MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Izrael atakuje przed wyborami

REMIGIUSZ PÓŁTORAK
Wczoraj, zamiast oczekiwanego zaprzestania walk po interwencji dyplomatycznej Egiptu, ataki ze strony Hamasu jeszcze bardziej się nasiliły. To już kolejny raz, kiedy przedmieścia stołecznego Tel Awiwu zostały ostrzelane, choć obyło się bez ofiar. Na okolice Jerozolimy też spadły rakiety wystrzelone ze Strefy Gazy. Dlatego ponad 70 tysięcy rezerwistów izraelskich zostało postawionych w stan gotowości.

STREFA GAZY. Coraz większy niepokój na Bliskim Wschodzie po zabiciu jednego z liderów palestyńskiego Hamasu

To oznacza, że Izrael może nie ograniczyć się tylko do nalotów, które od kilku dni sieją zamęt w Strefie Gazy. Minister obrony Ehud Barak nie wykluczył również akcji naziemnej.

Od środy, czyli od zabicia przez izraelskich żołnierzy Ahmeda Jabariego, jednego z dowódców wojskowych Hamasu - organizacji będącej zbrojnym ramieniem władzy politycznej - wśród Palestyńczyków jest już co najmniej 16 ofiar, w tym jedna kobieta i dwoje dzieci, oraz 115 rannych. Izrael stracił na razie trzech żołnierzy.

Komentatorzy nie mają jednak złudzeń. "To nie było zwykłe zabójstwo, ale precyzyjne uderzenie na jednego z liderów kampanii prowadzonej przeciwko Izraelowi. Akcja, która do tego doprowadziła, zdecydowanie wykraczała poza zwykłe ataki i riposty między obiema stronami. Dzisiaj wyglada na to, że to bardziej początek czegoś, a nie zakończenie" - napisał izraelski dziennik Haaretz.

Dlaczego premier Benjamin Netanjahu zdecydował się na takie rozwiązanie akurat teraz, gdy wydawało się, że nastąpi rozejm? Dlaczego wspólnie z ministrem Barakiem zgodzili się na uruchomienie operacji "Filar obrony", będącej w istocie zmasowanym atakiem na powtarzające się zaczepki ze strony Hamasu?

Jedną z odpowiedzi, przywoływaną najczęściej, mogą być zbliżające się w styczniu wybory parlamentarne. Już po raz kolejny - po "Gronach gniewu" w 2006 roku i "Płynnym ołowiu" dwa lata później - okres przedwyborczy jest naznaczony napięciem militarnym. Teraz paradoks sytuacji polega na tym, że jeszcze w ubiegłym miesiącu Netanjahu krytykował swojego poprzednika Ehuda Olmerta za wciągnięcie kraju w "dwie niepotrzebne wojny" - z Hezbollahem w południowym Libanie oraz rozpoczęcie operacji "Płynny ołów".

"Wielu polityków uważa, że Likud (partia premiera - red.) ma większy interes w tym, żeby skupić uwagę na sprawach bezpieczeństwa, a nie na kwestiach gospodarczych, szczególnie po fali protestów społecznych w 2011 roku. Poza tym, w ostatnim czasie Netanjahu był krytykowany za brak zainteresowania mieszkańcami terenów przy granicy ze Strefą Gazy. Dlatego ta operacja była nieunikniona" - uważa Haaretz.

Innym wytłumaczeniem wzmożenia ataków jest zbliżająca się 29 listopada sesja Zgromadzenia Ogólnego ONZ, na której mogłaby zapaść decyzja dotycząca kandydatury Palestyny jako członka Organizacji Narodów Zjednoczonych. Palestyński ambasador Riyad Mansour jest przekonany, że atak izraelski ma związek również z tym.

Nie ma wątpliwości, kto w tej wojnie jest silniejszy. Tym bardziej że państwo żydowskie może liczyć na poparcie Waszyngtonu. Prezydent Barack Obama w rozmowie telefonicznej z premierem Netanjahu miał powiedzieć, że Izrael ma prawo do obrony przed atakami Hamasu, a minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague określił tę organizację jako "głównego odpowiedzialnego", który przyczynił się do obecnego kryzysu. Takie nakręcanie spirali może być jednak ryzykowne. Wówczas bowiem, gdy Izrael prowadził wojnę przeciwko Hamasowi, w istocie go wzmacniał. Tak było np. w 2006 roku, gdy islamiści osiągnęli sukces w palestyńskich wyborach, mimo że kierownictwo polityczne zostało zdziesiątkowane.
Dzisiaj jakikolwiek proces pokojowy nie tylko utknął w martwym punkcie, ale jest wręcz niemożliwy. A sam Hamas też jest coraz bardziej krytykowany we własnym środowisku. Pojawiają się wręcz komentarze, iż muzułmańskim bojownikom obecna sytuacja jest na rękę.

Pozostaje jeszcze kwestia Egiptu, którego prezydent stara się od kilku dni złagodzić konflikt, namawiany do tego m.in. przez USA i Francję. Mohamed Morsi musi jednak sprawnie lawirować. Między zdaniem opinii publicznej (szczególnie tej popierającej jego Bractwo Muzułmańskie), która nie darzy zbytnią sympatią państwa żydowskiego, a Hamasem. Ten zaś życzyłby sobie bliższej współpracy z Amerykanami, poirytowanymi niedawno, gdy prezydent Egiptu nie spieszył się z potępieniem sprawców zamachu na ambasadora USA w Benghazi.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski