18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja, płatnerz Lusina

Redakcja
Dla mnie on jest Leonardo da Vinci - mówi żona Jana Lusiny Fot. Janusz Michalczak
Dla mnie on jest Leonardo da Vinci - mówi żona Jana Lusiny Fot. Janusz Michalczak
Po obejściu niewielkiego, dzierżawionego domu kręcą się psy i konie. Niewiele wskazuje, że jego gospodarz oddaje się niezwykłym pasjom. Nawet we wnętrzu trudno znaleźć specjalistyczne narzędzia i maszyny. - Wszystkie przedmioty wykonuję ręcznie - mówi Jan Lusina, który należy dzisiaj do elitarnego grona kilku-, może kilkunastu osób zajmujących się przede wszystkim produkcją dawnej broni i naprawą rozmaitych zabytkowych przedmiotów.

Dla mnie on jest Leonardo da Vinci - mówi żona Jana Lusiny Fot. Janusz Michalczak

O dziwo, także dłonie Lusiny, z wykształcenia muzyka, nie zdradzają jego profesji. Najwyższy poziom rzemiosła wymaga przecież precyzji i delikatności.

Amalgamat różnych umiejętności

Danuta, żona Jana Lusiny, mówi: - Dla mnie on jest Leonardo da Vinci. Komplement potężny, ale w końcu chodzi o męża. Podobne zdanie ma Henryk Świątek, długoletni kustosz Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, konsultant filmowy, znawca dawnej broni. - To człowiek wszechstronnie uzdolniony. Mam duży podziw dla jego dokonań, bo do wszystkiego doszedł sam, ucząc się od podstaw wielu profesji związanych z produkcją rozmaitych wyrobów z metalu.

Płatnerskie dzieła Lusiny znalazły się w wielu prywatnych kolekcjach, także za granicą. Jego husarskie zbroje stoją m.in. na Kahlenbergu. Bez trudu można wyobrazić sobie, jakich umiejętności wymaga wykonanie repliki XVI-wiecznej renesansowej zbroi, pokrytej złoceniami i wyrafinowanym grawerunkiem. - Przez lata złocenia wykonywałem metodą ogniową. Rysunek na powierzchni metalu pokrywany jest amalgamatem złota i rtęci, która odparowuje w wysokiej temperaturze, a na metalu pozostaje warstewka złota. Jest to jednak proces niebezpieczny dla zdrowia. Wskutek kontaktu z oparami rtęci traci się włosy i zęby. Dlatego dzisiaj złocenia wykonuję galwanicznie - mówi.

Lusina został płatnerzem za sprawą "Krzyżaków", pierwszej polskiej superprodukcji historycznej. - Tak bardzo spodobały mi się zbroje na planie, że postanowiłem wykonać kilka z nich w miniaturze - wspomina.

Film z niepowtarzalną atmosferą planu, który - w przypadku dużych produkcji - jest jednym wielkim koczowiskiem, nieraz odegra w życiu Lusiny ważną rolę. Wtedy jeszcze, w roku 1969, nie miał sprecyzowanych planów życiowych. Po ukończeniu szkół muzycznych dwóch stopni i krakowskiego liceum plastycznego zdawał na dwie uczelnie i dostał się na Akademię Muzyczną oraz Akademię Sztuk Pięknych. Po semestrze wybrał drugą z nich, gdyż bardziej pociągało go malarstwo. Piękne kopie obrazów Jozefa Brandta do dziś zachwycają znajomością warsztatu.

Zrządzeniem losu trafił po studiach do Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, gdzie czekała na niego sterta oręża i zbroi. - Mój poprzednik zajmował się ich demontowaniem, więc przez następne dwa lata miałem co robić - mówi. - Dzięki temu poznałem wiele tajników starej broni.

Fachowców w tej branży zawsze było niewielu. - W latach 60. zetknąłem się z człowiekiem, który parał się kowalstwem i bardzo chciał wykonać replikę szabli batorówki, zwanej od charakterystycznej pochwy "czarną" - wspomina b. kustosz Henryk Świątek. - Byłem świadkiem prób i dopiero dwunasta, może trzynasta szabla okazała się bliska ideału. Lusina dość szybko posiadł płatnerską tajemnicę i jego wyroby uchodzą obecnie za jedne z najlepszych na rynku.

Wytrawny fachowiec, pokroju Lusiny, potrafi odtworzyć starą broń w szczegółach, które mogą zmylić nawet wybitnego eksperta. - Jedno z regionalnych muzeów chciało kupić - jako autentyk - kopię szabli z XVII w. - wspomina Henryk Świątek. - Zmuszony zostałem do interwencji, aby nie dopuszczono do ewidentnej pomyłki.
Lusina też pamięta taką sytuację. Któregoś dnia zobaczył swój wyrób w "Desie" z karteczką rezerwacyjną: - Bardzo znana placówka muzealna wycofała się z zakupu, gdy prosiłem o odkręcenie głowni, na której znajdowały się moje inicjały.

Produkcja replik historycznego oręża oraz innych dzieł sztuki nieuchronnie prowadzi do pytania o możliwość fałszerstwa. - Najbardziej znany, podręcznikowy przykład, dotyczy tzw. tiary Saitafernesa, szczerozłotej korony władców scytyjskich, która pojawiła się nagle w Wiedniu w roku 1880 - mówi Henryk Świątek. - Zabytek ten został nabyty przez Luwr za 200 tys. franków w złocie. Po pewnym czasie okazało się, że był on wykonany na zlecenie handlarzy przez odeskiego jubilera Izraela Ruchomowskiego. Muzealnicy nie chcieli uwierzyć w fałszerstwo, przekonało ich dopiero wykonanie przez Ruchomowskiego kolejnej tiary.

Chcąc uniknąć kłopotów, producent replik powinien zmienić nieco ich proporcje i przede wszystkim oznakować własną puncą. Przez długie lata, zanim w Polsce wybuchło zainteresowanie białą bronią, wywołane m.in. działalnością bractw rycerskich oraz pojawieniem się osób bardziej majętnych, Jan Lusina wykonywał rekwizyty dla potrzeb filmu i teatrów. - Był to bardzo dobry okres dla nas, rzemieślników - mówi. - W Polsce realizowano duże produkcje, moją broń można oglądać m.in. w "Polonia Restituta", "Przygodach pana Michała", "Czarnych chmurach", "Ogniem i mieczem", "Potopie" oraz "Oku proroka". Zamawiały ją również teatry. Kiedyś zdarzyło się, że informacja o tym, iż wykonuję w domu karabiny "Mosin", a było to zlecenie dla Teatru Ludowego, dotarła na policję. Miałem z tego powodu nawet sprawę w sądzie, gdyż powołany biegły stwierdził, że z moich karabinów można strzelać. Jednak podczas próby odpalenia broni karabin rozleciał się na kawałki, gdyż biegły nie zauważył, że broń ma zaślepioną lufę. Sędzia sugerował nawet, abym ubiegał się o odszkodowanie. Ostatnio jednym z bardziej niezwykłych zamówień było wykonanie 20 replik karabinów w skali 2:1 do opery "Ca ira" z muzyką Rogera Watersa z grupy Pink Floyd.

- Bardzo miło wspominam nasze wzajemne kontakty - mówi Tomasz Bierawski, scenograf ds. militarnych i konsultant ds. jeździeckich największych produkcji filmowych. - Początki mojej współpracy z Janem Lusiną sięgają wczesnych lat 80. i takich produkcji jak, m.in. "Przyłbice i kaptury" czy "Starościc Wolski". Obok Ryszarda Jachny z Tarnowa, który zmarł w roku 2002, należał on do wąskiego grona najlepszych wykonawców replik dawnej broni.

Aleksandra - pierwsza amazonka

Filmowi Lusina zawdzięcza... żonę. Pani Danuta, której dziadek był ułanem, od najmłodszych lat zdradzała duży talent jeździecki. Na planie "Nocy i dni" grała kozaka. Nosiła sztuczny wąsik i mundur. - Janek, któremu Jerzy Antczak powierzył epizod, założył się z kolegami, że pod kostiumem prawdopodobnie ukrywa się kobieta - wspomina pani Danuta. - Próbował się ze mną umówić. Uległam dopiero w teatrze, gdy zrobił mi zdjęcie w pięknej balowej sukni i bardzo zależało mi na odbitce.
I ten niezwykły związek dwojga ludzi połączonych wielkimi pasjami, zaowocował nie tylko prowadzoną przez panią Danutę szkołą jeździecką, ale również wspaniałymi córkami. Starsza - Joanna - jest absolwentką Wydziału Ochrony Środowiska krakowskiej Akademii Rolniczej. Młodsza, Aleksandra, to dziś pierwsza amazonka III RP, najlepszy jeździec w kraju - ma w swym dorobku m.in. dwukrotny (2007 i 2009) tytuł mistrza Polski w skokach, dyscyplinie, w której na równych prawach uczestniczą mężczyźni i kobiety. - Córka, pytana od kiedy jeździ konno, odpowiada, że od zawsze - mówi pani Danuta. - I to prawda. Jeździłam z nią będąc w szóstym miesiącu ciąży. Sędziowie nawet tego nie zauważyli.

Lusina, zauroczony rozmaitymi pasjami, jakim oddaje się wielu filmowców, hodował sokoły, z których jeden miał wybitny talent do łowienia zajęcy, trzymał też w swojej pracowni przy ul. Gazowej kruka. - To była wybitna inteligencja, potrafił krakaniem zamówić piwo. Miał i pytona. Gad, z którym nie było już takiego kontaktu jak z ptakiem, dorósł do pięciu metrów ogrzewany zimą... ciałami właścicieli w łożu małżeńskim. Dzisiaj pozostała po nim imponująca, zwinięta na dnie starej szafy długaśna, częściowo wyprawiona skóra.

Mieszkanie Lusiny zdradza jeszcze jedną jego pasję. W niedużym pokoju, który jest drugą pracownią artysty, większość wolnych miejsc zajmują modele samolotów - m.in. PZL P-11c, Bloch MB 152, Hurricane i Supermarine Spitefire.

Modele mają całkiem spore rozmiary, gdyż wykonywane zostały w skali 1:8. Najbardziej zdumiewające jest to, że każdy z odtworzonych z pietyzmem samolotów jest gotów do lotu - mają chowane podwozia, mocne silniki elektryczne, pojemne akumulatory i są zdalnie sterowane. Teraz z pewnością łatwiej zrozumieć, skąd takie zlecenia jak odtworzenie repliki superfortecy B-17 czy rakiet V-1 i V2 dla powstającego w Krakowie Muzeum Armii Krajowej.

Pytanie tylko, skąd u tego twórcy taka umiejętność wielokierunkowego działania? W tym samym niemal czasie powstaje złocona buława hetmana Bohdana Chmielnickiego, a także szable m.in. dla krakowskiego Bractwa Kurkowego. Lusina ma ich w swym dorobku co najmniej kilkanaście. - Są to wyroby zindywidualizowane - podkreśla Jacek Syguła, brat kurkowy zajmujący się m.in. handlem bronią czarnoprochową. - Na życzenie Jan Lusina nadaje swoim wyrobom wyjątkowe, unikatowe cechy ściśle odzwierciedlające charakter i zainteresowania przyszłego posiadacza.

Talent plastyczny pozwala Lusinie, który wykonał m.in. replikę miecza koronacyjnego, ceremonialnego króla Stanisława Poniatowskiego dla kapituły Orderu św. Stanisława, nanosić na głownie mieczy, szabel oraz na dowolne metalowe powierzchnie skomplikowane ornamenty roślinne i geometryczne. Artysta najpierw wykonuje rysunek i następnie pokrywa go woskiem. Relief jest efektem trawienia odsłoniętych metalowych części. Żadne z fachowych określeń związanych ze zdobieniem metalu nie ma dla Lusiny tajemnic. Ani damaskinaż (inkrustowanie metalami szlachetnymi), ani kameryzowanie (wysadzanie kamieniami szlachetnymi).
Jest jednak w Lusinie, mimo dokonań, jakiś rodzaj wyczuwalnego niepokoju, wynikający z pytania o ciągłość tego niezwykłego dorobku. Córki, choć zdradzały talent plastyczny, nie będą z pewnością kontynuowały kunsztu ojca, a o następców nie jest łatwo. - Niejednokrotnie trafiali do mnie młodzi ludzie z bractw rycerskich, pytając czy nie zrobiłbym dla nich zbroi - mówi. - Było jednak tego za dużo, więc sugerowałem, żeby pod moim okiem sami próbowali nauczyć się prostych operacji. Przychodzili na parę dni, postukali w metal i rezygnowali. Wydaje mi się, że nie ma teraz za wiele młodych osób, które miałyby dość samozaparcia i cierpliwości, żeby oddać się w pełni takiej pasji. Niestety.

Nie jest jednak całkiem źle. Najbliższym współpracownikiem Jana Lusiny jest w jego pracowni od ponad 20 lat Jan Chorągwicki "Janosik", uzdolniony góral rodem z Łostówki. Jako o swoim uczniu Lusina mówi o sułkowickim płatnerzu Stefanie Bochenku. Pracownia w Sułkowicach, której właściciel kontynuuje rodzinne kowalskie tradycje, specjalizuje się w produkcji białej broni. Bochenek mający w swym dorobku zbroje, szable, miecze - w tym także chińskie - nie ukrywa jednak, że złocenia i grawerunek wykonywane są w kooperacji z Janem Lusiną. - Mało kto ma taką rękę do zdobienia broni - stwierdza. - Pan Jan jest dla mnie wciąż niedościgłym wzorem.

Janusz Michalczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski