Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak kamień w wodę

Redakcja
Policjanci zdecydowali się na zatrzymanie kobiety oraz jej syna, 18-letniego Krzysztofa. Już podczas wstępnej rozmowy chłopak przyznał się do zabójstwa ojca.

ELŻBIETA BOREK, EWA KOPCIK

ELŻBIETA BOREK, EWA KOPCIK

Policjanci zdecydowali się na zatrzymanie kobiety oraz jej syna, 18-letniego Krzysztofa.

   Na początku stycznia na zakopiańskim cmentarzu przy ul. Nowotarskiej odbył się pogrzeb 22-letniej Agaty K., studentki architektury Politechniki Krakowskiej, poszukiwanej od lipca ub. roku.
   Fragmenty zwłok Agaty policja znalazła w dwóch miejscach: odciętą głowę - za Cyhrlą, w okolicach Brzezin, korpus z kończynami - w Witowie. Makabryczne odkrycie wstrząsnęło Podhalem. Nawet policjanci z wydziału kryminalnego, których niewiele potrafi zaskoczyć, mówią o tej zbrodni: świat chyba zwariował!
   Agata była rodowitą góralką. Szkołę podstawową i liceum skończyła w Zakopanem. Tam także mieszkała - wraz z matką i o rok młodszymi braćmi, bliźniakami. Dopiero kiedy zaczęła studia na architekturze, wyprowadziła się do Krakowa. Od tamtej pory, czyli od dwóch lat, przyjeżdżała do domu raz, dwa razy w miesiącu. Ostatni raz przyjechała 1 lipca ub. roku.
   Wieczorem poszła do pubu, na umówioną imprezę klasową. Około drugiej w nocy pod dom odprowadził ją kolega. Chłopak proponował jeszcze wypad do dyskoteki, ale odmówiła, tłumacząc się jakimś porannym spotkaniem, przed którym chciała się wyspać. Pożegnali się przed wejściem do bramy. Od tamtej pory nikt już jej nie widział. Zgłoszenie o zaginięciu policja otrzymała jednak dopiero 14 lipca, gdy w komendzie zjawiła się zaniepokojona matka.
   Kobieta potwierdziła, że córka była w domu jeszcze 2 lipca. Słyszała w nocy, jak wróciła. Rano zauważyła uchylone drzwi od pokoju. Nie chciała jej jednak budzić i wyszła z psem na spacer. Gdy wróciła po jakichś 2 godzinach, drzwi były już zamknięte na klucz. Trochę się zdziwiła, ale nie miała jeszcze żadnych złych przeczuć. Cierpliwie czekała na telefon od córki prawie dwa tygodnie. Dopiero 14 lipca, po rodzinnej naradzie z synami, postanowiła wyważyć drzwi od pokoju. Gdy sforsowali zamek i weszli do środka, na stoliku zobaczyli telefon komórkowy, dokumenty, papierosy i kolczyki. Obok leżało ubranie Agaty i torebka. Matka nie miała wątpliwości: coś złego musiało się stać.
   - Od początku braliśmy pod uwagę wersję zabójstwa. Tym bardziej że zaczęły docierać do nas sygnały o trwającym już od jakiegoś czasu konflikcie między siostrą a braćmi - przyznaje nadkom. Andrzej Rokita, zastępca komendanta ds. kryminalnych zakopiańskiej policji. Źródłem nieporozumień miała być kamienica w centrum Zakopanego, należąca do rodzeństwa. Zyski z wynajmowanych kilku lokali użytkowych były spore, ale przy ich podziale powstał konflikt. Według znajomych Agaty, był też jakiś spór o samochód, użytkowany przez dziewczynę, do którego bracia rościli sobie pretensje.

Nowy trop

   We wrześniu ub. roku policja zdecydowała się na zatrzymanie braci oraz przeprowadzenie oględzin w kamienicy. Bez efektów. Żadnych podejrzanych śladów w budynku nie ujawniono. Chłopcy też do niczego się nie przyznali. 2 lipca w ogóle nie widzieli siostry - zgodnie zapewnili. Po przesłuchaniu zostali zwolnieni.
   - Mniej więcej w tym samym czasie pojawia się nowy trop. Ma na imię Piotr - jest byłym chłopakiem Agaty, poszukiwanym od ponad roku za kradzieże samochodów i wyłudzanie okupów. Wiemy, że ukrywa się w Ameryce Środkowej, ale dociera do nas informacja, że niedawno był widziany w Zakopanem - opowiada policjant prowadzący sprawę. - Bierzemy więc pod uwagę, że Agata mogła z nim wyjechać. Tym bardziej że od kilku osób dowiadujemy się, że dziewczyna uprzedzała wcześniej, że w czasie wakacji ma zamiar zniknąć. "Niech nikt nie próbuje mnie w tym czasie szukać" - miała nawet powiedzieć do matki.
   Była studentką drugiego roku architektury. Znajomi zapewniali policjantów, że zależało jej na studiach. Z powodzeniem zaliczyła w letniej sesji prawie wszystkie egzaminy, tylko jeden zostawiła na wrzesień. Wtedy także miała zjawić się na warsztatach w Kazimierzu Dolnym. Nie pojawiła się jednak ani na warsztatach, ani na egzaminie. Nie dotarła również na rozpoczęcie roku akademickiego. W październiku więc ostatecznie wykluczono wersję związaną z wakacyjnym wyjazdem.
   W listopadzie "Tygodnik Podhalański" zamieścił informację, z której wynikało, że jasnowidz, zaangażowany przez rodzinę zaginionej, wskazał dwa miejsca ukrycia jej zwłok. Autor artykułu przy okazji zacytował naczelnika wydziału kryminalnego zakopiańskiej policji: "Na pewno znajdziemy Agatę".
   Policjanci nie ukrywają: - Spodziewaliśmy się, że po tej publikacji bliźniacy wykonają jakiś nerwowy ruch. Reakcji jednak nie było. Śledztwo znów utknęło w martwym punkcie. Przełom nastąpił dopiero 18 grudnia, kiedy Straż Graniczna poinformowała policję o zatrzymaniu w Witowie dwóch kłusowników, przy których znaleziono zakrwawioną siekierę.
   - Pomógł nam przypadek - przyznaje nadkom. Rokita. Pogranicznicy zauważyli w nocy matiza, zatrzymującego się na poboczu drogi w Witowie i wysiadających z niego dwóch mężczyzn ruszających z latarkami do lasu. Zainteresowali się nimi, poczekali na ich powrót do samochodu i zatrzymali. W aucie - oprócz zakrwawionej siekiery - znaleźli piłę i narzędzia do kopania ziemi. Samochód i mężczyźni przesiąknięci byli zapachem padliny. Policjanci przyjęli więc, że mają do czynienia z kłusownikami. Zatrzymani zresztą ochoczo potwierdzili ich przypuszczenia.
   Podczas kontroli jeden z chłopaków ukradkiem wyrzucił motyczkę do śniegu, drugi - wkopywał coś skrzętnie pod samochód. Zwróciło to uwagę kontrolujących. Wezwano policyjny patrol, a ten zabezpieczył miejsce. Pod samochodem znaleziono cuchnący kawałek folii oraz fragment... ludzkiej skóry. Zatrzymani mężczyźni byli braćmi Agaty.

Próbował się dogadać

   - "Rozsypali się" już po godzinie przesłuchania i ze szczegółami opowiedzieli, co zdarzyło się feralnego 2 lipca. Do zabójstwa siostry i kawałkowania jej zwłok przyznał się Grzegorz. Jego brat - do pomocy w ukrywaniu ciała i w zacieraniu śladów - mówi nadkom. Rokita.
   Z wersji, jaką przedstawili podczas przesłuchań, nie wynika, by planowali tę zbrodnię. Rano, po wyjściu matki z psem na spacer, cała trójka spotkała się w kuchni. Na kilkanaście minut Grzesiek został sam z Agatą, bo brat zszedł do sklepu. Zaczął z nią rozmawiać, zresztą pierwszy raz od roku. Jak mówił, próbował się dogadać, ale nic z tego nie wyszło. Padły jakieś ostre słowa, zaczęli się kłócić. W pewnym momencie puściły mu nerwy. Chwycił wazon i kiedy Agata pochylała się nad stołem, uderzył ją w głowę. Upadła i nie poruszyła się więcej.
   Sprawdził puls i oddech. Dziewczyna nie dawała żadnych oznak życia. Wpadł w panikę. Przeniósł zwłoki do pustego pokoju. Chwilę potem wrócił brat ze sklepu. Opowiedział mu, co się stało. Wiedział, że może liczyć na jego pomoc. Byli bardzo zżyci, prawie nierozłączni, myśleli nawet tak samo.
   Prawdopodobnie ani przez moment nie brali pod uwagę możliwości zawiadomienia policji. Postanowili, że pozbędą się ciała, zatrą ślady i zniszczą wszystkie dowody. Nikt tego nigdy nie odkryje - przekonywali się nawzajem. Poczekali do następnego dnia i kiedy matka wyszła z domu, postanowili znieść ciało do auta i wywieźć je gdzieś do lasu. Zamierzali pokawałkować ciało siostry, sądząc, że nawet gdyby ktoś kiedyś odkrył zwłoki, nie uda się ich zidentyfikować. Za pomocą szlifierki kątowej odcięli głowę martwej kobiecie. Odcięte części zawinęli oddzielnie w folię i zakopali - jeden pakunek w lesie koło Witowa, drugi koło Brzezin. Następnego dnia zrobili gruntowny remont w pokoju, w którym dokonali masakry. Skuli tynk, położyli nowy, pomalowali ściany, podłogę dokładnie wyczyścili. Kiedy później policjanci robili tam oględziny, niczego nie znaleźli.
   Gdyby nie wpadli w panikę po artykule w "Tygodniku Podhalańskim", prawdopodobnie niczego by im nie udowodniono. Przerazili się, gdy przeczytali o "dwóch miejscach", wskazanych przez jasnowidza. Uznali, że policja jest już bardzo blisko rozwikłania zagadki. Zaczęli się zastanawiać, czy nie zostawili śladów linii papilarnych na folii, w którą owinęli szczątki. To mogło ich pogrążyć. W nocy 18 grudnia pojechali więc do Witowa. Odkopali zwłoki, ściągnęli z nich folię, którą zamierzali spalić. Przy okazji jeden z nich zranił się siekierą (stąd ślady krwi na tym narzędziu). Kiedy wrócili do auta i wrzucili tam cuchnącą folię, zatrzymali ich pogranicznicy. Już podczas pierwszego przesłuchania w komendzie Grzegorz wskazał obydwa miejsca, w których porzucili szczątki siostry.
   Makabryczne odkrycie wstrząsnęło Podhalem. Morderstwo to jedno, ale poćwiartowanie ciała to zupełnie co innego. Czy mając 21 lat można zrobić coś tak potwornego? Dla pieniędzy? Nie będąc płatnym zabójcą i degeneratem? Te pytania stawiają nie tylko znajomi rodziny K., ale także policjanci, których mało co zaskakuje. Przebywający obecnie w areszcie bliźniacy (jeden w Nowym Sączu, drugi w Krakowie) cieszyli się jeszcze niedawno dobrą opinią wśród swoich znajomych. Byli studentami. Oszczędni i zaradni - wspólnie kupili niedawno mieszkanie w Krakowie, razem remontowali kamienicę w Zakopanem. Pod tym względem bardzo różnili się od siostry, która nie przywiązywała dużej wagi do pieniędzy.
   - Niektórzy twierdzą, że to właśnie one były przyczyną zabójstwa. To najprostsza odpowiedź, ale chyba nieprawdziwa - mówi nadkom. Rokita. - Według mnie, w grę wchodził raczej konflikt charakterów. Bardzo zżyci ze sobą bliźniacy chyba nie potrafili pogodzić się z tym, że siostra wybrała inny sposób na życie, miała własny świat, do którego oni nie mieli wstępu. Sądzę, że o wszystkim zdecydowały emocje i strach, a potem ta spirala już sama się nakręcała.

Bez śladu

   Równie makabrycznego odkrycia dokonali w ub. roku policjanci, prowadząc poszukiwania Józefa N., górala z Kościeliska. Jego zaginięcie żona Anna zgłosiła w grudniu 1996 r. Przyszła zaniepokojona na komendę, mówiąc, że mąż pięć miesięcy temu wyjechał z domu i od tamtej pory zapadł się jak pod ziemię. Był cieślą, jeździł po całym kraju za pracą. Latem miał się załapać na budowie pod Warszawą. Sądziła, że nadal tam jest. Niedawno jednak dowiedziała się, że w ogóle na budowę nie dotarł.
   Rutynowe poszukiwania Józefa N. trwały kilka lat. Jego dane trafiły do policyjnych rejestrów i na przejścia graniczne. Próbowano odtworzyć jego drogę: przepytywano kolegów, rodzinę, badano dworce. Bez efektów. Nikt niczego nie widział i nie słyszał. Na współpracę z policją pod Tatrami nie patrzy się łaskawym okiem. Środowisko góralskie jest hermetyczne i swoje sprawy woli załatwiać we własnym zakresie. N. przepadł więc jak kamień w wodę.
   - Dopiero jakieś półtora roku temu zaczęły do nas docierać sygnały, wskazujące na to, że mogło mu się przytrafić coś niedobrego tu, na miejscu, w Kościelisku - wspominają policjanci.
   Wyszło m.in. na jaw, że przed zniknięciem Józefa Anna pobierała od lekarzy recepty na leki psychotropowe. Nie ukrywała, że to dla męża, który jak wypije za dużo, staje się agresywny; bije ją i dzieci. Dlatego wsypywała mu do kawy środki uspokajające.
   - Zaczęliśmy podejrzewać, że przedawkowała, zabiła męża i pozbyła się ciała. Ta wersja wydawała się bardzo prawdopodobna, bo już po zgłoszeniu zaginięcia męża kobieta urodziła dwójkę dzieci. Żona górala nie pozwoliłaby sobie na coś takiego, wiedząc, że mąż w każdej chwili może wrócić do domu. Zaczęliśmy więc drążyć sprawę, ale już pod kątem zabójstwa - mówi nadkom. Andrzej Rokita.
   Brano pod uwagę różne hipotezy i wszystkie po kolei weryfikowano. W końcu we wrześniu ub. roku policjanci zdecydowali się na zatrzymanie kobiety oraz jej syna, 18-letniego Krzysztofa. Już podczas wstępnej rozmowy chłopak przyznał się do zabójstwa ojca. Stwierdził, że zabił go siekierą w czasie jednej z awantur. Na wizji lokalnej wskazał, gdzie doszło do nieszczęścia, skąd wziął siekierę i jak zadał cios. Podał przybliżoną datę - lipiec 1996 r. Matka potwierdziła jego słowa. Dla obojga było to optymalne wyjaśnienie zagadki, gdyż żadne z nich nie poniosłoby odpowiedzialności karnej. Krzysztof miał przecież w 1996 r. zaledwie 11 lat.
   Podczas kolejnej tury przesłuchań Anna w końcu przyznała się, że to ona zabiła. Siekierą, po kolejnej awanturze, kiedy mąż już zasnął. Postanowiła pozbyć się zwłok. Poćwiartowała je w stodole i wrzuciła do rozpalonego ogniska za domem. Nie spalone szczątki później wyniosła do lasu i zakopała. Po około dwóch latach wykopała je i spaliła w kuchennym piecu. Syn pomagał jej jedynie w przeniesieniu zwłok do stodoły.
   W tej chwili Anna N. przebywa w areszcie śledczym w Ruszczy. Krzysztof na wolności opiekuje się młodszym rodzeństwem. Akt oskarżenia nie trafił jeszcze do sądu. Oprócz przyznania się kobiety do winy dowodem w tej sprawie będą jedynie badania DNA śladów krwi zabezpieczonych na posadzce pod deskami podłogi. Nie znaleziono nawet najmniejszego fragmentu zwłok zabitego.

Z Archiwum X

   W rejestrze figuruje jeszcze sporo zaginięć zgłoszonych w latach 90. Kilka lat temu np. pewien góral wyszedł z rowerem z domu i do dzisiaj nie wrócił. W połowie lat 90. przepadły w Zakopanem dwie nastolatki - z Warszawy i Legionowa. Akta dotyczące tego ostatniego zaginięcia trafiły ostatnio z półek na policyjne biurka. Do sprawy wrócono wkrótce po zatrzymaniu 36-letniego Pawła H., sprawcy głośnego w ub. roku zabójstwa 22-letniej turystki. Na razie mężczyźnie udowodniono kilka gwałtów i jedno uduszenie. Policja bada, czy miał coś wspólnego z zaginięciem nastolatek, gdyż najprawdopodobniej przebywał w Zakopanem w dniu, w którym one znikły.
   Dokładnie wiadomo, jak działał w ub. roku. Poznawał swoje ofiary na dworcu autobusowym, gdzie był naganiaczem do kwater. Podawał się za przewodnika górskiego, TOPR-owca lub strażnika leśnego. Tak poznał pod koniec lipca ub. roku 22-letnią Katarzynę P. Przyprowadził ją do siebie na kwaterę. Ponieważ jednak właściciel nie zgodził się, by dziewczyna tam nocowała, wybrali się w góry. Spędzili noc w schronisku w Dolinie Chochołowskiej i wyszli stamtąd rankiem następnego dnia. Zaprowadził dziewczynę do szałasu. Tam ją zgwałcił, a potem udusił. Zwłoki przykrył gałęziami.
   Poszukiwania dziewczyny zaczęły się kilka dni później, gdy u wylotu Doliny Chochołowskiej znaleziono jej plecak z dokumentami. Mniej więcej w tym samym czasie matka zgłosiła zaginięcie. Około 150 policjantów i TOPR-owców z psami przez kilka dni przeczesywało dolinę. Szałasu, znajdującego się już poza nią, poszukiwania jednak nie objęły.
   Za Pawłem H. był już wówczas wystawiony list gończy. Na jego trop policjanci trafili bardzo szybko; zameldował się w schronisku. Ponieważ był karany za wyjątkowo brutalny gwałt, podejrzenia, że coś się stało, graniczyły niemal z pewnością. Kiedy po jakimś czasie ustalono, że podarował swojej znajomej aparat fotograficzny zaginionej Kasi, nie było już żadnych wątpliwości.
   Mężczyzna został ujęty w Koninie, kilka godzin po opublikowaniu jego zdjęcia w telewizji i Internecie. Niedługo po zatrzymaniu wskazał szałas, w którym ukrył zwłoki. Już w latach 90. figurował w policyjnych kartotekach jako bardzo niebezpieczny przestępca. Był kilkakrotnie karany. Ostatni wyrok - 6 lat za gwałt ze szczególnym okrucieństwem - otrzymał w 1995 r. Trzy lata temu opuścił więzienie. Policjanci próbują teraz prześledzić każdy dzień, który spędził na wolności. Niewykluczone, że w ten sposób zostanie wyjaśniona kolejna tajemnica czyjegoś zaginięcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski