Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Pawłowicz, wicedyrektor muzeum przy Rakowieckiej 37: „Dziś trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem UB i SB”

Joanna Grabarczyk
Joanna Grabarczyk
Jacek Pawłowicz, wicedyrektor muzeum ds. kolekcji.
Jacek Pawłowicz, wicedyrektor muzeum ds. kolekcji. Facebook/Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL
Czy można skazać kogoś bez sądu na utknięcie w przeszłości? Z premedytacją bez wyroku pozbawić go nie tylko prawa do przyszłości, ale i odmówić mu współuczestnictwa w teraźniejszości? Przykład Żołnierzy Wyklętych, zmuszonych do trwania w leśnej partyzantce jeszcze wiele lat po zakończeniu II wojny światowej, a także tragiczne losy ich rodzin, skazanych na funkcjonowanie na marginesie społeczeństwa dowodzi, że komunistyczny reżim nie cofnął się przed niczym, byle tylko odmówić pamięci polskiemu dążeniu do niepodległości.

Ostatni Żołnierz Wyklęty, Józef Franczak „Laluś”, ukrywał się w lasach jeszcze przez 18 lat po zakończeniu II wojny światowej. Chociaż oczy świata zwrócone były już gdzie indziej – Zimna Wojna nabierała rozpędu, niedawno zakończył się kryzys kubański i Inwazja w Zatoce Świń, do drzwi pukała rewolucja seksualna, Jurij Gagarin poleciał w Kosmos, a Berlin został podzielony murem – w komunistycznej Polsce czujne i podejrzliwe oczy bezpieki nadal przeczesywały lasy i wsie, byle tylko dopaść ostatnich z wojowników polskiego podziemia niepodległościowego. Dla Wyklętych nie było miejsca w nowej Polsce Ludowej. Nie było go również dla ich rodzin. Nikogo reżim nie zwalczał równie zajadle, jak byłych żołnierzy AK i innych ugrupowań niepodległościowych.

- Jeszcze cztery lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w szkołach nadal uczono o żołnierzach konspiracyjnych formacji niepodległościowych właśnie w takim tonie: bandyci. Stąd też nazwa: Żołnierze Wyklęci

– wyjaśnia w rozmowie z portalem i.pl Jacek Pawłowicz, wieloletni dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie, który w muzeum i byłym więzieniu dla więźniów politycznych przy Rakowieckiej 37 obecnie jest wicedyrektorem i opiekuje się zgromadzoną tam kolekcją.

Dlaczego wojna nie skończyła się dla Wyklętych w 1945 roku?
Polska znalazła się pod okupacją sowiecką, a polscy patrioci kontynuowali walkę – tym razem z nowym okupantem. Ta walka skończyła się dla Polaków niestety dopiero w 1989 roku. Dlaczego mówię o okupacji? Ponieważ Polska została zniewolona i podporządkowana Rosji sowieckiej pod każdym względem – militarnym, gospodarczym i politycznym. W wolnych, demokratycznych krajach bloku zachodniego dzień 8 maja świętowano jako Dzień Zwycięstwa, na pamiątkę zakończenia II wojny światowej. Tam ludzie mogli już cieszyć się, że nastał pokój. Tymczasem w Polsce nadal organizowane były obławy, mordy były na porządku dziennym, funkcjonowały szwadrony śmierci i bezpieka komunistyczna. Jedyne, co się zmieniło, to okupant – teraz był sowiecki w miejsce niemieckiego.

Obławy, pojmania, uwięzienia, czarny PR. W jaki jeszcze sposób władze PRL walczyły z Niezłomnymi?
Władze sowieckie traktowały Wyklętych niezwykle brutalnie. Żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych byli tępieni na wszystkie możliwe sposoby. Dążono do ich wyniszczenia. Organizowano na nich obławy, więc wielu zginęło w walce albo zostało aresztowanych. Ci, którzy trafili do więzień, spędzali tam długie lata. Wielu zostało po prostu zamordowanych, nierzadko w więzieniach, po długich i okrutnych śledztwach, podczas których Niezłomni byli torturowani i katowani. Symbolem tych komunistycznych zbrodni może być obława augustowska, w wyniku której wymordowano polską elitę z terenów Puszczy Augustowskiej i okolic. Kto nie został zamordowany, niekiedy trafiał przed sąd, by mógł się odbyć duży, pokazowy proces polityczny.

Ostatni z Żołnierzy Wyklętych, Józef Franczak, zginął 21 października 1963 roku. Osiemnaście lat po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej! Zabił go oddział ZOMO. Było już przecież po śmierci Stalina, po odwilży politycznej w Polsce, a i świat się zmienił: Jurij Gagarin poleciał już w Kosmos, The Beatles wydali pierwszą płytę, Kennedy zbliżał się do tragicznego końca prezydentury, a Berlin został fizycznie podzielony murem... Dlaczego władze PRL preferowały tak siłowe rozwiązania i takie okrucieństwo w stosunku do partyzantów jeszcze tyle lat po wojnie? Musieli wiedzieć, że w społeczeństwie budzi to mieszane uczucia.

Mówimy o zbrodniarzach komunistycznych, o zdrajcach. Trudno jest w ogóle dyskutować z ich działaniami. Należy na nią patrzeć jak na działalność zbrodniczą i przestępczą. Jeżeli nie przyjmiemy, że polskie państwo komunistyczne było państwem wasalnym wobec sowieckiej Rosji, a aparat komunistyczny i aparat represji to byli zwyczajni zdrajcy, to jeszcze długo będziemy mylić pojęcia. Trzeba jasno powiedzieć, kto był patriotą, a kto był zdrajcą.

Niektórym Wyklętym, jak na przykład Andrzejowi „Dębowi” Kiszce, komuniści darowali jednak życie, a nawet skrócili mu odsiadkę…
Państwo komunistyczne można w zasadzie nazwać schizofrenicznym. Komuniści nie byli racjonalni, natomiast byli w swoich działaniach nieprzyzwoici. Kierowali się tym, co było im przydatne do szerzenia propagandy. Jeśli ich celem wizerunkowym było okazać miłosierdzie, to byli w stanie zwolnić kogoś z więzienia. Kiedy natomiast trzeba było ukarać i zastraszyć społeczeństwo – po prostu mordowali. Przecież ten proceder nie ograniczał się tylko do Żołnierzy Niezłomnych czy do samej postaci Józefa Franczaka „Lalusia”. Przypomnijmy sobie wydarzenia roku 1956 z Poznania, z marca 1968 czy grudnia 1970, a potem strajki czerwcowe w 1976 roku. Władze służyły sowieckiej Rosji, nie Polsce, dlatego jeśli uznały, że tak brutalne działania muszą zostać podjęte przeciwko Polakom, to nie wahali się ani chwili.

Jaki obraz żołnierzy, których dziś nazywamy Wyklętymi, malowała komunistyczna prasa? A może w ogóle nie było dla nich miejsca na jej łamach?

W okresie PRL żołnierze podziemia niepodległościowego byli przedstawiani jako bandyci. Ta propaganda komunistyczna trwała aż do 1993 roku! Jeszcze cztery lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w szkołach nadal uczono o żołnierzach konspiracyjnych formacji niepodległościowych właśnie w takim tonie. Stąd też nazwa: Żołnierze Wyklęci. Tak naprawdę początkiem przywracania pamięci o tych polskich bohaterach była wystawa pod hasłem „Żołnierze Wyklęci”, zorganizowana przez Ligę Republikańską z Mariuszem Kamińskim na czele, która po raz pierwszy w polskiej historii zaprezentowała, jak wielką ofiarę ponieśli ci ludzie.

Propaganda komunistyczna robiła wszystko, żeby polskich żołnierzy podziemia niepodległościowego zbezcześcić. Cel przekazu był jasny: opluć ich, wrzucić do dołów śmierci, które bardzo często były dołami kloacznymi, i w ten sposób całkowicie wymazać ich z pamięci Polaków. Na szczęście to im się nie udało, w dużej mierze dzięki ogromowi starań środowisk historycznych, które później, około 2000 roku skupiły się wokół Instytutu Pamięci Narodowej, jednocząc swoje starania w badaniu i dokumentowaniu losów Wyklętych.

Czy Zachód wiedział o tym polskim fenomenie, jakim byli żołnierze podziemia niepodległościowego?

Zachód zapomniał o Polsce. Sprzedał ją. Żołnierze Wyklęci w ogóle nie funkcjonowali w świadomości tamtych społeczeństw. Jeżeli już, to przebijały się sporadyczne informacje dotyczące tego środowiska.

Jak wyglądała pomoc ze strony żołnierzy AK, którym udało się wyjechać z kraju? Na przykład po wojnie Ryszard Białous pomagał starym druhom – między innymi poprzez pomoc w organizacji ich ucieczek z kraju. Zastanawiam się, czy takich osób nie było więcej?

Na Zachodzie znaleźli się przede wszystkim żołnierze II Korpusu Polskiego generała Andersa i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Akowców znalazło się w wolnej Europie bardzo niewielu. Cóż, niegdysiejsi sojusznicy sprzedali w Jałcie Polskę i byli w tym zdecydowanie konsekwentni… Faktem jest, że tych przerzutów osobowych do Europy, poza sowiecką strefę wpływów, było bardzo wiele – podobnie jak i różnych kanałów, którymi można było się wydostać z okupowanej Polski. Mimo wszystko ucieczki nie były jednak masowym zjawiskiem. Część żołnierzy Armii Krajowej, którzy pozostali w Polsce, zaprzestała walki i usiłowała odnaleźć się w nowych realiach. Nie wszystkim się udało – niestety, ci ludzie byli poddani trwałej inwigilacji i represjom, co sytuowało ich na marginesie życia społecznego. Z kolei ci, którzy zdecydowali się kontynuować walkę – ich los był przesadzony: ginęli w komunistycznych kazamatach albo w lasach podczas „polowania z nagonką”, które urządzali na nich funkcjonariusze UB i KBW.

Jak wyglądał powrót Wyklętych, którzy przetrwali, do społeczeństwa PRL-u po odsiadkach, nękaniu, torturach?

Te powroty były niezwykle trudne. Żołnierze podziemia niepodległościowego inwigilowani byli w zasadzie do końca życia. Na przykład Antoni Heda, „Szary”, nigdy nie zaprzestał działań na rzecz niepodległości Polski. W 1981 roku ponownie zaprowadziło go to do celi – został internowany. Akowcy mieli ogromne problemy z dostaniem pracy, co powodowało, że często znajdowali się na marginesie życia społecznego. Proszę pamiętać, że w PRL-u obowiązywał nakaz pracy oraz obowiązek meldunkowy... Czasami, jeżeli jakieś środowisko byłych akowców było silne – jak to z Wileńszczyzny – było im łatwiej, bo mogli trzymać się razem. Niestety, ich grupa była również zinfiltrowana.

Domyślam się, że i rodziny żołnierzy Armii Krajowej mierzyły się z ogromnymi trudnościami w nowym systemie politycznym.

Rodziny byłych akowców, które musiały funkcjonować w państwie komunistycznym, były również poddawane totalnej inwigilacji i skrajnym represjom. Na przykład córka rotmistrza Pileckiego, Zofia, wraz z matką bardzo długo poszukiwały miejsca, gdzie przebywał rotmistrz – ich ojciec i mąż – a następnie, już z pełną świadomością, poszukiwały jego grobu. Zofia Pilecka została również wyrzucona z uczelni jako „córka bandyty”. Wspominała, że czasem w PRL-u nie miała za co żyć. Opowiadała mi o tym, jak jako młoda kobieta z dwójką malutkich dzieci w nieogrzewanym mieszkaniu nie miała im czego dać jeść. Obcy ludzie okazali jej serce w tamtym czasie. W tym samym okresie komunistyczni burżuje opływali w luksusy, wysyłali swoje dzieci do szkół na Zachodzie i korzystali ze wszystkich możliwości, jakie wiernym synom systemu oferowały komunistyczne struktury. Dzieci Żołnierzy Wyklętych często z konieczności były wysyłane do ciężkich fizycznych prac – na przykład w kopalni uranu czy węgla. Syn Wiktora Stryjewskiego „Cacki”, który to podoficer AK został skazany przez komunistyczne sądownictwo na 38 wyroków śmierci i został zamordowany w więzieniu przy Rakowieckiej 37, nie mógł wraz z bratem skończyć nawet szkoły podstawowej. Dyrektor placówki wyrzucił go z niej jako „dziecko bandyty”. W rezultacie nigdy nie skończył żadnej szkoły – system nie dał mu na to szans. Majątek tej rodziny został skonfiskowany przez komunistów i nigdy nie został zwrócony.
Bardzo istotne jest również to, że komuniści fundowali Wyklętym prawdziwie czarną legendę. Wspomnianemu Wiktorowi Stryjewskiemu przypisali jakieś nieprawdopodobne zbrodnie, chociaż tak naprawdę dopuścili się ich ubecy i członkowie komunistycznego szwadronu śmierci, który działał na Mazowszu.

Jaki był w społeczeństwie polskim odbiór tej propagandy?

Czarna legenda, którą zafundowali akowcom komuniści, ciągle pokutuje w niektórych środowiskach. Trudno się zresztą dziwić - ludzie gonią za normalnym życiem, nie czytają, odrzucają od siebie pewne fakty, które są niezręczne. Nikt nie chce dziś zaglądać do rodzinnej szafy, bo nie wiadomo, na co się tam można natknąć. Nawet jeśli żyjący dziś potomkowie są przyzwoitymi ludźmi, siłą rzeczy mogą mieć skłonność do postrzegania historii przez pryzmat własnego dziadka. A ten może służył w milicji? A może w UB? A może był beneficjentem i współtwórcą aparatu komunistycznego? Zjawisko, o którym mówię, było szczególnie wyraźne na polskiej wsi.

Wyklęci bez wątpienia wsławili się bohaterstwem i patriotyzmem. Ich ofiara dla polskiej niepodległości jest niezaprzeczalna. Muszę jednak spytać o doniesienia, które rzucają cień na ich dokonania. Z jednej strony upamiętniamy ich, z drugiej padają zarzuty – jak choćby w książce Piotra Zychowicza „Skazy na pancerzach”. Prawda leży gdzieś pośrodku?

„Skazy na pancerzach” są wyjątkowo plugawą książką, która niestety wpisuje się w propagandę komunistyczną. To przykre. Jeżeli ktoś się bierze za badania nad tak trudnym, ale i zarazem wspaniałym tematem, jakim są Żołnierze Niezłomni, to powinien podejść do tego zagadnienia przynajmniej z odrobiną uczciwości. W przypadku tej publikacji nie dostrzegam tego starania. Podobnie niezwykle niedobrą książką jest „Obłęd 1944” tego samego autora, która też wpisuje się w nurt postkomunistycznego opluwania absolutnych polskich świętości. Zarówno Żołnierze Niezłomni jak i powstanie warszawskie to są pewne symbole polskiej drogi do wolności. Niestety, dostrzegam, że to postrzeganie historii przez pryzmat postkomunistycznej propagandy także i dziś ma się doskonale. Bodajże Tadeusz Płużański podsumował to kiedyś tak:

„Żyjemy w czasach, gdy trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem UB i SB”.

I niestety jest to prawda.

od 16 lat

lena

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Jacek Pawłowicz, wicedyrektor muzeum przy Rakowieckiej 37: „Dziś trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem UB i SB” - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski