MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jak zawzięty strażak z Polski na torze olimpijskim zawstydził Holendrów

Przemysław Franczak, Artur Bogacki
Na ślubowaniu w Centrum Olimpijskim wraz  ze Zbigniewem Bródką były córeczka Gabrysia, żona Agnieszka i mama Halina
Na ślubowaniu w Centrum Olimpijskim wraz ze Zbigniewem Bródką były córeczka Gabrysia, żona Agnieszka i mama Halina Radosław Tafliński. tafel.pl
Komendant jednostki PSP w Łowiczu zapowiedział, że po igrzyskach Zbigniew Bródka wróci do pracy

- Nie mogę w to uwierzyć. Mógłbym uwierzyć, że mam srebrny medal, ale złoty? To kosmos - mówił tuż po zawodach.
Było tak: Zbigniew Bródka, z narysowanymi orlimi piórami na rękawach stroju, startował w parze ze słynnym Amerykaninem Shanim Davisem. Nie byli ostatnią parą, nic się nie rozstrzygało. Po nich miało jeszcze startować 6 zawodników. Polak pojechał bardzo dobrze. Na 400 m przed metą tracił wprawdzie pół sekundy do liderującego Kanadyjczyka Denny'ego Morrisona, ale siła Bródki polega na tym, że na ostatnim okrążeniu, na którym twarze jego rywali wykrzywiają się w cierpieniu, on po prostu daje radę. Wyprzedził więc Morrisona, przy okazji bijąc rekord toru (1.45,00).

- Wiedziałem, że jeśli pokonam Davisa, to będzie szansa na medal. To był klucz do wszystkiego - tłumaczył. - Powiedziałem sobie: to są igrzyska, musisz docisnąć na maksimum, każdy ułamek sekundy może się liczyć. Czas był świetny. Przecież przede mną jechali bardzo mocni Holendrzy i Morrison, a ja byłem od nich lepszy. To była taka wskazówka, że może być pięknie.

Mistrz jest tylko jeden

30-letni panczenista, pochodzący z kraju, gdzie nie ma ani jednego krytego lodowego toru, usiadł na ławeczce i spokojnie czekał na następne przejazdy. Szybszych nie było, mógł kolejnych odhaczać z listy.
Na samym końcu jechał Holender Koen Verweij, 23-letni panczenista z kraju, w którym wszystko kręci się wokół łyżew i torów jak u nas orlików. Verweij też sunął dzielnie. Wpadł na metę. Czas: 1.45,00 - identyczny jak Bródki. Przy obu nazwiskach wyświetliła się "1". Konsternacja. Holender najpierw się ucieszył, Polak nie wiedział, co się dzieje. - Była chwila niepewności - przyznawał potem.

Zgodnie z regulaminem, zwycięzca mógł być tylko jeden. Fotokomórka prawdę ci powie. 0,003 sekundy różnicy. Na naszą korzyść!

- Może być tylko jeden mistrz olimpijski. Powiedziałbym to samo, nawet gdybym to ja znalazł się w sytuacji Verweija - stwierdził Bródka. - Co poczułem, jak zobaczyłem wyniki? Trudno to opisać, to było niezwykłe uczucie. Wygrałem o milimetry. Rany, przecież to jest 1500 metrów, tu w każdym momencie można dużo stracić, dużo zyskać, a kwestia złota rozstrzyga się w takich okolicznościach. Niesamowite.

Kiedy Bródka się cieszył, wściekły Holender przeżywał porażkę. Dla niego ten srebrny medal to klęska, później posłużył się wręcz stwierdzeniem, że jego praca i całe przygotowania poszły na marne. No, ale to nie było zmartwienie Bródki. Choć na podium Polak coś Verweijowi szepnął. - Powiedziałem mu: przykro mi, ale to jest sport - zdradził.

Sukces wielu ludzi

Bródka po ceremonii wręczenia kwiatów - medal odebrał wczoraj wieczorem - przyszedł do dziennikarzy. Kiedy rozmawiał, akurat zadzwonił do niego prezydent RP.

- Pan prezydent mi pogratulował. Powiedział też, że wie, iż to sukces osiągnięty w trudnych warunkach, bo nie mamy w Polsce krytego toru. Tak, to jest wielki sukces, nie tylko mój i ludzi, z którymi współpracuję. Chciałbym też bardzo podziękować polskiej straży pożarnej, chłopakom z jednostki w Łowiczu. Wielu ludzi pomogło mi, żebym mógł trenować, brać udział w zawodach, jeździć na zgrupowania. Oni też dołożyli cegiełkę do tego medalu. I jest jeszcze oczywiście rodzina. Niedawno urodziła nam się córeczka, a ja dwa dni później musiałem wyjechać na kwalifikacje olimpijskie. Nie było to łatwe dla mojej żony, przez trzy tygodnie nie było mnie w domu. Pomagali rodzice, dzięki temu ja byłem spokojniejszy, mogłem skupić się na startach - opowiadał.

Przed wyjazdem na igrzyska żona powiedziała mu tak: - Jedź swoje, nie patrz na nic, baw się.
No więc się zabawił.
Końskie zdrowie
Mimo iż Bródka był jednym z kandydatów do medali- w ubiegłym roku zdobył na 1500 m Puchar Świata - to i tak dokonał rzeczy niebywałej. Do łyżwiarstwa na długim torze trafił ledwie 6 lat temu. Karierę zaczynali od short tracku. Tam łyżwiarze ścigają się w kilku naraz na 111-metrowym torze utworzonym na tafli hokejowego lodowiska. Był wielokrotnym mistrzem kraju, reprezentantem Polski. Brał udział m.in. w mistrzostwach Europy, w 2005 r. zajął 8. miejsce na 1500 m.

Walczył także o wyjazd na igrzyska w Turynie, ale mu się to nie udało. Plany pokrzyżowała kontuzja kolana, po której zdecydował się zrezygnować z tej odmiany łyżwiarstwa. Short track to sport kontaktowy, łatwiej o upadek i odnowienie się urazu. Trafił na treningi na długim torze.

- Od początku było widać, że ma ogromny potencjał. Skoro teraz został mistrzem olimpijskim, to przez te sześć lat wszystko zostało zrobione jak należy - uśmiecha się Krzysztof Niedźwiedzki, który był trenerem męskiej kadry, gdy w 2008 r. trafił do niej Bródka.

- Mówiono wtedy, że od strony fizjologicznej to jest "koń", że ma niesamowitą wytrzymałość. W short tracku też był dobry, ale tam potrzeba dużo więcej kociej zwinności, żeby się przepchać między rywalami. A on po prostu był za duży - dodaje olimpijczyk Paweł Zygmunt.

Talent poparty pracą

Jak mówi trener Niedźwiedzki, obie odmiany łyżwiarstwa różnią się techniką jazdy i sprzętem. - Zbyszka trzeba było nauczyć bardziej elastycznych ruchów, nieco innej techniki. W short tracku zawodnik na prostej wykonuje jedno odbicie, na długim torze 8-10. Dużo zyskiwał za to na wirażach. Miał bardzo dobre przygotowanie kondycyjne, nie bał się też tej zmiany. Zrobił błyskawiczny, wręcz ekstremalny postęp. Przecież po niespełna dwóch latach treningów wywalczył prawo startu w igrzyskach olimpijskich w Vancouver, z drugim czasem z Polaków na 1500 m.

Do Kanady pojechał, jak sam przyznawał, głównie po naukę. Zajął 27. miejsce w swej koronnej konkurencji. W tamtym sezonie olimpijskim (2009/10) na 1500 m w PŚ jeździł w słabszej grupie B, klasyfikację ukończył na 34. pozycji. Rok później był 16., następnie - 14., a w sezonie 2012/13 okazał się najlepszy. Pisał historię polskich panczenów: jako pierwszy Polak indywidualnie stanął na podium PŚ, jako pierwszy Polak wygrał takie zawody i wreszcie - triumfował w klasyfikacji generalnej jednej z konkurencji.

Trening po polsku

Po tym jak zdobył Puchar Świata, jego pierwszy trener Mieczysław Szymajda oprowadzał dziennikarzy po miejscu, gdzie sportowo wychował się Bródka. W maleńkich Domaniewicach, między Łowiczem a Łodzią, nie ma toru łyżwiarskiego. Miejscem treningów zawodników UKS Błyskawica było boisko przy szkole, na które w zimie wylewano wodę, tworząc lodowisko.

- Zbyszek miał dziesięć lat, gdy zaczynał zabawy na lodzie. Brało się po dwa wiadra z wodą, wylewało na asfalt i zasuwali chłopacy. Na początku uczyli się na hokejówkach. Ale mieli frajdę. Zbyszek ćwiczył m.in. jazdę przodem, a także do tyłu z kijem i strzał na bramkę. Szybko opanował technikę - wspominał w jednym z wywiadów trener Szymajda.

W szkole jest sala gimnastyczna. Trener opowiadał, jak jego podopieczny w grubych wełnianych skarpetach zakładanych na buty ślizgał się po parkiecie. W pomieszczeniu zaadaptowanym na siłownię jest też specjalna deska, przymocowana do podłogi, na której w podobny sposób ćwiczy się technikę. Gdy Polak przed PŚ "na sucho" trenował, Holendrzy mogli się przygotowywać w hali na prawdziwym lodzie...

Musi odrobić zaległości

Bródka trenował także w Białymstoku i Opolu, w 2010 roku na dobre wrócił do rodzinnych Domaniewic, gdzie znalazł lepsze warunki finansowe. Postarano się dla niego o pracę, został zawodowym strażakiem, służy w jednostce ratowniczo-gaśniczej. Etat sprawia, że zawodnik może skoncentrować się na treningach, nie musi obawiać się o utrzymanie rodziny.
Bródka przechodzi kursy doszkalające, interweniuje przy wypadkach samochodowych i przy gaszeniu pożarów.

W miesiącach, gdy nie ma zawodów, czyli od kwietnia od września, pełni normalną służbę. Oczywiście koledzy idą mu na rękę przy ustalaniu grafików. Komendant jednostki PSP w Łowiczu brygadier Jacek Szeligowski zapowiedział, że po powrocie z igrzysk jego podwładny wróci do normalnej pracy.

- Osiągnął ogromny sukces, na który ciężko pracował. Staraliśmy się mu w tym pomóc, by mógł jak najwięcej trenować i startować. W tym czasie służbę za niego pełnili jego koledzy. Niestety, teraz będzie musiał odrobić to, co oni robili za niego. Po powrocie damy mu więc trochę odetchnąć, a później wróci do służby - powiedział Szeligowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski