– To rok trzech Twoich jubileuszy.
– Trzech?
– Latem przypadną Twoje 75. urodziny. „Mam 70 lat, ale nie czuję się starym człowiekiem” – mówiłeś pięć lat temu. Zakładam, patrząc na Ciebie, że to aktualne.
– Nie wiem, co to znaczy być starym człowiekiem, nie trenowałem tego. Oczywiście odczuwam, wskutek choroby, obniżenie sprawności fizycznej, przestałem też, mając kłopoty z okiem, grać w tenisa, bo słabo określałem odległość piłki, szczególnie, że ona szybko leci. A poza tym tenis wymaga dużo czasu, bo wiąże się z nim i życie towarzyskie, a ja mam coraz mniej czasu. I to jest może odpowiedź na twoje pytanie: czuję się człowiekiem, który ma coraz mniej czasu. A myślałem, że jak pójdę na emeryturę, to będę miał czasu ho ho. Nieprawda.
– Równo 40 lat temu rozpocząłeś występy w Piwnicy pod Baranami.
– No, fakt!
– Co Ci dał ten kabaret?
– To jakbyś zapytał, co ci matka dała? Dał zupełnie nową perspektywę tak intelektualną, jak i artystyczną. W Piwnicy wyleczyłem się z ostatnich symptomów homo sovieticus, którym byłem, przyjeżdżając w 1967 roku do Polski. To w tym kabarecie przestałem odczuwać lęk przed rozmaitymi „obserwatorami”, dobrze opłacanymi, śledzącymi, co mówimy i dlaczego tak źle. Spotkałem tam bowiem ludzi, którzy mówili głośno, co myślą. Oczywiście „obserwatorzy” przychodzili i do Piwnicy, tyle że poddawani intensywnemu zapachowi alkoholu i papierosów na chwilę przestawali być świnią. Piwnica to była oaza wspaniałych ludzi z kręgów artystycznych, uniwersyteckich. Tam też zrozumiałem, że występ na scenie to nie praca, nie akt narcystycznego eksponowania ego, a tragiczny moment spotkania z wymagającą i zarazem kochaną publicznością.
– Tragiczny?
– Bo publiczność zawsze może ci pokazać kciuk skierowany w dół.
– Tobie? Ty zdobywasz ją natychmiast.
– Ale na początku było trudniej. Od lat – owszem, wychodzę i owacja. „Dlaczego oni cię tak witają?” – dziwi się prowadzący piwniczne wieczory Leszek Wójtowicz. Odpowiadam, że prawdopodobnie z radości, bo większość myślała, że już nie żyję.
– A ja myślałem, że na pytanie, co Ci dała Piwnica, odpowiesz – żonę.
– Fakt, poznała mnie w kabarecie, gdzie jako psycholog zajmujący się teorią twórczości szukała ludzi będących artystami i naukowcami zarazem. No i zostałem jednym z jej doświadczalnych królików. Zresztą do dziś tak jest, aczkolwiek nie wykazując większych odchyleń, nie jestem już zbyt interesującym obiektem zainteresowania.
– W tym roku mija też 10 lat od otrzymania przez Ciebie profesury.
– Akt nominacji wręczał mi prezydent Aleksander Kwaśniewski. Znał mnie ze sceny, poznaliśmy się też osobiście, zatem powiedział: „W tej roli jeszcze pana nie widziałem”. Chciałem odpowiedzieć, że to nie rola, to ja sam. Choć zawsze wszelkie tytuły najmniej mnie interesowały.
– Określasz się nosicielem humoru...
– Nawet zajmowałem się przez krótki czas humorologią, interesowało mnie, na czym polega zrozumienie dowcipu. Przychodzi facet do lekarza. „Panie doktorze, wątroba mi nawala. A pije pan? Piję, ale to nie pomaga”. Oto kwintesencja dowcipu – kontrast i myślenie paradoksalne. „W małżeństwie mi się nie powiodło: pierwsza żona mnie rzuciła, a druga nie”. Gdy usłyszę takie arcydzieła dowcipu, wpadam w zachwyt. „Przychodzi Żyd do rabina i mówi: Powiedz mi rebe, czy człowiek rozwija się od wewnątrz na zewnątrz, czy od zewnątrz do wewnątrz? A rabin mu na to: Bardzo skomplikowane pytanie, jestem zmuszony odpowiedzieć: tak”. Podobnie Staszek Tym, Henryk Sawka czy Krzysiek Daukszewicz – dla nich coś arcyśmiesznego to jest narodowe święto.
– Wynajdujesz dowcipy w internecie.
– Codziennie, to wspaniałe zajęcie – najczęściej po angielsku i rosyjsku. Strony rosyjskiego humoru znakomicie odbijają nastrój tego społeczeństwa. Rosjanie coraz bardziej, jak i my kiedyś, chwytają się dowcipu jak broni. My też kiedyś przychodziliśmy do pracy i zaczynaliśmy od kawałów politycznych, żeby się odkazić. „Putin otwiera lodówkę i widzi trzęsącą się galaretę. Uspokój się, ja po piwo”.
– Ale przecież Rosjanie go popierają.
– Tak naprawdę trudno ocenić, czy to skutek aparatu represji czy pozostałość po radzieckiej propagandzie, która nauczyła ludzi, co mają mówić publicznie. Pod koniec lat 80. socjolodzy z Zachodu pytali na ulicach Związku Radzieckiego ludzi, jak się odnoszą do władzy radzieckiej. I wszyscy byli za.
– Dużo uzbierałeś tych dowcipów?
– Wystarczająco, by mieć zamiar je wydać. Heniu Sawka dorobi rysunki.
– Swoje rysunki też dodasz?
– Nie. Bardzo lubię rysować, ale nie mam absolutnie na to czasu.
– Za to felietony do pisma „Charaktery” od lat piszesz. Jeden z ich wyborów zatytułowałeś „Życie po śmiechu”, przewrotnie, bo bez śmiechu żyć się nie da. Tylko politycy o tym nie wiedzą...
– Są wyjątki. Włodzimierz Czarzasty jest znakomitym przykładem człowieka o poczuciu humoru. Zabił mnie, gdy na pytanie, co mu przypomina twarz Andrzeja Dudy, powiedział: bagaż zostawiony w pociągu. Piękne.
– Gdy parę lat temu rozmawialiśmy o agresji w języku, z lekka optymistycznie zakładałeś, że ten proces się zatrzyma. Zgodzisz się, że lepiej nie jest.
– W języku jest takie zjawisko, jak zużycie emocjonalne, zatem nawet bardzo mocne słowa, często używane – tracą swą silę. Stąd w publicznej łajance mówienie słów obraźliwych już nikogo nie wzrusza. Przyzwyczailiśmy się. Bylibyśmy wręcz ogromnie zdziwieni, gdyby jakiś przedstawiciel wojującej sprawiedliwości coś powiedział po ludzku, kulturalnie.
– Jako badacz komunikacji językowej, jak patrzysz na kampanię prezydencką?
– Bardzo mierna. Dajmy spokój.
– Twój przyjaciel Daniel Olbrychski odmówił grania w moskiewskim teatrze. Ty byś w Rosji wystąpił?
– Mnie to nie grozi. Byłem z moimi muzykami zaproszony do Kaliningradu, kupiliśmy już wizy, ale nasz występ odwołano. Wcześniej, gdy jeszcze Putin miał żonę i ta odwiedziła Kraków, miałem dla niej wystąpić, ale przeproszono mnie, tłumacząc, że byłych Rosjan sobie nie życzą. Zwłaszcza pewnie takich, którzy kpią z Putina – szaraczka, który chce sobie udowodnić, że jest wielkim człowiekiem.
– Za to w kraju wciąż dużo występujesz.
– Najważniejsze, że przy pełnych salach. Choć od pewnej dziennikarki blondynki usłyszałem: „Zauważyłam, że pana publiczność to ludzie w dosyć zaawansowanym wieku. Czy pan tak spokojnie patrzy w przyszłość?”. I nie mogła zrozumieć, czemu zacząłem się dziko śmiać.
Zapraszam do Opery Krakowskiej. Będą piosenki i dowcipy też.
***
Alosza Awdiejew Artysta estrady, aktor filmowy („Europa Europa”, „Gorączka”, „Ekstradycja”, „Złotopolscy”), naukowiec, emerytowany profesor UJ. Jako naukowiec stworzył koncepcję gramatyki komunikacyjnej. Felietonista, tłumacz.
Rosjanin z polskim obywatelstwem (od 1993 r.) i „Polak z wyboru”. W latach 1975–1980 grał na fortepianie w krakowskich zespołach jazzu tradycyjnego Bale Street Band i Playing Family. Wydał 10 płyt.
Posiada ogromną płytotekę z muzyką jazzową, klasyczną i etniczną oraz wielką filmotekę.
Alosza Awdiejew wystąpi 16 maja o **godz. 18 w **Operze Krakowskiej. Towarzyszyć mu będą Marek Piątek – gitara oraz Kazimierz Adamczyk – kontrabas.
Bilety po 40 i 70 zł w kasie Opery, w Info Kraków (ul. św. Jana 2, pl. Wszystkich Świetych 2).
Koncert organizuje Krakowski Komitet Zwalczania Raka działający na **rzecz Centrum Onkologii **i to ono otrzyma dochód z tej imprezy. Chcącym je wesprzeć osobom i instytucjom podajemy nr konta: Bank Millenium SA w Krakowie 48 1160 2202 0000 0001 7793 1405
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?