Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak przetrwać. Kulisy pracy oficerów BOR-u

Anita Czupryn
Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Wypadek limuzyny Antoniego Macierewicza, guma w limuzynie Jarosława Gowina, przebita opona w aucie prezydenta Andrzeja Dudy. Nagła dymisja szefa BOR-u. Jak pracują służby, które ochraniają najważniejsze osoby w państwie.

Służbom specjalnym, w działalność których wpisana jest dyskrecja, medialna wrzawa nie służy i wie o tym chyba każdy. Zasada jest taka, że im mniej obywatele wiedzą o ich funkcjonowaniu, tym lepiej dla funkcjonowania. A jeśli już wybucha medialny zgiełk, to oznacza jedno - dobrze nie jest. Minister Mariusz Błaszczak, szef MSWiA, zapowiada, że właśnie trwają prace nad nową ustawą o BOR-ze, aby - co podkreśla - nie powtórzyło się to, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.

Tyle że od katastrofy w Smoleńsku upłynie zaraz siedem lat, a wygląda na to, że zmiany, które miały być wprowadzone, jeśli chodzi o profesjonalne procedury działania podczas przygotowywania czy zabezpieczania wizyt oraz ochrony najważniejszych osób w państwie, nie stały się, niestety, obowiązującym kanonem w pracy służb. Mamy za to liczne, nagłaśniane przez media wpadki, które w te służby uderzają, a - jak pokazują ostatnie wydarzenia - najwięcej dostaje się właśnie BOR-owi. Tylko czy to wina wyłącznie „borowików”?

Tydzień temu podczas podróży między Zakopanem a Krakowem w limuzynie, którą jechał wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin, strzeliła opona. Jak podawały media, minister Gowin „na kapciu” był wieziony przez funkcjonariuszy BOR-u jeszcze 100 km, zamiast natychmiast przesiąść się do sprawnego wozu. Na pytania „Rzeczpospolitej” Biuro Ochrony Rządu odpowiedziało: „Zdarzenie nie wpłynęło na obniżenie poziomu bezpieczeństwa osoby ochranianej”. A i sam Jarosław Gowin dementował, po pierwsze, że to nie było 100 km i zaznaczał, że sytuacja była pod kontrolą, procedury zachowane oraz, jak się wyraził: „Moim zdaniem, nie ma sprawy”.

W ubiegłą środę z kolei samochód z ministrem obrony Antonim Macierewiczem uczestniczył w karambolu na drodze krajowej nr 10 w Lubiczu Dolnym. Co prawda ministra Macierewicza ochraniają funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej, a nie BOR-u, ale dwa dni po wypadku szefa MON-u ze stanowiska szefa Biura Ochrony Rządu odwołany został generał brygady Andrzej Pawlikowski. Oficjalne powody jego odejścia ze służby to problemy zdrowotne. Tymczasem media, powołując się na publikację „Faktu”, podają, że przyczyny mogą być inne. Kroplą, która przepełniła czarę uchybień w BOR-ze, było włamanie do auta kolumny prezydenckiej w listopadzie w Strasburgu. Prezydent Andrzej Duda pojechał tam na obchody 25-lecia członkostwa Polski w Radzie Europy. Jedno z aut prezydenckiej kolumny beztrosko zaparkowano na niestrzeżonym parkingu, zamiast - zgodnie z procedurami - na terenie polskiej ambasady. Tam doszło do włamania. Sprawę, jak pisze „Fakt”, próbowano zatuszować. A przecież wcześniej, przypomnijmy, doszło do wypadku limuzyny z prezydentem Andrzejem Dudą, w której podczas jazdy z prezydentem na pokładzie pękła opona. Jak się potem okazało, w samochodzie prezydenta założono zużyte opony. Jakby tego było mało, Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie nieprawidłowości i wyłudzenia dwóch milionów złotych z PKP SA, w której to sprawie przesłuchiwała szefa BOR-u Andrzeja Pawlikowskiego. Lukratywne zlecenie na ochronę dworców kolejowych podczas Światowych Dni Młodzieży dostała bowiem firma Sensus Group, której szefem jest… kolega generała Pawlikowskiego, a on sam, jak podawały media, związany był wcześniej z tą firmą.

„Pazurek” - tak w slangu „borowików” mówiono na generała Pawlikowskiego - był już szefem Biura Ochrony Rządu za czasów władzy PiS w latach 2005-2007. Wcześniej był ochroniarzem dwóch ministrów spraw zagranicznych: Bronisława Geremka, a potem Władysława Bartoszewskiego. Za rządów Platformy Pawlikowski ostro krytykował BOR, zarzucając niekompetencję, nieudolność i liczne błędy w związku z przygotowaniem wizyty polskiej delegacji 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu. Zapowiadał, że jak PiS weźmie władzę, wszystkie te błędy zostaną ujawnione. Pod koniec 2015 r. ponownie został szefem BOR-u i - jak pisze w swojej książce wydanej zaledwie kilka miesięcy temu pt. „Biuro. Ochroniarze władzy. Za kulisami akcji BOR-u” dziennikarz śledczy Michał Majewski - Pawlikowski mówiący często gęsto o profesjonalizmie służb wpadł we własne sidła, a BOR stał się obiektem szyderstw i kpin. Majewski bez ogródek pisze też o tym, że BOR przeżywa trudny okres, a ludzie w nim są skłóceni i podzieleni jak nigdy wcześniej. „W rodzinie »borowików« wybuchła wojna domowa” - uważa Majewski.

Historia BOR-u swój początek bierze od zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza w 1922 r., kiedy to po dramatycznej śmierci prezydenta zdecydowano o zbudowaniu specjalnej formacji, która miałaby chronić głowę państwa. Jak podaje Majewski, dzisiejsze Biuro Ochrony Rządu, choć nie jest to informacja publiczna, zatrudnia około 2 tys. funkcjonariuszy, którzy zajmują się ochroną (to również utajniona wiedza) około 20-30 osób, w tym prezydenta, pierwszej damy, premiera, wicepremierów, marszałków Sejmu i Senatu, jak również ochroną tych osób, które z powodów bezpieczeństwa państwa wskaże szef MSWiA. Funkcjonariusze BOR-u osłaniają też zagraniczne wizyty. Do ich obowiązków należy również nieustanne szkolenie się. Dysponują sporym powojskowym terenem w Raduczu, też historycznym miejscem, bo podczas zaborów tam znajdowały się wojska carskie, po wojnie jednostkę przejęła bezpieka, następnie stacjonowali tam żołnierze Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. BOR otrzymał ten teren po likwidacji NJW. Nie można jednak powiedzieć, że jest to superprzygotowane miejsce szkoleniowe. Instruktorzy, którzy szkolą borowców, mówili Majewskiemu o wielu brakach. Między innymi brak toru do treningów dla szoferów, braku obiektów, w których można aranżować sytuacje odzwierciedlające rzeczywiste zajścia.

Funkcjonariusze co jakiś czas muszą przechodzić egzaminy sprawnościowe i testy, jeśli któryś obleje, odsuwany jest od pracy z politykami. Ale to znów jest sytuacja idealna, bo nierzadko zdarza się i tak, że jeśli szef kogoś lubi, to przymknie oko, nawet jeśli delikwent testów nie przejdzie.

Michał Majewski przeprowadził kilkadziesiąt rozmów z „borowikami”, muskularnymi facetami w eleganckich garniturach i ciemnych okularach, ze słuchawką w uchu, bo taki głównie obraz funkcjonariusza BOR-u znamy z telewizyjnych migawek. To ich zadaniem, jak opowiadają, jest w sytuacji zagrożenia ochranianej persony przyjąć kulkę na siebie, obezwładnić napastnika.

Jak wyglądają kulisy ich pracy, gdzie się szkolą, ile zarabiają? Rzeczywistość nie jest już tak atrakcyjna, jak mogłoby się to wydawać po obejrzeniu różnorakich telewizyjnych relacji. Nie ma szału, jeśli chodzi o zarobki - „borowik” dostaje na rękę w zależności od funkcji i stopnia od 3,5 do 5 tys. zł.

Ale to, co niczym trujący robak toczy BOR od środka, to wcale nie niewygórowane uposażenie czy braki sprzętowe. To też nawet nie podkradanie paliwa z opancerzonych pojazdów przygotowanych dla VIP-ów czy przemycanie z zagranicznych delegacji alkoholu bez akcyzy, bo i takie sytuacje miały miejsce. Czy też przychodzenie do pracy po kielichu, jak zdarzyło się to w sierpniu 2016 r. oficerowi BOR-u, który z bronią pilnował głównego wjazdu do kancelarii premiera, mając dwa promile alkoholu we krwi. Zresztą, incydentów z udziałem oficerów BOR-u bywało sporo, a wszystkie skrupulatnie wyłapywały media. Generalnym zarzutem najczęściej jest jednak brak przestrzegania reguł, z czym między innymi wiążą się zaniedbania, jeśli chodzi na przykład o samochody, którymi podróżują VIP-y. Nie pierwszy raz bowiem zdarzyło się, że auto z kolumny ochranianego VIP-a zostaje na noc na hotelowym parkingu czy parkingu niestrzeżonym, zamiast w miejscach szczególnie chronionych, jak komisariat policji, straż graniczna czy inna służba, a za granicą - na terenie naszej ambasady.

Użytkowanie aut, którymi podróżują najważniejsze osoby w państwie, obwarowane jest odpowiednimi przepisami, które też nie zawsze były ściśle przestrzegane. Po wypadku prezydenckiej opancerzonej limuzyny na jaw wyszło, że auta nie wożono zgodnie z regułami lawetą, a było wysyłane na różne imprezy, jeździło po kiepskich drogach i pokonywało zbyt długie trasy na własnych kołach. Jak pisał Cezary Gmyz w „Do Rzeczy”, już prezydent Komorowski „pancerką” jeździł na polowania, leśnymi i polnymi drogami, nieodpowiednimi dla tego samochodu. Nic dziwnego, że ogumienie zawiodło, tak jak zawiodło, gdy pancernym BMW podróżował w 2015 r. ówczesny marszałek Radosław Sikorski i na trasie z Chobielina do Warszawy strzeliły dwie opony.

Ale i kolejne elementy, wcześniej wymienione, które nakładają się na kiepski obraz służb w Polsce, to ogólne rozprzężenie, brak dyscypliny, uleganie zachciankom ochranianych polityków, a przede wszystkim uzależnienie oficerów BOR-u od polityków w kwestii awansów i przyszłej kariery. I wiele wskazuje na to, że w tym chorym układzie to politycy są tym sprawczym, za to słabym ogniwem. Nie mówiąc już o tym, że nie przechodzą odpowiednich kursów, które przechodzą VIP-y w krajach zachodnich, kiedy uczą się odpowiednich zachowań. Były momenty, kiedy i w Polsce starano się sprofesjonalizować służbę, wprowadzając np. ochronę rotacyjną (a taka działa np. w Izraelu), ale to politycy podnieśli krzyk, że oni nie chcą nowej ochrony, bo z „panem Darkiem” czy „panem Jankiem” pracuje im się najlepiej, bo „pan Darek” czy „pan Janek” jest wtajemniczony i wie wszystko, czego polityk potrzebuje. A „pan Darek” czy „pan Janek” nie tylko robił zakupy, woził dzieci ochranianego polityka do szkoły, jego samego do kochanki, ale też wyprowadzał psy żony na spacery, o czym częstokroć przez całe lata pisały tabloidy. Nie wspominając o tym, że jeździł nawet po pizzę, aby dowieźć ją do Chobielina - dworku Radosława Sikorskiego. To politycy - zmieniający nagle plany wizyt, opóźniający kolejne spotkania, ponoszą winę za to, że oficerowie BOR-u muszą potem ratować im sytuację i jeździć „na bombie”, czyli z użyciem sygnałów świetlnych i syren, niewiarygodnie wręcz przekraczając szybkość.

Oczywiście, oficer BOR-u zawsze może odmówić. Może się postawić. Może być oficjalny, profesjonalny i przestrzegający reguł. Może tłumaczyć, że on nie chroni „Dudy, Szydło czy Kuchcińskiego”, ale prezydenta, premiera, marszałka. Tyle że wówczas zamiast atrakcyjnej zagranicznej wizyty może mu przypaść w udziale służba przy szlabanie czy wejściu do kancelarii premiera.

„Podjedziesz na zakupy, skoczysz po flaszkę, podwieziesz żonę VIP-a do pracy, dzieci do szkoły, jego do kochanki w weekend, ochronisz i zabezpieczysz spotkanie z biznesmenem, który pozostaje ukrytym sponsorem kampanii. Krótko mówiąc, dzięki takim sytuacjom masz cały arsenał wrażliwej wiedzy o swoim VIP-ie. I nawet nie musisz o tym nikomu mówić. Chodzi o to, że ten polityk również o tym wie. I to wystarczy. Ty byłeś wierny, oddany i robiłeś różne rzeczy na krawędzi prawa albo poza nim, ale druga strona musi się odwdzięczyć” - czytam w książce „Biuro”.

Na czym polegają wady takiego zżycia się ochrony i polityka? Michał Majewski podaje przykład generała Andrzeja Pawlikowskiego dziś związanego z PiS-em którego promotorem kariery był Mieczysław Wachowski, szara eminencja na dworze prezydenta Lecha Wałęsy. Ale przecież nie on pierwszy nauczył się tego, że aby przetrwać, trzeba z politykami dobrze żyć i politykom ulegać. „Wszystkie te historie pokazują, że z biegiem lat nie dorobiliśmy się reguł, których twardo się przestrzega. A wiele rzeczy stanowi tylko kwestię umowną, choć nie powinno tak być. Zasady »jakoś to będzie« i »przecież wszystko jest do zrobienia« nie obowiązywały jedynie w BOR, ale też w innych instytucjach, które działały obok Biura. Tak było na przykład z 36. Specjalnym Pułkiem Lotnictwa Transportowego, który obsługiwał również loty z VIP-ami” - przypomina Michał Majewski. Stawia tezę, że dziś w BOR-ze jak w soczewce odbija się to, jak wygląda nasz kraj: „Z jednej strony - garnitury, wyprasowane koszule, efektowne auta, cała masa oddanych i profesjonalnych ludzi. Z drugiej - nepotyzm, podjazdowe wojny, ciągły brak kasy. I to, z czym mamy w państwie największy problem i co nas różni od Niemców, Anglików czy Amerykanów: nieumiejętność trzymania się procedur i zapisanych reguł”.

Dziś oficerowie BOR-u bez ogródek przyznają, że z PiS-em mogą sobie pozwolić na więcej niż z poprzednią ekipą rządową. Mogą jeździć szybciej, agresywniej, „na bombie”, mają więcej samochodów (nie wspominając o ministrze Macierewiczu, o którym opowiadają w rozmowie z Wirtualną Polską, że „wozi się jak prezydent”, tak ma rozbudowaną ekipę ochronną). I wciąż podkreślają, że to nie oni decydują ani jak jeździć, ani jak stosować procedury, a zależy to od przyzwolenia ochranianych przez nich VIP-ów.

Czy nowa ustawa o BOR-ze coś zmieni? Zwykle taki moment obudzenia czy przejrzenia na oczy i mocne postanowienie zmian następują w sytuacjach dramatycznych i kryzysowych. Ale czy naprawdę musimy czekać na ten moment, aż coś się stanie, coś walnie, wydarzy się kolejne nieszczęście?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak przetrwać. Kulisy pracy oficerów BOR-u - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski