18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak nas piszą

Redakcja
Okazało się, że dziwni faceci z Polski nie tylko są świetnymi żołnierzami, ale na dodatek być może bez nich przegrana zostałaby bitwa o Anglię

ANDRZEJ KOZIOŁ

ANDRZEJ KOZIOŁ

Okazało się, że dziwni faceci z Polski nie tylko są świetnymi żołnierzami,

ale na dodatek być może bez nich przegrana zostałaby bitwa o Anglię

   Lynne Olson i Stanley Cloud wydając "Sprawę honoru", wylali miód na polskie serca, ciągle obolałe, pełne kompleksów, w których megalomania osobliwie miesza się z bezsilnym poczuciem niższości. Dziennikarskie małżeństwo dokonało rzeczy niezwykłej - opowieść o polskich lotnikach walczących w Anglii podczas drugiej wojny światowej mogłaby wyjść spod polskiego pióra. Tyle w niej fascynacji Polską i polskością, tyle gorzkich słów pod adresem brytyjskich i amerykańskich polityków, którzy - jak wielokrotnie stwierdzają autorzy - zdradzili Polaków, swych najwierniejszych sojuszników.
   Lubimy przeglądać się w lusterkach podstawionych przez innych i gdy do nich zerkamy, to, co widzimy, często nas irytuje, bowiem nie tylko tak nas piszą, jak nas widzą, ale także tak widzą, jak nas piszą. Innymi słowy - obraz kreowany przez literaturę i film wpływa na stereotypy. Przed wielu laty zżymaliśmy się na film "Jacobovsky i pułkownik". Irytowało nas wszystko - to, że polskiego oficera grał niemiecki aktor (nawiasem mówiąc, niezły, bo Jürgens) i to, że oficer ten w gruncie rzeczy był napuszonym bałwanem, przesadnie obnoszącym się ze swym honorem, szczególnie niepraktycznym i anachronicznym w konfrontacji z postawą partnera wojennych przygód - polskiego Żyda, pełnego pragmatyzmu i zdrowego rozsądku, ale jednocześnie specyficznego, słodko-gorzkiego, mądrego poczucia humoru.
   Zresztą na relacje polsko-żydowskie jesteśmy szczególnie uczuleni i skłonni do wyszukiwania antypolonizmów. Znajdujemy je - chociaż wtrącone tylko jednym zdaniem - w słynnej powieści Rotha "Kompleks Portnoya", w rzeczywistości poświęconej czemuś zupełnie innemu i w gruncie rzeczy będącej rozrachunkiem autora z jego żydostwem. Przed kilku laty w polskich księgarniach pojawiła się "Krwawa linia", kryminalna powieść Sidneya Sheldona, która nie zasługiwałaby na uwagę w morzu kryminałów, gdyby jej autor nie sięgał wstecz, prowadząc nas do dziewiętnastowiecznego Krakowa, a raczej do tajemniczego getta, leżącego nieopodal Krakowa, od którego dzieliła go "mała rzeczka". Getto było otoczone murem, pilnowane przez brutalnych policjantów uzbrojonych w pałki i pistolety (jeden z nich nosił bardzo polskie imię Aram), a Żydzi, którzy udawali się do Krakowa, aby zakupić towary, musieli wrócić przed zmrokiem. W przeciwnym razie czekało ich zesłanie do "obozów pracy" na Śląsku. Czy na Górnym Śląsku, należącym wówczas do Prus, czy na Śląsku Cieszyńskim, zwanym także Śląskiem Austriackim - tego autor zdaje się nie wiedzieć.
   Najprawdopodobniej właśnie w niewiedzy, a nie w świadomym antypolonizmie należy poszukiwać źródeł tych absurdów. W końcu sam Izaak Singer, pisarz uchodzący za wielkiego, chociaż daleko mu nie tylko do własnego, mniej znanego brata, ale także do doskonałego Grigorija Kanowicza, kazał polskim wiejskim Żydówkom pić kawę zanim jeszcze w Wiedniu powstała pierwsza w środkowej Europie kawiarnia, w jednej z jego powieści polscy chłopi mierzyli ziemię na akry, a polskie lasy zamieszkują zwierzęta typowe dla północnej Ameryki.
   Jesteśmy tak uczuleni na antypolonizmy - wyimaginowane i rzeczywiste - że nie wydawaliśmy pełnej wersji "Idioty" Dostojewskiego - szczerze nienawidzącego Polaków jako "zapadników" - wykreślając z tej powieści niektóre, zdecydowanie antypolskie kwestie. Niejako w rewanżu Rosjanie domagali się usunięcia z "Przedwiośnia" jednego zdania, a raczej fragmentu zdania - tego, w którym Żeromski, pisząc o skarbach młodego Cezarego Baryki, ukrytych w ruinach tureckiej twierdzy, zalicza Puszkina do pisarzy pornograficznych...
   Co zobaczymy, gdy spojrzymy w lustro zwane "Sprawą honoru"? Przede wszystkim dzielnych, szlachetnych ludzi, wręcz obsesyjnie owładniętych miłością ojczyzny i wolą walki o jej niepodległość. Polscy żołnierze - przede wszystkim lotnicy - gotowi są na wszystko, aby tylko z karabinem w dłoni, za wolantem myśliwskiego samolotu, stanąć oko w oko z wrogiem. Są niezdyscyplinowani, ale w swoisty, szlachetny sposób. Niecierpliwość nie pozwala im wysiedzieć do końca obiadu w kasynie oficerskim, chociaż obcy dowódca uważa, że zanim wystartuje się do walki, należy zjeść deser. (Nawiasem mówiąc, na ślad polskiego szlachetnego niezdyscyplinowania, nawet szlachetnego warcholstwa, trafimy w "Parszywej dwunastce", filmie do znudzenia powtarzanym przez wiele stacji telewizyjnych. Wśród więźniów wybranych do wykonania niewykonalnego z pozoru zadania jest amerykański Polak, podobnie jak inni uczestnicy misji skazany za zabójstwo. W tym przypadku było to jednak zabójstwo popełnione z wyższej konieczności; zastrzelił żołnierza, który uciekał z okrążenia, zabierając ze sobą jedyną w oddziale apteczkę).
   Polacy ze "Sprawy honoru" są świetnymi żołnierzami, ale nie dlatego, że przez Boga lub naturę zostali wyposażeni w szczególne predyspozycje. Na ich żołnierską, lotniczą doskonałość składa się patriotyczne wychowanie, kawaleryjskie tradycje, świetne wyszkolenie w przedwojennej Szkole Orląt w Dęblinie (wyszkolenie, które nie tylko czyniło z nich doskonałych lotników, ale także skończonych dżentelmenów, którzy wprost z pokładu samolotów, po wdzianiu paradnego munduru, przypasaniu kordzika, mogą brylować na wytwornych balach).
   I jeszcze jeden czynnik - według Lynne Olson i Stanleya Clouda - składał się na polską lotniczą doskonałość: bieda. Elewi dęblińskiej szkoły i młodzi oficerowie ćwiczyli na anachronicznych, ociężałych, mało zwrotnych samolotach, z których nieubłagani instruktorzy kazali im wycisnąć maksimum możliwości. Kiedy więc w Anglii zasiedli za sterami nowoczesnych hurricanów, musieli okazać się lepsi od swych brytyjskich kolegów. Jeszcze raz okazało się, że niedostatek może być ostrogą zmuszającą do doskonałości. Zasada ta obowiązuje zresztą nie tylko w lotnictwie.
   Od znakomitego krakowskiego kardiologa, prof. Jacka Dubiela - wówczas szeregowego doktora, co najwyżej docenta - usłyszałem opowieść o tym, jak został obwołany nieomal geniuszem. Rzecz się działa chyba w Belgii, gdzie podczas kardiochirurgicznego zabiegu zepsuło się jakieś skomplikowane elektroniczne urządzenie. Belgowie byli bezradni, czekając na inżyniera elektronika, a Jacek z zimną krwią, nonszalancją i biegłością chirurga pogrzebał we wnętrznościach aparatu, który natychmiast zaczął działać, i to prawidłowo. Belgowie - rozbestwieni doskonałym sprzętem i fachowym serwisem - byli oszołomieni. Nie wiedzieli, że polski lekarz, jeżeli chce ratować pacjentów, musi radzić sobie w każdej sytuacji.
   Do wojskowej, lotniczej doskonałości, do zaprawionego szaleństwem braku dyscypliny, autorzy "Sprawy honoru" dodają jeszcze jedną polską umiejętność - zamiłowanie do alkoholowo-damskich rozrywek. Polacy nie tylko - wbrew regulaminowi - sprowadzają sobie panienki na kwatery, nie tylko całują kobiety w rękę, ale także w romantycznym odruchu potrafią obdarować dziewczynę bukietem róż w cenie miesięcznych poborów. Nic więc dziwnego, że pod polskość, umyślnie kalecząc angielszczyznę, podszywają się inni alianccy oficerowie...
   Polski czytelnik, zerkając w lustro podsunięte przez Olson i Clouda, może ze zdumieniem stwierdzić, że pewne cechy, przez niektórych z nas uważane za narodowe przywary - między innymi "bohaterszczyzna", z którą niegdyś walczono, którą wyśmiewano - w ocenie obcych prezentują sie nader atrakcyjnie. Jednak "Sprawa honoru" nie jest opowieścią o polskiej osobowości narodowej, nie jest nawet panegirykiem ku czci polskich lotników w angielskich mundurach. Jest czymś więcej.
   Przede wszystkim zapisem losów pięciu pilotów Dywizjonu 303, zwanego Kościuszkowskim (niewielu wie, że przymiotnik ten dywizjon zawdzięcza nie polskim, ale amerykańskim sentymentom oraz rodzinnej historii pewnego Amerykanina, którego dziadek był towarzyszem broni Pułaskiego). Po drugie - książka miejscami stanowi krótki wykład z dziejów Polski, z konieczności skrótowy i pełen oczywistości, przeznaczony bowiem dla zachodnich, przede wszystkim amerykańskich, czytelników. Po trzecie wreszcie - "Sprawa honoru" pokazuje tragiczną ewolucję brytyjsko-polskich i amerykańsko-polskich relacji w czasie II wojny światowej.
   Polskich lotników przyjmowano w Anglii nieufnie, nie za bardzo wierząc w ich umiejętności. Z czasem - po śmiesznych szkoleniach, po zadaniach upokarzających świetnych pilotów - przyszedł czas na euforię. Okazało się, że dziwni faceci ze środkowoeuropejskiego kraju nie tylko są świetnymi żołnierzami, od których uczą się ich brytyjscy koledzy, ale na dodatek być może bez nich przegrana zostałaby bitwa o Anglię. Następują wielkie dni chwały polskich skrzydeł. Polskie dywizjony wizytuje król, odwiedza premier. Panie z arystokracji obwołują się "matkami" polskich lotników. Młode Angielki ekscytują się filmem "Niebezpieczny księżyc" opowiadającym o polskim pianiście, który fortepian zamienił na samolot. Lubitsch kręci w Stanach "Być albo nie być", film, który mogliśmy obejrzeć dopiero wiele lat po wojnie.
   I nagle wszystko się kończy. Polski rząd staje się niewygodny, polskie żądania granic z 1938 roku i wyjaśnienia katyńskiej zbrodni - irytujące, a sami Polacy - pieniaczami. Powód? Angielski i amerykański flirt z wielkim sojusznikiem ze wschodu - Związkiem Sowieckim...
   Autorzy "Sprawy honoru" bezlitośnie obnażają dyletantyzm i powierzchowność - żeby nie powiedzieć głupotę - Roosevelta, świadomą grę Churchilla. A wszystko w imię zachowania dobrych stosunków z "wujaszkiem Joe", nagłym przedmiotem uwielbienia ze strony Anglików i Amerykanów. "Wujaszek Joe", czyli Józef Stalin, nie jest głupi. Związek Radziecki doskonale wie, czego chce, a chce nie tylko wschodnich ziem polskich, ale całej Polski. Co było dalej - wiemy.
   O tym właśnie traktuje "Sprawa honoru". O bezinteresownym poświęceniu, o daremnych wysiłkach, o lojalności, za którą zapłacono niewdzięcznością lub - jak chcą niektórzy komentatorzy, na przykład Zbigniew Brzeziński - zdradą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski