Zofia Kucówna Fot. Wacław Klag
Paweł Głowacki: SALONY
Aktorstwo Kucównej, słowa Hartwig. Było już takie spotkanie na Salonie Poezji? Można sprawdzić, ale to też jest bez znaczenia. Twarde, obojętne liczby. Nieuchronne daty. Lodowata buchalteria księgowych. Wykresy, rachunki, tabele kronikarzy. Albo prowadzone przez logopedów laboratoryjne badania aparatu mowy Kucównej. Albo matematyka polonistów, liczących sylaby w wersach Hartwig. Owszem, przydatne to wszystko, pouczające, krzepiące nawet, choć na krótko. Ale chyba lepiej jest, gdy jest tak, jak na ostatnim Salonie Poezji. Aktorstwo Kucównej, słowa Hartwig. Spotkanie poza napastliwą arytmetyką nowoczesności. Spokojna pani w szalu na ramionach czytała na głos wiersze ułożone przez spokojną panią w szalu na ramionach. Dwie osoby liczby wspaniale pojedynczej daleko, bardzo daleko od tłumu. Mogło się nie zdarzyć. Zdarzyło się. Ot i wszystko.
Zdarzyło się, że się dwie samotności spotkały na wysokim stopniu porozumienia. Tak wysokim, intymnym, iż nie było sensu niczego mierzyć, ważyć, dodawać, odejmować - wystarczyło słuchać. Przypomniało się to, co na innym Salonie, bite 11 lat temu, 30 XI 2003 roku, Bronisław Maj rzekł o poezji Hartwig. Że istota tych wierszy skrapla się w tytułach dwóch tomików: "Czułość" i "Zobaczone". Albo w tej prośbie: "Daj nam widzenie czyste, nie podejrzliwe." Tak więc - zobaczyć z czułością, bez podtekstów, czule obejrzeć. Ale co? Wszystko, co najmniejsze. Cokolwiek z rzeczy będących pod ręką. Hartwig ma czułość dla planktonu najbliższych krajobrazów. Co teraz, na gorąco, pamiętam z jej kiedyś przeczytanych wierszy? Palce jazzmana w Nowym Orleanie? Motek włóczki? Kruchość głowy małej dziewczynki? Pusty hamak w sadzie? Źdźbło trawy przy drodze skądś dokądś? Tak. Jeden z utworów Hartwig nosi tytuł "Oda do nicości". No właśnie. Gdzie indziej napisała: "Drży skóra wody pod dotknięciem słońca". Rzeczy zazwyczaj omijane - stają się naraz łupinami blasku nie do ominięcia.
Kucówna nie przeoczyła niczego. Zatem i tego, że wiersze Hartwig to nie tylko smak nostalgii, nie tylko pasma melancholii, nie tylko dyskretna gorycz elegii na odejście - na nieuchronne, codzienne odchodzenie strzępów, bądź ludzi najbliższych - elegii zawsze bezradnej. Jest w nich też śmiech, czasem nawet kłująca ironia. Jak w drobiazgach czytanych w finale. Albo w zdaniach Hartwig, które Józef Opalski przypomniał na początku. "Szkoda, że nikt nie chce słuchać opowieści starców. To jakby nie jeść jabłek, bo zdarzają się robaczywe". Czy trzeba coś do tego dodać?
Teatr im. Juliusza Słowackiego. 341 Krakowski Salon Poezji. Wiersze Julii Hartwig czytała Zofia Kucówna. Grali: Dorota Imiełowska i Łukasz Pawlikowski na wiolonczelach, Renata Żełobowska-Orzechowska na fortepianie. Gospodyni Salonu Anna Dymna.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?