Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jabłka długowieczności

ALEKSANDER GĄCIARZ
Maksymilian Staniszewski urodził się 10 lutego 1911 roku. FOT. ALEKSANDER GĄCIARZ
Maksymilian Staniszewski urodził się 10 lutego 1911 roku. FOT. ALEKSANDER GĄCIARZ
Tajemnica długowieczności leży w ruchu i... jabłkach. - Jabłka jadłem całe życie. Nawet kilogram dziennie. I do dzisiaj jem. O każdej porze. One świetnie regulują cały organizm - zapewnia nestor. A co do ruchu i gimnastyki to żartuje, że ostatnią miał, gdy jego córka Irena była małą dziewczynką i po powrocie z przedszkola pokazywała tacie, jakich tańców się nauczyła. Córka jednak dodaje.

Maksymilian Staniszewski urodził się 10 lutego 1911 roku. FOT. ALEKSANDER GĄCIARZ

LUDZIE. Maksymilian Staniszewski z Nowego Brzeska w poniedziałek skończy 103 lata. Dziś 1. część jego wspomnień.

- Tata do dzisiaj jest aktywny. Ma w Nowym Brzesku swoje ścieżki, które codziennie przemierza. Jeszcze niedawno jeździł nawet na rowerze.

Do ruchu i jabłek należałoby jeszcze dodać geny. Z jedenaściorga dzieci Wojciecha i Julii Staniszewskich czwórka zmarła w wieku niemowlęcym, ale pozostali dożyli pięknych lat. Brat Maksymiliana, Zefiryn, zmarł niedawno dożywszy 95 lat.

Dom rodzinny Staniszew-skich znajdował się przy ul. Piłsudskiego. Dzisiaj Maksymilian Staniszewski mieszka z córką przy ul. Krakowskiej. Jest ostatnim mieszkańcem Nowego Brzeska, który jako naoczny świadek może opowiadać o przejściu wojsk rosyjskich w czasie I wojny światowej. - Idąc w stronę Krakowa tak ubili drogę butami, że była jak asfaltowa. Z kolei jak wracali była odwilż. Konie ciagnęły ciężkie armaty w ogromnym błocie. Całe koła były oblepione. My jako małe dzieci przyglądaliśmy się temu zza płotu - opowiada.

W tym samym mniej więcej czasie, bo w 1915 zmarł mu ojciec. Gdy żył, zajmował się rolnictwem, ale był też członkiem zarządu polskiego sklepu "Wisła", który powstał zbiorowym wysiłkiem mieszkańców Nowego Brzeska. Była to jedyna tego typu placówka w okolicy. Kiedyś Wojciech Staniszewski pojechał do Warszawy na zjazd spółdzielców. Pamiątką z tamtego spotkania była długo przechowywana w rodzinie fotografia ze Stanisławem Wojciechowskim, późniejszym prezydentem II RP, a wtedy dyrektorem Związku Towarzystw Spożywczych.

Po śmierci męża Julia Staniszewska została sama z siódemką dzieci. Musiała sobie radzić z nimi i prowadzeniem dużego gospodarstwa. Tylko najstarszy z rodzeństwa Józef mógł zdobyć wykształcenie: skończył Gimnazjum w Pińczowie i został nauczycielem.

Maksymilian miał natomiast być handlowcem. Trafił do szkoły handlowej w Krakowie i przez cztery lata pracował jako sprzedawca w sklepie spożywczym Leona Biernera przy ulicy Karmelickiej. - Sposób życia i prowadzenia sklepu bardzo mi się podobał. Tam nie mogła się zmarnować żadna złotówka. Wszystko było dokładnie wyliczone. Pamiętam, jak właściciel zrobił żonie awanturę za to, że wiosną kupiła wiązkę marchwi za złotówkę. Mówił, że przecież niedługo tę samą marchew będzie można kupić za 10 groszy, że on takiej drogiej marchwi nie musi jeść. A to był przecież właściciel największego sklepu na ulicy - wspomina.

Z pracą w żydowskim sklepie wiąże się jeszcze inna anegdota. Religia zabraniała Żydom pracy i handlu w święta, tymczasem niektóre z nich trwały po kilka dni. Należałoby zatem na ten czas zamknąć interes. Znaleziono jednak na to sposób. - Podpisywaliśmy umowę sprzedaży sklepu, która stwierdzała, że przez następne osiem dni to ja będę jego właścicielem. Płaciłem za sklep powiedzmy pięć złotych, bo tyle akutat miałem. Po ośmiu dniach Żyd kupował ode mnie sklep z powrotem i płacił mi 10 złotych. Mówił, że przez ten czas sklep zarabiał i należy mi się wyższa zapłata. Śmiałem się z niego, że chce oszukać pana Boga - opowiada.
Po czterech latach Maksymilian Staniszewski założył w Nowym Brzesku własny sklep, który krótko funkcjonował jeszcze po wojnie. - Ale jak przyszła nowa władza, to nałożyli na prywatne sklepy takie podatki, że prawie wszystkie trzeba było zlikwidować. Ja swój też musiałem zamknąć.

Z okresu międzywojennego Masymilan Staniszewski przypomina również pogrzeb Jakuba Wańka. Była to postać w osadzie bardzo znana, uczestnik Powstania Styczniowego. Jego pochówek w 1922 roku był wielką lokalną manifestacją. Nestor przypomina natomiast historię, którą zna już z opowiadań. W 1905 roku, gdy w Rosji wybuchła rewolucja, w Polsce odżyły nastroje niepodległościowe. Waniek organizował młodych chłopaków i na cmentarzu w Hebdowie wykonywał z nimi ćwiczenia wojskowe. Jednak w Nowym Brzesku stacjonował rosyjski garnizon i carscy żołnierze nie mieli zamiaru się temu bezczynnie przyglądać. Kiedyś otoczyli cmentarz i wszystkich wyłapali. Za karę spotkała ich publiczna chłosta. - A po odzyskaniu niepodległości Waniek śmiał sie, że dostał baty, ale wolnej Polski doczekał.

O tym dlaczego według Maksymiliana Staniszewski-ego tzw. Powstanie Lipcowe w Nowym Brzesku było szaleństwem, jak zginęły ofiary niemieckiego nalotu bombowego i dlaczego mieszkańcy miasteczka powinni być na zawsze wdzięczni Marii Czerwiec, napiszemy za tydzień.

proszowicki@dziennik.krakow.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski