Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaki pan, taki kram

Redakcja
Wojenna mizeria wystaw - delikatesy firmy Szarskich, kwiecień 1941 r.
Wojenna mizeria wystaw - delikatesy firmy Szarskich, kwiecień 1941 r.
W ostatnich dniach doniesiono z Pomorza o nietypowym, jak na porę roku i naszą szerokość geograficzną, znalezisku. W lesie natrafiono na padłego aligatora. Sekcja zezwłoku gada wykazała, iż zszedł w sposób naturalny. Skąd wziął się w tych okolicach, żywy czy umarły - nie wiadomo. Przypadek z pewnością nadzwyczajny lecz nie sensacyjny w dzisiejszym świecie bez granic i łatwości podróżowania w bardzo nieraz egzotyczne zakątki.

Wojenna mizeria wystaw - delikatesy firmy Szarskich, kwiecień 1941 r.

Kraków Jana Rogóża

Sto lat temu krokodyl w Wiśle - to było wydarzenie! Zwiał z menażerii któregoś z cyrków, które często odwiedzały Kraków, dopadł wiślanego nurtu i spłynął nim do Mogiły gdzie dziesiątkował stada kaczek i gęsi miejscowych włościan. Jak kiedyś szewczyk Skuba uwolnił Kraków od smoka, tak mogilan uratował Wacław Anczyc, drukarz i wydawca, amator łowiectwa. Ustrzelił krokodyla z fuzji i podarował firmie kupieckiej Fiszerów, która umieściła to nietypowetrofeum w witrynie sklepu papierniczego na A-B. Krokodyl jako element asortymentu firmy handlującej przyborami piśmiennymi był zupełnie bez sensu, ale stanowił atrakcję przyciągającą tłumnie publikę co dla reklamy znaczenie miało niebagatelne.

Była to okazja nadzwyczajna, niepowtarzalna, na co dzień krakowscy kupcy zanęcali klientelę tradycyjnie, układając na wystawach towar, którym handlowali. Można go komponować na rozmaite sposoby lecz mając na uwadze, że dobór próbek towaru i sposób ich ułożenia ma istotne znaczenie. Wiadomo, jak cię widzą tak cie piszą. Z tym w Krakowie dawnymi laty bywało różnie, a szwankowała głównie estetyka witryn. Dlatego od roku 1909 Towarzystwo Upiększania miasta Krakowa poczęło organizować konkursy na najpiękniejsze wystawy sklepowe. Jurorami byli znani krakowscy artyści, a jako zachętę do udziału w tej rywalizacji fundowano pieniężne nagrody, wcale pokaźne, bo po 100 koron. Po każdym konkursie jury ogłaszało swój werdykt w prasie z krótkimi recenzjami. Szczegółowych opisów wystaw, tym bardziej fotografii nie prezentowano, nie możemy więc ocenić trafności decyzji sądu konkursowego. Wiemy natomiast jakie były preferencje jurorów, nagradzali bowiem wystawy które "ujawniają na czym ich istota dobrego urządzenia polega, tj. na celowem i estetycznem przedstawieniu samego towaru bez wszelkich pomocniczych sztuczek". Panowie artyści cenili umiar i elegancję, tępili sztuczne kwiaty, wycinanki z serwetek, pokraczne postaci malowane na żaluzjach, kłaczki waty i tym podobne ozdóbki. Ubolewali nadto, "iż magazyny z konfekcją damską i to nawet te pierwszorzędne wciąż nie mogą rozstać się z przesądem jakoby martwe woskowe lalki koniecznemi były do podkreślenia piękności stroju, który o wiele lepiej uwydatnia manekin, zaś witryna poważnego magazynu nie powinna rywalizować z panopticum".

Czasem w sukurs brakowi umiaru w prezentacji asortymentu przychodzili nieoczekiwanie stróżowie prawa. Alfred Wysocki w swoich - wydanych w 1958 r.- wspomnieniach "Sprzed pół wieku" o Krakowie przypomina mariaż pewnej arystokratki przy okazji którego firma bieliźniarska Beyera w Sukiennicach zaprezentowała bardzo elegancką w najlepszym gatunku bieliznę, ale z rejestrów najbardziej intymnych. Przed tymi cudami koronek, haftów, atłasów, najcieńszego płótna obok ciekawskich - wiadomo - pań gromadził się tłumek podrostków, który z wypiekami na twarzy zapoznawali się i komentowali tajniki tych na co dzień ukrytych przed ich oczyma elementów damskiej garderoby. Kres prezentacji położyła wizyta komisarza policji nakazującego Beyerowi zdjęcie z wystawy najciekawszych, z punktu widzenia nieletniej widowni, eksponatów.
Generalnie co do większości, zwłaszcza małych sklepów, jury miało jedno, za to fundamentalne zastrzeżenie: "zaniedbanie, brud, nieład, krzywe szyldy i mnóstwo prowizorycznych tabliczek tekturowych." W miesięczniku "Architekt", który także odnotowywał plon konkursu i wtrącał swoje trzy grosze, radzono co poniektórym kupcom: "mokra ścierka byłaby wprost dobrodziejstwem dla niejednego szyldu czy wystawy i to nie tylko na Kazimierzu."

Czy konkursy spełniały swą edukacyjną rolę? Zapewne tak, bo w sprawozdaniu z III konkursu w roku 1911 zamieszczono pochwalę firmy Szarskiego "za wykazanie postępu w stosunku do lat poprzednich." Ale w latach następnych, gdy wybuchła wojna konkursów poniechano. Jakież bowiem mieli pole do popisu dekoratorzy skoro sklepowe półki świeciły pustkami?

Po niejakim czasie życie i handel wróciło do normy, ale nauka poszła w las Czytamy bowiem w roku 1927 w branżowym periodyku "Kupiec -Restaurator -Hotelarz": "kupcy, zwłaszcza detaliści dobrze wiedzą, że obok niskiej ceny nic tak nie przyciąga kupujących jak ze smakiem urządzona wystawa. Zagranica kwestię tę traktuje poważnie czyniąc z umiejętności urządzania wystaw osobną naukę. U nas także przedsięwzięto w tym kierunku pierwsze kroki. Izba handlowo przemysłowa otworzyła w Krakowie kurs urządzania wystaw, a następnie konkurs na najpiękniejsze wystawy. Rozdano kilka nagród, lecz na tym niestety - koniec! Naszym zdaniem ta sprawa nie powinna być zaniedbywana."

Ale potem była kolejna wojna i lata powojennej mizerii. Władze PRL-u do estetyki wystaw miały podejście bardzo liberalne, pilnowano jedynie rygorystycznie pewnych serwitutów na rzecz reżymu przy okazji oficjalnych świąt państwowych. Zdarzyło się, iż pewien fryzjer na 1 Maja ubogacił - modne dziś słowo - witrynę lokalu portretami generaliisimusa i towarzysza Bieruta. Umieścił ich po obu stronach słoja w pijawkami leczniczymi; mało fortunnie, ale można wierzyć, że bez ukrytych intencji. Ale znający prawdziwą naturę systemu czujni tropiciele wroga klasowego odczytali to właściwie. Efekt? - trzy lata poprawczego obozu pracy. Dlas fryzjera; pijawki skonfiskowano.

Wypada zaznaczyć, że rzemieślnicy i usługodawcy użytkujący lokale generalnie mają trudniejsze od kupców zadanie przy urządzaniu wystaw. Z naszych ulubionych czasów ck monarchii przechowała się anegdota o pewnym jegomościu, któremu podczas bytności w małym miasteczku zepsuł się zegarek. Szczęśliwie w jednym z okien wystawowych spostrzegł duży szafkowy zegar. Wszedł. - Przykro mi, ale ja nie jestem zegarmistrzem - usłyszał od siedzącego za ladą Żyda. - Jestem mohelem, trudnię się w synagodze rytualnym obrzezywaniem. - To dlaczego ma pan zegar na wystawie? - A pańskim zdaniem co mam mieć?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski