Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak SB osaczała księży

Redakcja
Czy w PRL kapłan powinien był utrzymywać bliskie kontakty z oficerem SB? Jak ryzykowna bywała taka znajomość, dowiadujemy się na przykładzie ks. Mirosława Drozdka, kustosza Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach w Zakopanem. Jego zażyłość z Andrzejem Szczepańskim, funkcjonariuszem, a później nawet szefem lokalnej SB, ujawnia Maciej Korkuć w I tomie publikacji "Kościół katolicki w czasach komunistycznej dyktatury", wydanej właśnie przez WAM. W tym wypadku trudno bez wątpliwości stwierdzić, czy kapłan był donosicielem.

Od miesięcy teczki duchownych budzą emocje. Trudno wyrobić sobie opinię o przeciekach, skoro do archiwów IPN nadal zaglądają nieliczni. Inwigilacji Kościoła przyjrzeli się historycy z Instytutu Pamięci Narodowej i Papieskiej Akademii Teologicznej. Z ich wydanej właśnie pracy wynika, że część podejrzeń kapłanów o współpracę z SB jest co najmniej dyskusyjna. Jednak cena zażyłości z wrogami Kościoła bywała wysoka.

Kiedy o teczce TW "Ewy", którym miał być ks. Drozdek, po raz pierwszy napisał "Tygodnik Podhalański", kapłan nie tylko zaprzeczył, by współpracował z bezpieką, ale pozwał autora publikacji, red. Jureckiego, do sądu. Doszło do ugody, choć sprawa była daleka od jednoznaczności, a całe Zakopane huczało od plotek i oburzenia. Głównie na dziennikarza.
Maciej Korkuć z Instytutu Pamięci Narodowej pisze tymczasem, iż księdza Drozdka traktowano jako agenta nie bez powodu, nawet jeśli "SB miała świadomość, że swoje działania adresowała do duchownego, który wielokrotnie wykazał się oporem i odmową podjęcia tajnej współpracy". Kapłan z pewnością nie jest postacią czarno-białą.
Od 1979 r. w Zakopanem współpracował z działaczami rodzącej się "Solidarności", a w czasie stanu wojennego brał udział w pomocy internowanym i uwięzionym. Parafia na Krzeptówkach stała się w latach 80. miejscem szczególnym, także dlatego, że kilkakrotnie przebywał tu Lech Wałęsa. To oczywiście nasilało inwigilację przez SB. Czy jednak udało się jej zwerbować księdza Drozdka?

Życzliwy pan z bezpieki

Znaczenie duszpasterskie Krzeptówek i wizyty Lecha Wałęsy skłoniły SB do próby werbunku agenta z okolic sanktuarium. Podjął się tego oficer Andrzej Szczepański. Pijackie ekscesy zachwiały wprawdzie jego pozycją w SB, ale w Zakopanem radził sobie dobrze. To on zainteresował się ks. Drozdkiem.
Maciej Korkuć podkreśla, iż funkcjonariusz w 1985 r. rozpoczął oswajanie kapłana z bezpieką. Obiecał mu życzliwość władz przy okazji planowanego wyjazdu na kurację do Szwajcarii i umówił się z duchownym na spotkanie po powrocie do kraju. W czasie pierwszej rozmowy nie wydarzyło się nic, co wskazywałoby, iż kapłan jest skłonny podjąć współpracę, ale oficer nie tracił nadziei.
Mieczysław Drozdek wrócił do Polski w sierpniu 1985 r. Tak się szczęśliwie dla SB złożyło, że znowu potrzebował życzliwości władz przy okazji starań paszportowych. Prowincja pallotynów wytypowała go bowiem do udziału we wrześniowym zjeździe wychowawców w RFN. Ksiądz Drozdek poinformował też Szczepańskiego o planach uzyskania zezwolenia na budowę kościoła w parafii na Krzeptówkach. Nie rozmawiano na tematy polityczne.
Esbek by jednak zadowolony - rozmowa odbyła się w miłej atmosferze, wymieniono numery telefonów. Szczepański szukał już zresztą na księdza haków. Starał się sprawdzić, czy kapłan nie jest przypadkiem homoseksualistą. Ten pomysł przyszedł do głowy esbekom, bo ks. Drozdek zatrudniał młodych chłopców jako kierowców.
SB nie zdobyła jednak kompromitujących materiałów, toteż podczas kolejnego spotkania oficer wysłuchiwał opinii kapłana o utrudnieniach związanych z budową świątyń. Ksiądz niejako sam wskazywał obszary, w których mógłby oczekiwać wsparcia oficera.
To esbeka ucieszyło. Tak jak fakt, iż ksiądz umówił się z nim na kolejne spotkanie po powrocie z zaplanowanej wizyty w kurii krakowskiej u kardynała Macharskiego. Jak pisze autor artykułu, "możliwe, że ks. uważał, iż charakter dotychczasowych spotkań zapewnia mu pełną kontrolę nad ich przebiegiem i składanymi obietnicami (...)". Nie zdawał sobie sprawy, że stawał się dostarczycielem informacji, których użyteczność była dla SB jasna. Istotny był sam fakt, iż kapłan nie miał oporów, by odbywać potajemne spotkania z esbekiem.
Mimo to opinia Szczepańskiego, iż ksiądz godzi się na realizowanie stawianych mu przez SB zadań, była wtedy co najmniej nadinterpretacją. Zresztą esbek w 1985 r. uznał, iż propozycja pisemnego formalnego zobowiązania się do współpracy z SB zostanie przez księdza odrzucona. Wystąpił jednak do szefa RUSW Zakopane ds. SB o zgodę na wykorzystanie kapłana jako tajnego współpracownika.
Rozmowa werbunkowa miała się odbyć 3 września 1985 r., a ks. Drozdek, za wydawałoby się niezobowiązujące spotkania, oczekiwał swobody w wyjazdach za granicę i życzliwości w załatwianiu spraw administracyjnych. Historyk pisze, że być może kapłan sądził, iż może zwodzić esbeka. Czy miał rację?

Potajemny ślub i bierzmowanie

SB uznała ks. Drozdka za wtyczkę, która może się przydać przy "pogłębianiu antagonizmu między klerem świeckim a zakonnym na tym terenie" oraz w "uzyskiwaniu bieżących informacji ze środowiska "Solidarności". A ksiądz od rozmów się nie uchylał. Z akt SB wynika, że tylko od września 1987 r. do września 1989 r. spotkał się z oficerem 28 razy. Zdaniem historyka szczątkowy materiał pozwala też stwierdzić, że z czasem owe kontakty miały charakter "bardziej zgodny z oczekiwaniami SB".
W notatce z 1987 r. jest już mowa o TW "Ewa". A ten informuje esbeka o planowanym spotkaniu w Poroninie, m.in. z ks. ks. Dziwiszem i Fidelusem. I o ich planowanym wyjeździe do Rzymu.
Według danych z 1988 r. ks. Drozdek miał też przekazywać SB dokumenty, choć nie wiadomo jakie. A Szczepański oceniał kapłana tak: "W czasie pobytu Lecha Wałęsy na naszym terenie prowadzi on jego zabezpieczenie operacyjne. W zamian za to jest tylko symbolicznie wynagradzany okresowo prezentami". Cenne były też, rzecz jasna, "przyśpieszenia paszportowe".
Czy księdza Drozdka można zatem nazwać agentem? On sam zaprzecza, by podjął współpracę z SB. "Sumienie, rozsądek i dobro ludzi ťSolidarnościŤ wyznaczało mi granice, do jakich w rozmowach można było się posunąć" - pisał.
A jak ocenia tę wieloletnią znajomość z esbekiem Maciej Korkuć? "Był niewątpliwie uwikłany w kontakty z SB" - czytamy. Mimo zasług dla opozycji. W dodatku nie wiemy, co było w teczce pracy "Ewy", bo zachowały się tylko pojedyncze kartki. Czy doszło do zdrady? - pyta wreszcie autor tekstu. Z dokumentów nie wynika, by ksiądz zdradził współpracowników z podziemnej "Solidarności" - odpowiada.
Takiej pewności nie ma już co do celu SB dotyczącego antagonizowania duchownych. "Najbardziej prawdopodobne jest, iż ks. Drozdek stał się ofiarą manipulacji" - czytamy. Jego relacje z oficerem SB "niebezpiecznie zbliżały go do granicy aktywnej współpracy z tą służbą". Autor tekstu uważa jednak, że ks. Drozdek mógł nie wiedzieć, iż jego kontakty są rejestrowane jako spotkanie z TW, a jego znajomy sporządza z nich szczegółowe raporty. Czy był tak naiwny?
Niejednoznaczność oceny tego przypadku utrudnia jeszcze fakt, iż kapłan podjął próbę nawrócenia esbeka i jego rodziny. Potajemny ślub Szczepańskiego, a potem bierzmowanie jego córki, nie musiały być wcale szczere - przypomina historyk. Ksiądz Drozdek jednak w owo nawrócenie wierzył.
A potem komunizm upadł. Szczepański po cichu opuścił resort. Ksiądz Drozdek uważa się za niewinnego. W cytowanym w książce oświadczeniu napisał: "Mogę tylko ubolewać, że mój szacunek dla rozmówcy, jakim był pracownik SB, został tak wykorzystany (...). Wszystkie notatki były sporządzane bez mojej woli i świadomości". Czy jednak kapłan nie powinien w czasach PRL dogłębnie zastanawiać się, z kim i o czym konwersuje? Czytelnicy książki sami muszą sobie na to i inne pytania odpowiedzieć.

Zbudować kościół bez zgody SB

Artykuł Marka Hałaburdy z tej samej książki obala dość częste przekonanie, iż trzeba było rozmawiać z SB, by zbudować świątynię. Przypadek księdza Jana Bielańskiego, obecnie emerytowanego kapłana w parafii św. Brata Alberta w Nowej Hucie, ilustruje wygraną potyczkę z SB.
Z książki opublikowanej przez WAM wyłania się optymistyczny obraz. Choć księdzem Bielańskim SB zainteresowała się już, gdy pracował w parafii św. Antoniego z Padwy w Bronowicach Małych, przez lata nie zdołano go zwerbować, mimo że starano się wykorzystać każdą ku temu okazję. Jak choćby fakt, że władze archidiecezji krakowskiej postanowiły starać się wtedy o uzyskanie zezwolenia na budowę kościoła, by podzielić rozległą parafię na dwie mniejsze.
Ksiądz Bielański - w 1978 r. zarejestrowany jako kandydat na tajnego współpracownika pod pseudonimem "Gazda" - nie spełnił pokładanych w nim przez SB nadziei. Wbrew planom ppor. Romana Waśkiewicza, próbującego wykorzystać fakt, iż kuria postanowiła kupić budynek zamkniętej piekarni, by tam odprawiać nabożeństwa i prowadzić katechizację. Zająć się tym miał - na polecenie kardynała Wojtyły - właśnie ks. Bielański.
Kapłan - czytamy - wystrzegał się kontaktów z SB. I odparł zakusy na swą niezależność nawet wtedy, gdy w sprawę werbunku zaangażował się zastępca szefa IV Wydziału SB do walki z Kościołem, mjr Henryk Kudła. Placówka w Bronowicach oficjalnie ruszyła w 1982 r., a w tym czasie ks. Bielański pracował już w Nowej Hucie. Kardynał Macharski przeniósł go tam m.in. po to, by go uchronić przed represjami władz. Powierzył mu też trudniejsze zadanie - zbudowanie kościoła "w rejonie wydzielonym z parafii Bieńczyce".
Choć plan werbunku się nie powiódł, SB nie straciła zainteresowania kapłanem. Ten, wezwany do nowohuckiej MO po rozpoczęciu stanu wojennego, 18 grudnia 1981 r., nie chciał jednak nawet podać adresów księży z nowohuckiej parafii, a co dopiero podpisać lojalki. Napisał za to oświadczenie, iż "nie będzie szkodził Ojczyźnie, Bogu ani Kościołowi".
Ppor. Adam Wypasek, który próbował duchownego werbować, nie zdołał złamać księdza. Gdy ten w kwietniu 1984 r. zobaczył go na placu budowy kościoła, natychmiast odszedł w kierunku innych osób i dał im wyraźnie znać, kto się zbliża.
Sukcesu nie odniósł też inspektor Kowal, który w 1985 r. namawiał ks. Bielańskiego na pogawędkę. W notatce służbowej napisał potem: "ze względu na wrogą postawę kandydata wobec pracownika nie ma prawdopodobnie szans na kontynuowanie dialogu". Prób uczynienia z Jana Bielańskiego TW zaniechano w 1987 r. Prace przy organizowaniu parafii i budowie kościoła zajęły kapłanowi niemal 15 lat. Nowy kościół, jeszcze niedokończony, poświęcił w czerwcu 1994 roku bp Kazimierz Nycz.
Materiały o tych bezowocnych próbach pochodzą z teczki personalnej kandydata na TW. Jak czytamy, zapewne ku rozpaczy bezpieki, "ksiądz skłonności do kobiet i alkoholu nie przejawiał", za to "studiował" dla własnego zadowolenia filozofię marksistowską. Ta jednak też mu nie zaszkodziła.
Wszyscy opisani w I tomie kapłani (oczywiście żyjący) będą mogli odnieść się do informacji odnalezionych w archiwach IPN. Ich wypowiedzi oraz listy znajdą się w kolejnym tomie publikacji, który ma się ukazać jeszcze w tym roku. Nie ma jednak pewności, czy skorzystają z oferty.
Niemniej, jeśli - na co się zanosi - nowa ustawa lustracyjna wejdzie w życie, od 1 marca do archiwów IPN będą mogły zajrzeć tysiące ludzi. To, co tam zobaczą, może ułatwić im ocenę przypadków tych osób, których nie uznamy za bohaterów walki z komuną, ale i nie potępimy w czambuł jako kanalii na usługach totalitarnego reżimu.
Ewa ŁosiŃska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski