Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to ujarzmiłem Smoka...

Łukasz Mańczyk
Feliks Prochownik nie widział „swojego” Smoka od kilku lat. Wreszcie odwiedził go w marcu
Feliks Prochownik nie widział „swojego” Smoka od kilku lat. Wreszcie odwiedził go w marcu Fot. Łukasz Mańczyk
Ludzie. Feliks Prochownik, emerytowany pracownik zakładu energetycznego, wkrótce skończy 70 lat. Wtedy był 26-latkiem. To właśnie dzięki niemu Smok Wawelski, wyrzeźbiony przez Bolesława Chromego, zaczął ziać prawdziwym ogniem. - Do dziś jednak nie wiedzą, kto pierwszy i przede wszystkim jak uruchomił Smoka. Wiedzą tylko, że to rzeźba Chromego. Nie ma o nas wszystkich żadnej wiadomości w internecie - przyznaje pan Feliks.

1
„Dziennik Polski” z 5 kwietnia 1973 r. Tytuł: „Od niedzieli Smok znów straszy pod Wawelem”. - Tu jest moje nazwisko, ledwie widoczne. Poligrafia była wtedy słaba. Ale też nie najlepszą zrobili mi odbitkę w bibliotece.

Feliks Prochownik 18 maja skończy 70 lat. Od publikacji minęły 44 lata, a emerytowany pracownik zakładu energetycznego chce o sobie przypomnieć. To dzięki niemu smok wyrzeźbiony przez Bolesława Chromego ziać zaczął prawdziwym ogniem.

„Uzyskanie ostatecznego efektu poprzedzone zostało wieloma próbami, trudno było bowiem zgrać wszystkie techniczne elementy. Smok podłączony został do rurociągu rozprowadzającego gaz ziemny, w paszczy umieszczono mu specjalny palnik, który zaczyna płonąć od iskry elektrycznej” - tyle „DP”. Co kryje się za tekstem, o czym teraz, po 44 latach można by powiedzieć? - Zleceniodawcy nie wdawali się w szczegóły. Nad Wisłę mnie przekazali i powiedzieli, że ma po prostu zionąć.

Programatora nie można było kupić. - Sam musiałem go zaprojektować. Pomagał mi w tym inż. Kazimierz Maciarz. Wykonałem go natomiast samodzielnie. Ustaliłem, co, na jak długo i co ile ma się uruchamiać. Pan Feliks wspomina: - Ze Smoczej Jamy należało podać napięcie do umieszczonej u stóp Wawelskiego Wzgórza skrzynki. W środku zamontowałem tablicę rozdzielczą i przekaźnik czasowy. W ciągu 2 minut były dwa cykle.

Wróćmy do artykułu: „Smok zieje ogniem przez 15 sekund, potem następuje 2-2,5-minutowa przerwa, podczas której rzeźba oświetlona jest reflektorami. Całością steruje zegar elektryczny”. Projektowanie zajęło dwa tygodnie. Tablicę sterowniczą wykonał sam pan Feliks, a skrzynkę energetyczną - koledzy ślusarze. Zajęło to kolejny miesiąc, a instalowanie nad Wisłą - niemal trzy tygodnie.

Na fotografii autorstwa J. Pieśniakiewicza w „DP” jest wiele osób, m.in. Józef Klasa, ówczesny I sekretarz komitetu wojewódzkiego w Krakowie. - Mnie na nim nie ma. Przy skrzynce wtedy byłem, w razie czego, jakby smok się zaciął.

2

- O tak - pokazuje - mu do ryja dałem tę iskrę. Nie pali. Trzeba w innym miejscu. I tak kilkanaście razy. Trzeba ją było w takim punkcie ustawić, żeby zawsze zapalał. A od Wisły dmuchało. Deszcz mógłby zalać zbyt wysunięty palnik. Nie mógł go też zasypać śnieg. Atrakcja miała być całoroczna, a wokół panowały różne temperatury. Miałem silną motywację żeby to zrobić. Jaką? O tym później.

Dziś mieszka w Dzielnicy XIII Podgórze. Jest sąsiadem Krzysztofa Fugiela, działacza pierwszej „Solidarności”. Ten powiedział mu kiedyś: „Znam redaktora, uruchomimy tę sprawę. Jakąś tabliczkę pamiątkową by może zamontowali?”.

Pan Feliks znów wraca do artykułu. Patrzy na przytoczone nazwiska. - Najważniejszych, moich zdaniem, zabrakło. Z zakładu elektrycznego jestem tylko ja. Był przecież śp. kierownik Stanisław Morawski, inż. Kazimierz Macierewicz i kierownik laboratorium, pan Zbigniew - pomagał montować tablice rozdzielcze. A także Zbigniew Sosin, monter z gazowni. I pan Syrek.

3

W wietrzny dzień spotykamy się nad Wisłą. Pan Feliks nie był tu od dawna. W 1972 r. został otwarty most Grunwaldzki, który ułatwił powrót Smoka pod Wawel. Osobno transportowano powstałą w tym samym roku rzeźbę Bolesława Chromego i głaz, który stał się naturalnym cokołem. Pierwotnie myślano o połowicznym zanurzeniu Smoka w Wiśle. Stwierdzono jednak, że na rzeźbie osadzać się będą śmieci niesione przez nurt rzeki.

Elektrycy z Wawelu dociągnęli kabel zasilający z Zamku przez Smoczą Jamę. Za nimi szli geolodzy, sprawdzając, czy na wierzch nie wyszedł jakiś ukryty dotąd świadek pamięci. - Bolesława Chromego też tam poznałem.

Zimno, śnieg, zadymy, wiatry. Nie dało się robić. Śnieg z deszczem, deszcz. Przychodzili różni ludzie. Z zakładu gazownictwa Okręgu Krakowskiego przynieśli zawór gazowy. - Mój mechanizm opierał się na iskrowniku zrobionym z dwóch płaskowników. Iskra była brana z cewki samochodowej w skrzynce. Teraz w paszczy prawdopodobnie są świece samochodowe i wszystko działa stabilniej. Wtedy na wymyślenie tego zabrakło mi czasu. Ważny był też transformator, by podać na cewkę napięcie 12 wolt, a z cewki kablem na górę wysokie napięcie, by wyprodukować iskrę. Ta, pojawiając się w okolicy dyszy gazowej, w momencie jej otwarcia, powoduje zapłon.

- Tędy idą przewody elektryczne i gazowe - pokazuje betonową fugę w skale, od strony Zamku. To tylko „rewers” Smoka. I pierwszy widok dla turysty wychodzącego ze Smoczej Jamy.

Smok to taki duży junkers. - Rura na gaz i wydrążenie na przewód elektryczny powstały już w pracowni Chromego. Ja wpuściłem kabel od ogona przez tułów do paszczy. Dlatego ogon leży na skale, żeby ukryć rurę.

Smok to odlew mosiądzu z brązem. Przez lata brąz się troszkę wytarł i na wierzchu został głównie mosiądz. Dzięki temu połyskuje złotym kolorem. Ale nie jest to kolor dominujący. Pan Feliks pamięta go, gdy był jeszcze ciemnobrązowy. Teraz jest zielony. Gad zzieleniał od warunków atmosferycznych.

- Trudno orzec, czy mi się śnił. Na pewno dzień i noc o nim myślałem. Tyle się po nim naskakałem. Ile razy mu w ryja patrzyłem - wspomina. - Prace zacząłem 14 marca. Próbne zionięcie było 2 kwietnia. Oficjalna próba generalna, upamiętniona w „DP” - 5 kwietnia. Uroczyste odsłonięcie - 8 kwietnia. Miałem 26 lat, teraz mam 70. Wtedy mi się wydawało, że on był większy. Przez lata mi w oczach zmalał.

W tym roku Feliks Prochownik już nie wszedł na smoka. - Dość się po nim naskakałem. A patrząc na wspinające się dzieci, mówi: - Powinni dać zakaz. Nieraz spadłem.

Gdy pracował „ze Smokiem”, zaprzyjaźnił się z fotografem, właścicielem kucyka. - Prosił, żebym puścił gaz dokładnie wtedy, jak cykał zdjęcia dzieciom. Za to jakieś piwko postawił. Przez rok się spotykaliśmy, jak smoka doglądałem. Miałem 26 lat, a on był 20 lat starszy. A kucyk nie został zjedzony przez Smoka jak barany w legendzie.

4

Idziemy na Podzamcze, do restauracji „Pod Smoczą Jamą”. To koniec czy początek historii?

- Rodzice zmarli, jak miałem 10 lat, w 1958 roku, w odstępie trzech tygodni. Źle było w domu dziecka. Wychowawcy bardzo srodzy. Jak chcieli, tak trzeba było chodzić. Jak w nakręconym przez obcego zegarku. To byli duzi, barczyści mężczyźni. Nie można się było pożalić. Byłem 10 lat w tym „więzieniu”. Mieściło się przy Augustiańskiej.

- To - mówi w końcu - mnie przez lata piekło. Dlatego chciałem moim młodszym braciom uruchomić tego smoka. Był ze mną młodszy o pięć lat brat. Dziewczyny były na Piekarskiej. Tam z kolei zakwaterowali starszą o dwa lata siostrę. Widywaliśmy się rzadko, jak obce sobie dzieci z różnych „bidulów”. Nie wtedy, kiedy się chciało. Czekało się na przepustkę.

W czasach sierocińca, chodząc do zawodówki elektrycznej przy ul. Podbrzezie, dostał się na praktykę do zakładu elektrycznego. Po wyjściu z wojska przyjęli go tam do pracy. Miał więc miękkie lądowanie. Nie wszystkim jego kolegom się tak powiodło. - Przez to, cośmy przeszli, paru chłopaków znalazło się w różnych sytuacjach. Siedzieli. On poszedł inną drogą. Jako byłym praktykantem i wychowankiem domu dziecka, zaopiekował się nim zakład energetycz-ny. - Do dziś mamy z kolegami kontakt. W miarę jak kolejne roczniki, z którymi się zżyłem, opuszczały dom dziecka i zostawali coraz młodsi, stopniowo traciłem kontakt z Augustiańską. Różnica 10 lat między młodymi jest chyba taką granicą.

5

- Proszę napisać, że jestem wykwalifikowanym elektromonterem obwodów wtórnych zabezpieczeń i automatyki - mówi i wspomina, że 10 grudnia 1970 r. miał na rozdzielni wypadek. Poraził go prąd 15 tysięcy kilowolt i został przeniesiony do bezpieczniejszego laboratorium. ZUS przeniósł go na wcześniejszą emeryturę. Po tym wypadku dopadła go rwa kulszowa. Ujawniła się po latach.

- W zakładzie energetycznym niemal mnie po tym wypadku pochowali. Sądzili, że prąd zabił automatyka obwodów wtórnych. Jak mi się wygoiła spalenizna na nogach, wróciłem po trzech miesiącach. Patrzyli na mnie jak na kogoś z innego świata.

Początkiem 1973 r. przyszła informacja, że Bronisław Chromy wyrzeźbił i jest „do podpięcia” pomnik. Znów został postawiony na linii frontu. - Wytypowano właśnie mnie, bo byłem wychowankiem domu dziecka.

„Felek uruchomi smoka dla swoich młodszych kolegów” - orzekli w zakładzie, przydzielając mu zaszczytne zadanie. Być może także po to, by dać mu pozytywny impuls po powrocie z ciężkiej rehabilitacji? Skoro ocalał z sytuacji, z której wielu żywo nie wychodzi, to po to, by zrobić w życiu coś ważnego.

Trudno było ustawić iskrę, by za każdym razem powodowała zapalenie się gazu. Były problemy. Na przykład wiatr, który na zakolu Wisły jest przecież bardzo silny.

- Żeby gaz się zapalił, musi być odpowiednia mieszkanka z powietrzem. Należało odpowiednio głęboko umieścić palnik oraz wyregulować iskrę do zapłonu, żeby uruchamiała smoka przy każdej pogodzie. Więc ustawiałem iskrownik. Kilkadziesiąt prób. W końcu się zapomniałem i za kolejnym razem wywołałem iskrę przy włączonym zaworze gazu. „Wiatry” mnie poparzyły. Nikomu się nie żaliłem. Ale znów przypomniał mi się wypadek, gdy poraził mnie prąd. W sumie parę razy mnie opatrzył skurczybyk. Raz bardziej, raz mniej.

Co pan Feliks przeżył nad Wisłą, to przeżył, bo problemy były. Trudność uzyskania mieszanki. Niekończące się próby. - Ale zrobiłem to dla dzieci z domu dziecka. Miałem dla kogo. Dla moich młodszych braci z tak zwanego bidulca. Żeby mówili: „Starszy brat nam to uruchomił”. Pokazałem im, że smok zionie. Nie tylko w bajce, ale i naprawdę. Że cuda się zdarzają.

Nie była to więc łatwa robota i elektryk zżył się z również swoim dziełem. Potem jednak „wychowanek” - po ożywieniu, wyregulowaniu i rocznej opiece - został panu Feliksowi wbrew jego woli odebrany. - Nie było mi dane kontynuować jego konserwacji powykonawczej. Mój zakład energetyczny przekazał go ówczesnej krakowskiej zieleni miejskiej. Przez rok przeszkoliłem im pracownika.

Pan Feliks „zdał” Smoka tylko ustnie. Nie chcieli żadnej dokumentacji. Potem ponoć nie mieli żadnego konserwatora. Traktowali go jak nieożywiony pomnik Mickiewicza czy stojący ówcześnie posąg Iwana Koniewa. Zapominali o elektryczno-gazowym wnętrzu.

To był jedyny pomnik zwierzaka w ówczesnym Krakowie. Dopiero w 2001 roku na bulwary wiślane przybył pomnik psiej wierności, upamiętniający psa Dżoka - autorstwa tego samego artysty.

- Po latach w telewizji zobaczyłem, że „mój” Smok przestał działać. Chciałem pomóc. Próbowałem nawiązać kontakt z osobami odpowiedzialnymi. Dzwoniłem, chodziłem... Nie pamiętam już do kogo, ale odbijałem się od jednej osoby do drugiej. Byłem gotów go naprawić. Albo chociaż doradzić młodszym, bo przecież go znałem jak nikt inny.

Posiłkując się rozmową z bardzo zaangażowaną „w Smoka” Teresą Kowalińską z ZIKiT, uzupełniam, że potem zajmowała się nim m.in. Wojewódzka Dyrekcja Dróg Miejskich w Krakowie, a od 1988 r. - Dzielnicowy Zakład Gospodarki Komunalnej. W końcu w 2008 roku gada przygarnął ZIKiT. Remonty wykonywano w latach 2005, 2006 i 2015. W 2006 roku zwierzę zaczęło reagować na wysyłane SMS-y. Pomiędzy zionięciami odpoczywało czasem tylko 10 sekund.

Wskutek lawinowego wysyłania SMS-ów dochodziło do przegrzania. Z uwagi na dużą awaryjność tak eksploatowanego symbolu miasta zdecydowano o zakończeniu przygody dinozaura z telefonią komórkową. Objęto go stałą opieką utrzymaniową, o której przez lata marzył pan Feliks, a rachunki za ziejącego gada płaci odtąd jednostka miejska pani Teresy.

Pan Feliks powraca do swojej myśli: - Do dziś jednak nie wiedzą, kto pierwszy i przede wszystkim jak uruchomił Smoka. Wiedzą tylko, że to rzeźba Chromego. Tylko ta gazeta sprzed 44 lat. Nie ma o nas wszystkich żadnej wiadomości w internecie.

6

- To był w ogóle ważny czas w moim życiu. Kogoś ważnego poznałem, jak „robiłem ze Smokiem”. Każdy ma swój sposób na rozmowę z dziewczynami. Można powiedzieć, że przyszłą żonę poderwałem właśnie „na Smoka”.

Można powiedzieć, że w ogóle Smok był punktem zwrotnym w życiu 26-letniego Feliksa Prochownika. I zgodnie ze swoją symboliką przyniósł mu, jak na ówczesne warunki, bogactwo i szczęście.

- Potem dowiedziałem się, że w elektrociepłowni w pół roku nowo zatrudnionym dają przydział na mieszkanie, więc się tam przeniosłem, żeby zapewnić rodzącej się w międzyczasie trójce dzieci wygodny dom. Gdybym zaczął tę nową pracę wcześniej, Smoka uruchomiłby kto inny.

7

Dzwoni do mnie jeszcze raz. Upewnia się że zapisałem wszystkie nazwiska. I dodaje: - Cewka podaje napięcie. Nie podaje prądu. To napięcie, nie prąd, tworzy iskrę. Inaczej by wszystkich pozabijało. Proszę poprawić ten szczegół w tekście, bo mi spokoju nie daje. Bo z dyplomowanym elektrykiem pan rozmawiał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski