi do serwisu, to tej presji nie widać. W tamtym roku w mistrzostwach Europy zagrywał Pan najskuteczniej. To tylko talent?

– ...i spokój. Jakkolwiek to zabrzmi, staram się całkowicie wyluzować. Nie myśleć o niczym. Tylko ja i piłka, którą muszę posłać na drugą stronę siatki. Jak najsilniej i jak najbardziej precyzyjnie. Ci którzy wmawiają sobie, że nie mogą się pomylić, najczęściej... to robią.

– Pomówmy chwilę o innych pasjach. Już w 2008 roku został Pan mistrzem Włoch w... siatkówce plażowej.

– Może kogoś zaskoczę, ale mam do niej większy sentyment niż do normalnej siatkówki. Problem w tym, że uprawianie „plażówki” we Włoszech jest trudne. Brakuje sponsorów, zainteresowanie jest niewielkie, trudno się wybić.

Na pewno trudniej niż w tradycyjnej siatkówce. Szczerze mówiąc, jak tylko zacząłem grać zawodowo, nigdy nie musiałem wybierać – jedna czy druga dyscyplina. Kiedy w maju kończy się sezon ligowy, przez trzy miesiące do września staram się podtrzymywać formę na piasku i na plaży. Często z kolegami i przy piwie (śmiech).

– A tenis?

– To zainteresownie mam chyba po siostrze, która grała wyczynowo, choć nie dane jej było zrobić kariery na miarę turniejów ATP. Zastanawiałem się kiedyś, co mi się tak podoba w tenisie i doszedłem do wniosku, że strona mentalna.

Dwóch zawodników jest zdanych tylko na siebie. Same umiejętności nie wystarczą, mecz rozgrywa się również w ich głowach. Powiedziałbym nawet – przede wszystkim w głowach. Lubię jak gra Fede_rer. Pociąga mnie też koszykówka, ale piłka nożna już nie.

– Włoch i nie lubi futbolu?!

– Właśnie dlatego, że jest go tak dużo i że ludzie przywiązują do niego taką wagę. Gdybyście nagle pozbawili Włochów tej przyjemności, wybuchłaby wojna. Nie podoba mi się ta przesada: za dużo pieniędzy, za wielka wrzawa. Znani piłkarze nie mogą spokojnie wyjść z domu, bo zaraz się robi zamieszanie.

– Do niektórych z nich jest Pan jednak podobny dziêki charakterystycznej fryzurze przypominającej irokeza. Skąd taki pomysł? Niektórzy podejrzewają, że to zabieg marketingowy.

– Nie, nigdy tak nie myślałem. Zaczęło się z powodów praktycznych. Miałem za długie włosy, więc brałem maszynkę i „jechałem” po głowie. Czasami jeszcze tak robię, ale proszę zobaczyć, teraz fryzura jest... bardziej normalna. Żona trochę się złości, jak mam za bardzo postawione włosy (śmiech).

- Po tytule mistrza Włoch przeniósł się Pan od tego sezonu do Dynama Moskwa. Poziom rosyjskiej ligi jest wyższy czy chciał Pan być bliżej rodziców?

- Jedno i drugie. Jakkolwiek to zabrzmi, poziom siatkówki we Włoszech jest znacznie niższy niż w Rosji. Nie widzę, żeby włoska federacja jakoś specjalnie starała się o rozwój tej dyscypliny. Dlatego skorzystałem z okazji, jak tylko się nadarzyła. Dziś myślę, że to był bardzo dobry wybór.

A rodzice? Mama mieszka 50 kilometrów ode mnie, tato w Sankt Petersburgu, możemy się częściej widzieć. Za półtora miesiąca przyjdzie też na świat mój pierwszy syn.

- Poślubił Pan żonę Ashling, mającą irlandzkie korzenie, w historycznej rzymskiej Villi Borghese. To była chyba niezapomniana ceremonia?

- I kameralna. Rodzina i przyjaciele, 90 osób. Od czwartej po południu do czwartej nad ranem zleciało tak szybko, że sam się dziwiłem.

- Wróćmy do siatkówki i do mistrzostw. Podoba się Panu jak reaguje polska publiczność?

- Różnica z tym, co widzę we Włoszech jest ogromna. U nas nie ma takiej pasji, ludzie słabo dopingują, bilety są za darmo rozprowadzane do szkół, żeby tylko wypełnić niewielkie sale. Pod względem tworzenia widowiska siatkarskiego Polska nie ma sobie równych.

- A nasza drużyna?

- Myślę, że jest jeszcze za wcześnie, aby prognozować końcowe wyniki. Nie mieliście, poza Serbią, wymagających przeciwników, choć widać, że drużyna jest bardzo pozytywnie naładowana. Nas też nie widzę w decydującej rozgrywce. Tytuł jednak rozstrzygnie się między Brazylią i Rosją.

– Rzeczywiście chce Pan grać do 41. roku życia, jak ojciec?

– Jeśli tylko zdrowie mi na to pozwoli, to czemu nie? A potem nie będę miał z siatkówką nic wspólnego. Może otworzę małą restaurację. Nie musi być we Włoszech, ale koniecznie nad morzem. To moja kolejna pasja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski