Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak „mały biskup” został komunistycznym marszałkiem

Paweł Stachnik
HISTORIA. Marszałek Michał Żymierski urodził się w Krakowie. Miał zostać księdzem, a został prawnikiem. Mógł być bohaterem a stał się łapówkarzem i zdrajcą. A tak w ogóle to nazywał się Łyżwiński. Jego sylwetkę przedstawia pierwsza rzetelna biografii wydana przez IPN.

Był działaczem niepodległościowym, potem legionistą z piękną kartą bojową, oficerem Wojska Polskiego i młodym, zdolnym generałem. Ten wspaniały życiorys zniszczył na własne życzenie dopuszczając się w latach 20. ubiegłego wieku finansowych nadużyć w armii. Potem było jeszcze gorzej: zdradził kraj nawiązując świadomą współpracę z sowieckim wywiadem, podczas wojny współpracował z Niemcami, a po wojnie ochoczo wspierał komunistów.

Mowa o Michale Roli-Żymierskim, komunistycznym marszałku, agencie obcych wywiadów i powojennym prominencie. Jego sylwetkę przedstawiono w pierwszej rzetelnej biografii wydanej niedawno przez Instytut Pamięci Narodowej, a napisanej przez dr. Jarosława Pałkę i prof. Jerzego Poksińskiego. Autorzy przedstawili w niej całą drogę życiową marszałka opierając się na nowych badaniach i nowych lub niepublikowanych dotąd dokumentach. Opisali także krakowską część życiorysu Żymierskiego.

Niedoszły ksiądz

Michał Żymierski urodził się 4 września 1890 r. w Prądniku Czerwonym, wówczas podkrakowskiej wsi leżącej na północ od miasta. Nosił wtedy nazwisko Łyżwiński. Zmiany nazwiska dokonał później. Ojciec Michała, Wojciech Łyżwiński, pracował jako konduktor kolei państwowych. Matka, Maria z domu Buczek, była pięć lat młodsza od męża i zajmowała się dziećmi. Przyszły marszałek miał pięcioro rodzeństwa: czterech braci i siostrę.

Jakiś czas po urodzeniu Michała rodzina przeniosła się do Krakowa. Łyżwińscy zamieszkali na ul. Kurniki 6, a następnie przeprowadzili się do parterowego domku z dwoma pokojami i kuchnią przy ul. Blich 6. W domu się nie przelewało, ale mimo to rodzice wysłali najstarszego syna Michała na naukę do Gimnazjum św. Anny. Jak piszą autorzy książki, stało się tak najprawdopodobniej dzięki pomocy ówczesnego biskupa krakowskiego Jana Puzyny.

Hierarcha stworzył bowiem w Krakowie Małe Seminarium Książęco-Biskupie. Obejmowało ono bezpłatny internat dla wyróżniających się uczniów gimnazjalnych chcących w przyszłości zostać duchownymi, a biskup finansował ich naukę w gimnazjach. Młody Michał Łyżwiński mieszkał w internacie przy Pałacu Biskupim na ul. Franciszkańskiej. Uczniów małego seminarium koledzy nazywali „biskupami”.

Michał był uczniem aktywnym, działał w uczniowskim samorządzie, organizował kółka samokształceniowe. Uczył się dobrze, choć prymusem nie był. Na jego świadectwie z ostatniego roku nauki znalazły się oceny bardzo dobre z religii, matematyki, filozofii i gimnastyki, natomiast ocenę dostateczną miał z języka niemieckiego. Z reszty przedmiotów oceniono go na dobrze.

Maturę zdał 3 czerwca 1910 r. Pytano go m.in. o „Kazania sejmowe” Skargi, „pierwiastek wieszczy w poezji porozbiorowej” i „Dziady” Mickiewicza. Z historii odpowiadał z „Czynów Jana Kazimierza” oraz „Jagiellonów w dziejach Austrii”. Prócz tego były jeszcze egzaminy z łaciny i matematyki. Końcowy wynik matury Łyżwińskiego brzmiał według ówczesnej nomenklatury: „dojrzały z wyróżnieniem”. Niestety, 20-letni Michał zawiódł chyba bp. Puzynę, bo po maturze nie poszedł do seminarium, tylko wybrał prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Studia rozpoczął wraz z prawie czterystu kolegami w roku akademickim 1910-1911. W następnym roku musiał przerwać naukę, ponieważ został powołany do odbycia służby wojskowej. Na uczelnię wrócił w 1912 r. Czwarty semestr zakończył egzaminem rządowym historyczno-prawniczym, zdanym 23 kwietnia 1913 r. na ocenę dostateczną. Otrzymał też absolutorium za dwuletnią naukę i świadectwo odejścia.

Mord w księgarni

W tym samym roku na losy Michała niespodziewanie wpłynęły działania jego o cztery lata młodszego brata Jana. On nie miał tyle szczęścia (lub zdolności), by kształcić się w szkołach. W wieku siedmiu lat został wysłany przez rodziców na praktykę do warsztatu ślusarskiego. Po jej ukończeniu pracował m.in. w zakładach Litwinowicza w Pałacu Spiskim i zarabiał tygodniowo 50 koron. Jak piszą autorzy książki, „przekonanie o tym, że zarabia zbyt mało, doprowadziło go do zbrodni, która w 1913 r. wstrząsnęła Krakowem”.

Oto 30 września tego roku o ósmej wieczorem czterech młodych robotników postanowiło obrabować znaną księgarnię Gebethnera i Spółki przy Rynku Głównym 23. Gdy włamali się do środka zastali tam niespodziewanie pracownika Ferdynanda Świszczowskiego. Jeden z napastników, 27-letni czeladnik blacharski Jan Kobrzyński, uderzył go kolbą pistoletu w głowę, a drugi, 19-letni Jan Łyżwiński, związał, zakneblował i dusił. To ostatnie stało się przyczyną śmierci Świszczowskiego. Złodzieje dostali się do księgarnianej kasy, z której Łyżwiński zrabował kilka tysięcy koron (podawano liczby od 4 tys. do 8 tys.). Następnie zaś sprawcy zbiegli.

Włamanie odkryto jeszcze przed północą. Policja wszczęła intensywne śledztwo. Z Morawskiej Ostrawy sprowadzono psa tropiącego, który jednak zgubił ślad w uliczkach Starego Miasta. Wyznaczono 1000 koron nagrody za pomoc w ujęciu sprawców. Z pomocą mimowolnie przyszedł policji jeden z kompanów złodziei, który miał wziąć udział w akcji, ale ostatecznie został w domu. Niejaki Jan Godula opowiadał mianowicie w towarzystwie o napadzie, co pozwoliło policji dotrzeć do sprawców i aresztować ich. W Krakowie w związku z tym pojawiło się powiedzenie „Nie gadaj Godula, bo pójdziesz do ula”.

Sprawa stała się głośna w mieście. Obszernie pisała o niej prasa. 17 marca 1914 r. sąd wydał wyrok: dwóch uczestników napadu skazano na karę śmierci, a Jana Łyżwińskiego na 18 lat ciężkiego więzienia z postem co miesiąc.

Żymirski z Łyżwińskiego

Zbrodnia Jana wpłynęła też na jego starszego brata - Michała. W tym czasie był on aktywnym działaczem Polskich Drużyn Strzeleckich, jednej z galicyjskich organizacji paramilitarnych. 10 października 1913 r. doradca polityczny drużyn Karol Popiel spotkał się z Łyżwińskim. Wrażenia z rozmowy zwarł w liście do komendanta głównego PDS Mariana Januszajtisa. Informował, że sprawa młodszego syna jest dla rodziny wielką tragedią, a Michał ma w domu straszną sytuację. „Podobno ojciec w ostatnich dniach ma objawy pomieszania zmysłów, a matka jest ciężko chora z możliwością katastrofy”. Obydwaj postanowili wspomóc Łyżwińskiego wysyłając go do pracy drużyniackiej we Lwowie, aby tam mógł zapomnieć o rodzinnej tragedii.

We Lwowie Michał występował już pod pseudonimem „Żymirski” zaczerpniętym od generała Franciszka Żymirskiego, uczestnika powstania listopadowego. Później przyjął go jako nazwisko i pod nim służył w Legionach Polskich. Nazwiska prawdziwego, kojarzonego ze zbrodnią, unikał. 2 września 1916 r. zmiany nazwiska w krakowskim magistracie dokonała także matka Michała i pozostałe jej dzieci.

Zanim jednak Łyżwiński-Żymierski trafił do Legionów działał w Polskich Drużynach Strzeleckich. Szybko zdobył tam status jednego z aktywniejszych członków, w czym pomogła mu wiedza wyniesiona ze służby w c.k. armii i stopień oficera rezerwy. W związku ze sprawą brata, przeniesiono go do Lwowa, gdzie został komendantem. Organizował tam kursy instruktorskie w Rabce. Ostatni taki kurs przed wybuchem wojny rozpoczął się 16 lipca 1914 r.

Żaden krewny

Uczestnicy kwaterowali w miejscowej szkole. Wstawano o godz. 5.30, o 6 odbywała się gimnastyka, o 7 śniadanie, o 8 apel. Potem były wykłady i zajęcia praktyczne. Po obiedzie wyruszano na zajęcia terenowe. Po powrocie o 19 była kolacja, a potem znowu wykłady. Przebieg kursu przerwały wydarzenia polityczne. 28 lipca Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii i ogłoszono mobilizację. Uczestnicy kursu uformowali pochód i przeszli ulicami miasta przy akompaniamencie trąbki, na której grał jeden ze strzelców.

Potem Żymirski musiał zgłosić się do swojego c.k. pułku, który stacjonował na Bałkanach. Nie zrobił tego, zdezerterował i przedostał się do Sanoka. Stamtąd pojechał do Krakowa, gdzie ukrywał się kilka dni, aż wreszcie dołączył do oddziałów strzeleckich Piłsudskiego. „W ich szeregach Żymirski przeżył chyba najbardziej bohaterski okres swojego życia” - piszą autorzy książki. To już jednak temat na osobną opowieść.

A skąd wzięła się używana później przez marszałka forma nazwiska - „Żymierski”? Otóż, w 1919 r. rodzina gen. Franciszka Żymirskiego skontaktowała się z Michałem „Żymirskim”, by sprawdzić, czy nie jest on aby jakimś krewnym. Gdy okazało się, że nie, wnuczka generała poprosiła go o zmianę nazwiska. Ten zgodził się i dodał sobie „e”. Odtąd występował jako Michał Żymierski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski