W przedświątecznym już nastroju chcę przypomnieć taki właśnie fakt, z miejscem i datą. Co do dnia sto lat temu świeżo awansowany z wachmistrza na podporucznika Bolesław Wieniawa-Długoszowski znalazł się na Obidowej.
I „szczęki poopadały żołnierzom mojego plutonu, kiedy wysłani na podjazd z Jordanowa do Nowego Sącza wyjechaliśmy na Obidową. (..) Stanąwszy na szczycie góry, obok kościółka św. Jana, otoczonego fantastycznie zjawiskowymi w okiściach szronu smrekami, wielu z nas po raz pierwszy w życiu zobaczyło płaskowyż nowotarski, jak tort olbrzymi w cukrze kunsztownie wyrobiony, przekrojony krętymi taśmami Białego i Czarnego Dunajca, bystrym nurtem wyłamujących się spod lodowej tafli, z bastionem Tatr na południu, zastygłych w lodzie i śniegu, w bieli i błękicie i w poświacie słonecznej spływającej po stromych skalistych zboczach i źlebach”.
Z pogrążonych w zachwycie – na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia 1914 roku – polskich kawalerzystów żaden zapewne nie przypuszczał, że wojna, która dopiero się rozpędzała, potrwa jeszcze 4 lata. Zapaleńców od Piłsudskiego były zaledwie jakieś 3 tysiące. Polacy chcieli wolności, ale w większości strategii Piłsudskiego nie rozumieli, a ci, którzy rozumieli, uważali ją za szaleństwo, optymistyczne mitomańskie mrzonki.
Entuzjaści z plutonu Wieniawy odkrywali majestat górskiego pejzażu. Zjawiskowe piękno musiało ich oszołomić jak gorzałka. Pewnie chłonęli je, myśląc o przyszłości. Swojej i kraju.
Wzniośle się to układa, bo scena musiała być wzniosła, a tu nagle pojawia się w relacji określenie z zupełnie innego rejestru: żołnierzom „szczęki poopadały”. Arcybystry kawalerzysta I Kadrowej, „piękny Bolek”, dyplom medycyny z wyróżnieniem, trochę literat i trochę malarz, doskonale wiedział, że patos bez przełamania, bez małego choćby nawiasu, staje się ckliwy lub śmieszny. Stąd ten zabawny i celny „opad szczęki”.
Notabene, do głowy mi nie przyszło, że określenie to było w użyciu już 100 lat temu; sądziłam, że jest raczej produktem bezpretensjonalnych lat 60. Z kolei niemal zupełnie zanikło używane przez Wieniawę śliczne słowo „okiść”, za to karierę zrobiła „szadź”. Słowa te zresztą co innego znaczą.
Okiść powstaje ze śniegu gromadzącego się na drzewach w postaci wielkich i małych poduch, a szadź z mgły, która otula każdą, nawet najcieńszą gałązkę z osobna i – zamarznięta – tworzy nieziemski widok szklanej koronki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?