Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak burzono Kraków

Redakcja
Jak wiedzą wszyscy krakowianie, Planty powstały po zburzeniu miejskich murów obronnych. Przedsięwzięcie budziło entuzjazm niektórych krakowskich znakomitości. Stanisław Wężyk, poeta i pisarz, autor poematu "Okolice Krakowa", tak pisał:

Andrzej Kozioł

Zwróćmy teraz uwagę na zewnętrzną postać Krakowa. Runęły mury, tamujące przystęp wolnego powietrza do miasta. Zebrany z nich materiał posłużył do budowy nieuchronnych kanałów. Zrównano fosy, zasypano gnijące wody. Już po zamierzchłych i przysutych odwiecznym śmieciem zwaliskach przechodzą się swobodnie tutejsi mieszkańce. Pyszne dookoła miasta widoki rozweselają umysł i oko. Są wszędzie wygodne chodniki, wszędy miejsca spoczynku. Za lat dziesiątek oddychać będą w letnie upały pod cieniem drzew rozłożystych i ci, co je sadzili, i ci, którzy na tę nowość sarkali. Drogi dookoła miasta wiedzione ułatwiają przystęp do każdej ulicy. Kto przed niedawnym czasem wzdrygał się na widok stosów nieczystości do murów miast przytkanych, ten dziś w tych samych miejscach chędogie przejścia znajduje.
Mniej więcej w tym samym czasie znikły mury obronne Wiednia. Na ich miejscu powstała szeroka, nowoczesna ulica - Ringstrasse, zgodnie ze swą nazwą okrążająca miasto tak jak Planty okrążały Kraków. I tutaj znaleźli się entuzjaści nowego kształtu stolicy imperium. Ze zmianami wiązano nadzieje, podobnie jak z narodzinami następcy tronu arcyksięcia Rudolfa.
Zburzenie wiedeńskich murów obronnych, mówiąc zaś dokładniej, otwarcie Ringu, stało się wielkim świętem. W uroczystościach 1 maja 1865 roku wzięła udział nawet cesarzowa Elżbieta, chimeryczna i często unikająca publicznych wystąpień. Ulicami przeciągnęły setki dworskich pojazdów, wszystkie przybrane kwiatami, a wzdłuż trasy przejazdu stały setki tysięcy gapiów. Przeciętni wiedeńczycy nie mieli jednak powodu do radości. W mieście brakowało mieszkań, ale na miejscu zburzonych murów i zasypanych fos nie wyrosły czynszówki, lecz rezydencje najbogatszych. Wielka przebudowa stolicy wprawdzie zapewniała pracę bezrobotnym, ale jednocześnie ściągała do miasta robotników spoza Wiednia - zwiększając mieszkaniowy głód. Ba, stare baszty też były mieszkaniami; gnieździli się w nich najubożsi.
Także w Krakowie baszty miejskich fortalicji, zazwyczaj ich dolne części, zwane maclochami, były - jak pisał Ambroży Grabowski - wypuszczane na mieszkanie ludziom klas uboższych. Tak było od dawna - aż po czasy znakomitego krakowskiego księgarza i historyka:
Baszty niektóre za mojej pamięci jeszcze były w nienajgorszym stanie i były mieszkalne, w których ludzie klasy uboższej zamieszkiwali, jakoto: murarze, wyrobnicy, żołnierze miejscy, których za mego tu przybycia roku 1797 utrzymywał jeszcze magistrat około piętnastu, a żony ich były przekupkami. (Zwykle pospólstwo nadawało im nazwę śledzie, której początku nie wiem. Mundur mieli: granatowe kurtki z czerwonymi wyłogami i tylko nosili krótkie pałasze oraz laski. Nakrycie głowy: kapelusze).
Nie wszyscy podzielali zachwyty poety Wężyka, nie wszystkim podobało się zburzenie miejskich murów obronnych. Marian Rosco Bogdanowicz, były szambelan cesarza Franciszka Józefa, przebywając na emigracji we Francji, odwiedził Carcassonne i zachwycił się obronnym miasteczkiem, żałując jednocześnie starego Krakowa:
Carcassonne, jedyna w całości swych murów i baszt obronnych zachowana forteca średniowiecza, nieopisany wywiera urok, a u nas, Polaków, budzi żal, że to samo, o ileż potężniejsze piętno mógł był zachować Kraków, gdyby wandalska pierwsza połowa XIX wieku nie poważyła się podnieść świętokradzkiej ręki na jego w pełni zachowane mury i obronne baszty.
Rozumiem żal Bogdanowicza, który - nawiasem mówiąc - nie był krakowianinem. Sam wielokrotnie zastanawiałem się, jak piękny, jak atrakcyjny byłby Kraków okolony murami i basztami. Wyobrażałem go sobie spacerując po koronie murów Dubrownika, patrząc na Jerozolimę z wysokości Bramy Damasceńskiej, drepcząc po uliczkach Obidos, malutkiego portugalskiego miasteczka otoczonego białymi murami, w którym duchy niegdysiejszych muzułmańskich mieszkańców z pogardą patrzą na niewiernych raczących się ginjinhą, _wiśniówką stanowiące miejscową specjalność.
Jaki byłby Kraków w pierścieniu murów najeżonych basztami, poprzecinanych bramami? Z pewnością piękny, o wiele piękniejszy od dzisiejszego, okolonego zielonym pierścieniem Plant. Jednak średniowieczne mury jednocześnie krępowały miasta ciasnym gorsetem, a szacunek dla zabytków nie był tak powszechny jak dzisiaj. W Krakowie jeden po drugim znikały kościoły, pozostawiając tylko ślady w postaci nazw placów i ulic. Stąd ulica św. Gertrudy, plac św. Szczepana, plac Wszystkich Świętych. Ostatnia z tych nazw trwa też w inny sposób, ciągle trwa parafia Wszystkich Świętych, mieszcząca się przy kościele św. św. Piotra i Pawła - przykład krakowskiego konserwatyzmu…
Żal starych obronnych murów Krakowa, ale co się stało, stać się musiało. No i czy można wyobrazić sobie Kraków bez Plant?
Możemy pocieszać się, że ocalał Barbakan, przez naszych dziadków zwany Rondlem, i Floriańska brama w towarzystwie trzech baszt: Stolarzy, Cieśli i Pasamoników. Czcigodny, prastary Rondel, największy i najlepiej zachowany z europejskich barbakanów, bronił od wschodu dostępu do miasta, ze 130 strzelnic umieszczonych na 4 poziomach rażąc nieprzyjacielską piechotę. Do 1841 roku zachowała się tak zwana szyja łącząca Barbakan z Bramą Floriańską. Dziewięć lat później, po wielkim pożarze 1850 roku, Austriacy chcieli wewnątrz średniowiecznej budowli urządzić rzeźnicze jatki. Pomysł - nawet na owe czasy zaskakujący - został, na szczęście, udaremniony i - prawdę mówiąc - zapomniano o nim. W krakowskiej zbiorowej pamięci pozostał natomiast, dzięki Tadeuszowi Boyowi-Żeleńskiemu, pomysł Jana Styki, o którym autor "Słówek" tak pisał:
_Jan Styka - malarz nietęgi, ale kombinator palety w wielkim stylu, miał już za sobą dwie panoramy, kiedy zjechał z Paryża przed rocznica Grunwaldu z projektem wymalowania panoramy grunwaldzkiej i umieszczeniu jej we wnętrzu Rondla, czyli Barbakanu. Projekt ten wywołał oburzenie konserwatorów i kulturalnych sfer Krakowa, ale pozyskał sympatię mieszczańskiej większość Rady Miejskiej i omal nie przeszedł. Ośmieszenie go w "Zielonym Baloniku", z którego opinią prezydent miasta Leo bardzo się liczył, przyczyniło się niemało do ubicia projektu
.
Wyszedł więc spod ręki Boya wierszyk złośliwy i zgrabny "Mistrzowi Styce, autorowi projektu napełnienia krakowskiego Rondla swoją panoramą", śpiewany w najsłynniejszym z krakowskich kabaretów:

Zobaczył pan Styka,
Jak raz mały kondel
Podniósł zadnią łapkę
I spaskudził Rondel,
Oj dana!

I przyszła Mistrzowi
Do głowy myśl słodka:
A gdyby to samo
Zrobić ode środka…
Oj dana!

Że ludzie ofiarni
Są w tych czasach rzadcy,
Więc mu deputację
Ślą dziękczynną radcy,
Oj dana!

Jeśli zatem fama
Publiczna nie kłamie,
Będziem mieli w Rondlu
Grunwald w panoramie,
Oj dana!

Tak to z małych przyczyn
Skutki są ogromne:
Z niepozornej psiny
Dzieło wiekopomne,
Oj dana!

Lecz w czym niezbadane
Losów tajemnice:
Nie wie nikt o piesku,
A każdy o Styce.
Oj dana!

Jednak nie o Rondel staczano najbardziej zaciętą bitwę, ale o Floriańską Bramę, o której tak pisał Ambroży Grabowski:
W starych zapiskach najczęściej zwana jest bramą tworzyjańską, zbudowana w końcu XV stulecia. Ona jedynie pozostała z wszystkich bram i była pomiędzy nimi najozdobniejszą.
Nie tylko była bramą najozdobniejszą, ale także najbardziej czcigodną - przez nią wjeżdżali władcy, aby następnie - przez Floriańską, Rynek i Grodzką - udać się na Wawel. Witał ich wykuty w kamieniu orzeł, do dzisiaj rozpościerający skrzydła od strony Barbakanu. Niestety, zamiast zniszczonego przez czas oryginału oglądamy płaskorzeźbę wykonaną w XIX wieku według projektu Matejki. O wiele starsza jest sentencja umieszczona wewnątrz Bramy:

Orzeł w Krakowskiey Bramie pod trzema Wieżami
Rozciągnionymi Gości przyimuje skrzydłami,
Patrzy jednak z pilnością, gdy Bram Waszych strzeże
Kogo puścić do Miasta, kogo wziąć do Wieże.

Jeszcze jedną pozostałość dawnych czasów można zobaczyć wewnątrz Bramy - święty obraz, kopię wizerunku Matki Bożej Piaskowej. Od końca XVII stulecia wisiał w szyi łączącej Bramę z Rondlem, aby na nowym miejscu znaleźć się 18 lipca 1835 roku. Niegdyś, jeszcze w czasach mojej młodości, otaczały go liczne srebrne wota, a u stóp Madonny zawsze siedziała zakutana w chusty żebraczka. Dzisiaj pozostał jedynie obraz i skarbonka, do której można wrzucać datki dla ubogich.
Niewiele brakowało, aby Tworzyjańska Brama podzieliła los swych sióstr, pozostałych miejskich bram. Podobnie jak inne bramy, podobnie jak liczne baszty oraz mury - miała zniknąć. Przeważyły argumenty Feliksa Radwańskiego, senatora Wolnego Miasta Krakowa.
Dotąd ze strony politycznej i smaku uważałem zniesienie bramy Floriańskiej za przeciwne mojemu przekonaniu, zastanowić się jeszcze wypada nad skutkami meteorologicznymi, jakżeby stąd na zdrowie ludzkie wypływały.
Wiatry północny, północno-wschodni i północno-zachodni, a z tych pierwszy i ostatni niosą nam zwyczajnie śniegi zadymne, takowe miotałyby je gwałtownie ze samego Kleparza wśród Rynku i gdyby te panowały, ciężko by się komu przyszło na nogach utrzymać, tym bardziej że plac targowy kleparski potężny, poziomymi po wielkiej części otoczony domami, od ulicy Warszawskiej nie zapłoniony, przesyłałby wichry prostą ulicą wśród miasta.
Przez wzgląd na zdrowie, pieszczenie wychowane kobiety i dzieci, byłyby wystawione na częste fluksje, reumatycy, a może nawet paraliże.
Bramę Floriańską ocalił więc lęk przed przeciągami, zwanymi wówczas cugami, oraz przed zapaleniem okostnej. Kilkadziesiąt lat później pojawiło się nowe niebezpieczeństwo - tramwaj…
Kiedy na początku XX wieku roku okazało się, że Brama jest zbyt mała, aby mógł przez nią przejeżdżać tramwaj, znów odezwały się głosy żądające jej zburzenia. W miejscu czcigodnej budowli miał się znaleźć kamień z napisem: "Tędy jechał król Jan Sobieski po wiedeńską wiktorię". Na szczęście znaleźli się w Krakowie rozsądni ludzie, którzy obliczyli, że wystarczy o dwadzieścia pięć centymetrów obniżyć poziom jezdni, aby przez Bramę mogły przejeżdżać małe wagoniki. I przejeżdżały - przez sto kilkadziesiąt lat…
Nie ocalała inna budowla, nie plantowa wprawdzie, ale usytuowana w bezpośrednim sąsiedztwie Plant, na rogu ulicy Studenckiej i Podwala - tak zwana Baszta Kościuszki. Według legendy miał w niej mieszkać naczelnik insurekcji, który w pobliskim kościele Kapucynów święcił szablę, a na niezbyt odległym Rynku przysięgał narodowi. Basztę od barona Götza Okocimskiego kupił Jan Kanty Federowicz, bogaty kupiec, miejski radny, przez pewien czas nawet prezydent Krakowa. Federowicz zburzył basztę, aby na jej miejscu zbudować narożny dom. Także tym razem - podobnie jak w przypadku panoramy w Rondlu - zareagował Boy, pisząc złośliwy wierszyk:

Pan radca myśli,
Rachuje, kryśli
I mruczy: ot to fatalność

Miejże tu człeku,
W dwudziestym wieku
W naszym Krakowie "realność"!

Tu każdy kątek
Pełen "pamiątek"
Ot! Nawet plac piwowara!

I płać ty, człeku,
Po całym wieku,
Koszta rebelii Kościuszki.

Nie ocalał też inny budyneczek, nieomal przylegający do Plant, od których dzielił go tylko ostry trójkąt murów klasztoru Reformatów - słynnego ze zwłok zmumifikowanych w naturalny sposób. Jednopiętrowa kamieniczka - formalnie usytuowana rogu ulic Reformackiej i św. Tomasza, przez krakowian tradycyjnie sytuowana przy placu Szczepańskim - znikła dopiero w okresie międzywojennym. Wcześniej rozprawiono się ze wszystkim, co stało na dzisiejszym placu Szczepańskim, zwanym też niegdyś placem Gwardii Narodowej. Zrównano z ziemią kościół św. Szczepana, klasztor wraz z kościołem św. Macieja, mały kościółek św. Mateusza, szkołę św. Szczepana. Ba, przepadł nawet parafialny cmentarz - powstał plac, który jeszcze po ostatniej wojnie spełniał rolę placu targowego, aby z czasem zamienić się w wielki parking.
Wróćmy jednak do kamieniczki u zbiegu ulic Reformackiej i św. Tomasza. Legenda łączyła ją z Esterką - żydowską kochanką Kazimierza Wielkiego.
Na miejscu domu wiązanego z jej imieniem stoi pierwszy krakowski "drapacz chmur", budynek pasujący do otoczenia niczym pięść do nosa.
W czasach Wielkiego Kryzysu krakowska Komunalna Kasa Oszczędności, obawiając się dewaluacji dolara, postanowiła swoje rezerwy dewizowe ulokować w nieruchomościach. Szybko zburzono jednopiętrowy dom, powstał projekt, miejskie władze go zatwierdziły, przedsiębiorcy budowlani zabrali się do roboty. I wtedy wybuchła bomba. Stanisław Kochański, w latach 30. dyrektor KKO, tak relacjonował sprawę Janowi Adamczewskiemu:
Ktoś przypomniał sobie wówczas, że w domu, który miał być zburzony, mieszkała Esterka, i wobec tego prawdopodobnie zachodził tu król Kazimierz Wielki! Zanim jednak zdołano zawołać "Na Boga, nie tykaj budy!" - po domu nie było już śladu.
Kiedy kończono piąte piętro, Stanisław Kochański dowiedział się, że wkrótce może zostać wprowadzony zakaz stawiania budynków powyżej tej wysokości. Co zrobił dyrektor Kochański? Spotkał się z wznoszącymi budynek:
Skoro się dowiedziałem, że mamy trzy dni czasu - zaprosiliśmy kierownictwo budowy i przedsiębiorcę, aby oświadczyli, czy możliwe jest wykonanie w trzech dniach głównej żelbetonowej konstrukcji 6 i 7 piętra. Odpowiedzieli, że możliwe, ale pracę będą musiały być wykonane przez trzy zmiany budowlane, tj. także w nocy. Tak się i stało.
Skończyło się grzywną - Komunalna Kasa Oszczędności wpłaciła sto tysięcy złotych na rzecz budowy Muzeum Narodowego, wielkiego kamiennego budynku stojącego nieopodal Błoń. Od kilkudziesięciu lat wszyscy piszą o niezwykle wysokiej, kolosalnej, gigantycznej kwocie wpłaconej przez KKO. W rzeczywistości suma była mizerna. Roczny zysk Kasy osiągał blisko pół miliona złotych i w całości przeznaczony był na wspomaganie różnego rodzaju szlachetnych stowarzyszeń. KKO nie poniosła więc najmniejszej straty…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski