Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaki ojciec, taki syn. Lutnictwo w Krakowie ma się całkiem dobrze

Ewa Wacławowicz
Ewa Wacławowicz
Aneta Zurek / Polska Press
To sztuka leczenia instrumentów, która wymaga wiedzy i serca. Bartłomiej Dankiewicz je ma. I ma je też syn mistrza, który dołączył do ojca, by razem z nim prowadzić pracownię lutniczą.

W pracowni artystycznej panów Dankiewiczów, leczy się instrumenty. Szukanie dźwięków w instrumencie to obok cierpliwości, uporu i wiecznego dążenia do doskonałości najważniejsza cecha dobrego lutnika.

By budować i naprawiać instrumenty smyczkowe, trzeba je czuć i słyszeć. To nie jest zwykłe rzemiosło, mechaniczne odtwarzanie, praca. To sztuka, czasami powołanie, może nawet misja. Co czuł Bartłomiej Dankiewicz - jeden z krakowskich lutników, czyli ludzi zajmujących się budową i naprawą smyczkowych instrumentów strunowych, kiedy wybrał ten zawód?

Już w dzieciństwie przejawiał zdolności plastyczno-muzyczne. Widząc je rodzice zapisali go do szkoły muzycznej, którą ukończył w klasie skrzypiec. Potem przyszedł czas liceum, po którym wyjechał do Zakopanego, gdzie odbył roczną praktykę u mistrza lutnictwa Jana Łacka. A potem był czas studiów na Akademii Muzycznej w Poznaniu.

Po nich wrócił do Krakowa, gdzie w 1986 roku założył swoją pierwszą pracownię. Przeniósł ją potem na ulicę Krzywą, gdzie wraz ze swoim synem Sebastianem pracuje po dzień dzisiejszy. To fakty, ale przecież życie toczy się także poza nimi.

Czy syn chciał być lutnikiem?

- W dzieciństwie mnie do lutnictwa nie ciągnęło, dopiero gdzieś w szkole do mnie dotarło, że chcę być jak tata - mówi Sebastian Dankiewicz. Poszedłem więc w jego ślady i to dosłownie, bo skończyłem te same szkoły co on i nawet u tych samych profesorów - dodaje ze śmiechem.

Zaznacza jednak, że kiedy jest z tatą w pracowni to w drogę sobie nie wchodzą. Każdy robi swoje - Pan Bartłomiej buduje i naprawia instrumenty, a pan Sebastian również buduje - lecz większość czasu poświęca korekcie instrumentów. Jestem tego świadkiem rozmawiając z lutnikami w ich skromnej i bardzo przytulnej pracowni, która po brzegi wypełniona jest skrzypcami (choć „do leczenia” klienci przynoszą też altówki, wiolonczele oraz kontrabasy).

Jednak skrzypce to najwyraźniej zdecydowany faworyt właściciela. Zresztą pan Bartłomiej choć nie lubi się przechwalać zdradza mi, że wielokrotnie brał udział w rozmaitych konkursach lutniczych, z których wracał z tarczą. Niestety - jak mówi, na konkursach coraz częściej bardziej liczy się wykonanie instrumentu aniżeli jego brzmienie, które zdaniem lutnika jest najważniejsze.

- Instrument jeśli jest dobry to od razu gra. Później dojrzewa i się rozwija, natomiast jeśli tej jakości nie ma od początku to ona już nie nastąpi i żadne ogrywanie instrumentu tego nie zmieni - zaznacza.

Na szczęście tych dobrych lutników w Polsce nie brakuje, czego przykładem są zdobywane przez nich pierwsze miejsca na międzynarodowych konkursach. Pan Bartłomiej wspomina również stary ród Grobliczów. Z nim wiąże się bowiem historia jednego z najciekawszych zleceń, jakie kiedykolwiek otrzymał. Do pracowni na Krzywą trafiły skrzypce robione przez lutnika z tej rodziny. Instrument choć w dość złym stanie to z oryginalnym z kameralnym brzmieniem. Kartka w środku skrzypiec informowała, że powstały na przełomie XVI i XVII wieku. Dla potwierdzenia autentyczności instrument został przekazany na AGH celem zrobienia badania dendrochronologicznego. Ku zdziwieniu badającego, okazało się, że dwa kawałki drewna z płyty wierzchniej instrumentu pochodzą z 1580 i 1600 roku - co zgadza się z datowaniem umieszczonym na kartce, a taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy.

Czy 400 lat to dużo jak na instrument? Zależy który, jak zaznacza pan Bartłomiej - jeśli mówimy o skrzypcach to te zachowują swoje brzmienie do końca swoich dni czyli około 300-400 lat, później drewno utlenia się, traci sprężystość pogarszając jakość dźwięku instrumentu. Inaczej rzecz się ma w przypadku instrumentów takich jak fortepian, który już po 80 latach nadaje się jedynie do generalnego remontu czy gitara, która pogra maksymalnie 30 lat.

FLESZ - Przełomowe odkrycie polskich naukowców

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Jaki ojciec, taki syn. Lutnictwo w Krakowie ma się całkiem dobrze - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski