– Czy rozpoczął Pan już choćby mentalne przygotowania do igrzysk olimpijskich w Tokio w 2020 roku?
– Najpierw mamy igrzyska w Rio de Janeiro, za rok. O nich myślę poważnie. Teraz, po wygraniu mistrzostw Polski w Krakowie, w następnym sezonie chciałbym potwierdzić prymat w kraju i pojechać do Brazylii. Będą to moje czwarte igrzyska i zarazem ostatnie. Następny sezon będzie pożegnalny.
– Kulomioci są długowieczni, a 34-letni zawodnik chyba jeszcze nie jest wypalony, zwłaszcza że przygodę w lekkoatletyce zaczynał Pan od trójskoku, a wcześniej była i koszykówka.
– Ale pcham kulę już 19 lat, za rok mam jubileusz i wystarczy. Już jestem jednym z najstarszych kulomiotów na świecie. Czuję się spełniony, może tylko brakło mi tytułu mistrza świata w kuli, ale są inne trofea.
– Najważniejsze są dwa złote medale olimpijskie, z Pekinu i Londynu. Nie marzy się Panu rola Ala Oertera, dyskobola z USA, który w latach 1956-68 czterokrotnie triumfował w igrzyskach olimpijskich?
– Piękna historia, ale nie do powtórzenia. Oerter rzucał, gdy rezultaty stały na niższym poziomie. Obecnie nie da się wygrywać przez dwanaście lat. Już dwukrotny triumf olimpijski jest szczególnym wydarzeniem, a co dopiero mówić o czterokrotnym? Z pewnością w 2020 roku będę robił co innego.
– Ukończył Pan politologię na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Dlaczego tam i akurat taki kierunek?
– Raczej przypadek. Chciałem studiować w Warszawie, na politologii były miejsca i się dostałem.
– Jednak polityką Pan się interesuje?
– O, tak, to bardzo ważna dziedzina życia i nie jestem dla niej obojętny.
– Czy inni sportowcy, lekkoatleci też interesują się polityką? Chodziarz Robert Korzeniowski np. zawsze starał się głosować, nawet gdy trenował na obozie za granicą, w dzień wyborów jechał do polskiego konsulatu.
– Bardzo ładna postawa i wysoce obywatelska. A czy inni się interesują, trudno powiedzieć. To jak w każdej społeczności, jedni tak, inni nie.
– Angażował się w politykę Pana wielki poprzednik, mistrz olimpijski z 1972 roku w kuli Władysław Komar. W wyborach prezydenckich był w obozie Tadeusza Mazowieckiego, a kilka lat potem w głosowaniu do Sejmu poparł mało jeszcze znaną Samoobronę...
– To ciekawe...
– Po prostu powiedział, że był u niego Andrzej Lepper i zapewnił, że będzie dawał dużo pieniędzy na sport. Czy Pan uczestniczy w wyborach do Sejmu i innych?
– Tak, zawsze, do Sejmu, na prezydenta itd. Wszyscy ludzie powinni głosować. Będę jednak miał problem z nadchodzącym referendum 6 września. Mam być za granicą, startować, bez szans dotarcia do urny wyborczej. Ale może dobrze, że los tak sprawił, że akurat przy tym referendum nie muszę być obecny.
– Na kogo Pan głosuje? Albo – jaką opcję wybiera Pan przy urnie – tę, że Polska w ruinie czy tę, że Polska się buduje?
– Proszę mi pozwolić, że to zachowam dla siebie, jestem czynnym sportowcem, nie afiszuję się z poglądami politycznymi. Wzbraniałem się też przed wyborami chodzić do komitetów poparcia tego czy innego kandydata, choć miałem zachęty. Może po zakończeniu kariery? Oczywiście mam pewne przemyślenia, raczej nie odchodzę od wybranego kursu. Nie jest tak, że wszystko trzeba widzieć w czarnych barwach i tylko narzekać. Nasz kraj się zmienia. Wystarczy porównać dawne lata i obecne, kiedy są autostrady, stadiony...
– Zakończenie kariery sportowej to początek nowego etapu. W jakiej roli zobaczymy wtedy Tomasza Majewskiego? Może absolwent politologii trafi do polityki?
– Nie, raczej nie będę wykonywał wyuczonego zawodu. Chcę natomiast być blisko sportu.
– A może, łącząc zdobyte doświadczenie na polu kultury fizycznej, pokusi się Pan o tekę ministra sportu?!
– Ha, ha, ha, nie zamierzam. Są milsze zajęcia.
– Dlaczego? Bo to gorący stołek? Przez 25 lat szefów sportu i turystyki mieliśmy bez liku. W praktyce powoływania ich są dwie reguły: ministrem zostaje albo człowiek z aparatu partyjnego jak Elżbieta Jakubiak czy Andrzej Biernat, albo wybitny sportowiec – kiedyś Mieczysław Nowicki, teraz Adam Korol.
– To się zgadza, że ministrów sportu zbyt często się wymienia. Nie ma reguły, skąd brać eksperta. Andrzej Biernat, choć nie kojarzony dotąd ze sportem, był dobrym ministrem, jednym z najlepszych, dużo robił. Jego poprzedniczka dopiero się uczyła. Teraz mamy na czele resortu mistrza olimpijskiego w wioślarstwie Adama Korola i mam nadzieję, że także doświadczenia z lat spędzonych na arenach sportowych pomogą mu sprawnie pokierować resortem.
– A może jednak Pan, też mistrz olimpijski i to dwukrotny, zdecyduje się kandydować? Załóżmy, pewnego ranka budzi się Pan, a na stole leży powołanie na funkcję rządową? Jaka byłaby pierwsza decyzja ministra sportu Tomasza Majewskiego?
– Efekt nie zależy od jednej decyzji. To kompleksowe działanie.
– Myślałem, że zarządzenie uczenia pchania kuli w szkołach?
– O nie, to dyscyplina dla wybranych, nie może być powszechna. Trzeba mieć odpowiednie warunki fizyczne.
– Jak Pan ocenia obecny poziom polskiego sportu?
– Należy mierzyć osiągnięciami, wynikami. Ogólnie nie jest źle. Liczymy się w rywalizacji światowej. Coraz lepiej u nas z infrastrukturą sportową, gonimy Europę, budujemy obiekty, więc więcej dzieci może poznawać tajniki sportu. Im kraj staje się bardziej zasobny, więcej ludzi garnie się do sportu, rodzice chętniej posyłają dzieci na treningi. Z tej masowości wtedy trzeba umiejętnej selekcji, by wyłonić największe talenty.
– Jak nie minister to może prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki?
– Może... Zostawmy to czasowi, poczekajmy. W tej bliskiej mi dziedzinie sportu mamy wiele do zrobienia. Trochę obiektów lekkoatletycznych powstaje, ale ciągle nasze kluby przeżywają szereg problemów, brak im pieniędzy. Na taką działalność trzeba je wygospodarować, nie tylko dotacje, ale sponsorzy, szukanie różnych możliwości. Zarówno ministerstwo, jak i związek muszą klubom poświęcać wiele troski.
– Może Pan założy Partię Sportu?
– Odrębna nie jest potrzebna. Najlepiej, gdy wspierający kulturę fizyczną znajdują się we wszystkich ugrupowaniach politycznych.
– Czyli końcowy plan to Rio de Janeiro?
– Tak, mój ostatni cel olimpijski. Po operacji czuję się zdrowo, ale muszę jeszcze sporo nadrobić z techniki, poprawić pchnięcie. Postaram się na olimpijskiej arenie powalczyć, niemniej nie obiecuję zbyt wiele.
– Ma Pan następców w Polsce w swej konkurencji?
– Tak, Krakowie na mistrzostwach Polski było 16 kulomiotów. Dawniej zdarzała się taka liczba, ale obecnie mamy o wiele wyższy poziom. Wygrałem, niemniej następców wyraźnie widzę – Konrada Bukowieckiego, Jakuba Szyszkowskiego, w Krakowie dobrze pchał Michał Haratyk. Teraz przeciętny poziom pchnięcia kuli szerokiej naszej czołówki ustępuje na świecie tylko Amerykanom. Tak jakbyśmy mieli drugie miejsce drużynowo.
– Może swego następcę znajdzie Pan bliżej, w domu?
– Być może. Mikołaj ma dopiero trzy lata, jego najbliższym celem jest przedszkole. Ale rośnie bardzo szybko, to duże dziecko na swój wiek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?