Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan i Grażyna zakochali się nad Rabą

Katarzyna Hołuj
Grażyna i Jan Gorzelany
Grażyna i Jan Gorzelany FOT. ARCHIWUM PRYWATNE
Walentynki. Pół wieku temu dziadkowie chodzili na „fajfy”. Dziś ich wnuk kontaktuje się ze swoją dziewczyną poprzez sms-y. Ale dla obu pokoleń jest oczywiste, że miłość nie musi się zaczynać od przysłowiowego gromu z jasnego nieba.

Za dwa i pół miesiąca będą obchodzić 43 rocznicę ślubu. Znają się i kochają jeszcze dłużej. Mają trzy córki, adoptowanego syna, trzech zięciów i sześcioro wnucząt. – Rodzina to nasze największe osiągnięcie – twierdzą zgodnie.

A mogliby się nie poznać. Spotkali się, bo pan Jan nie zdał jednego z egzaminów i przyjechał na poprawkę… nad Rabę.

– Oboje pochodzimy z Krakowa. Grażyna spędzała na Za­ra­biu wakacje. Ja przyjechałem tu zdać egzamin. Prof. Artur Wieczysty, szef katedry hydrologii na Politechnice Krakowskiej oblał mnie i mojego kolegę w pierwszym terminie, po czym wyjechał do Myślenic, gdzie prowadził praktyki i tylko tu mogliśmy go zastać i prosić o poprawkę. Po egzaminie poszliśmy do „Parkowej”. Siedzieliśmy pijąc wódkę, kiedy do środka weszły dwie dziewczyny, Grażyna i jej kuzynka.

Zaczęło padać, a one siedziały na zewnątrz. Kiedy powiedziałem do kolegi, że ją „zarwę”, tylko się roześmiał. Zagadnąłem je, czy nie zechciałyby się przysiąść. Kiedy przestało padać, wstały od stolika i zaczęły się zbierać do domu. My za nimi. Szliśmy obok, niby odprowadzając je, choć tak naprawdę nie zwracały na nas uwagi. Wreszcie dotarliśmy do celu, ale o tym, żeby wchodzić do domu nie było nawet mowy. Grażyna miała wtedy 16 lat i mieszkała z mamą – wspomina Jan Gorzelany.

Wrócił do Krakowa, ale nie zapomniał o poznanej dziewczynie. – Wiedziałem, że spędzi w Myślenicach dwa miesiące, więc ubrałem się w białą koszulę i garnitur i pojechałem tam. Czekam przed Parkową. Wreszcie przyszła. Przypomniałem się jej, bo chyba mnie nawet nie poznała.

– W ogóle mi się nie podobał. Nie chciałam się z nim umawiać – wtrąca pani Grażyna. I wspomina jedno z kolejnych spotkań w Myślenicach. Umówili się w czwórkę. Ona poszła z kuzynką. – Zaprosili nas po pokoju, który wynajmowali. Wchodzę, a tam taki obrazek: Romek, kolega Janka siedzi na łóżku. Na nogach ma gumiaki zawiązane na łydkach sznurkiem. Chcę usiąść, a wtedy on zrywa się z krzykiem „nie siadaj” i zaczyna uderzać kijem w materac, po którym pchły skakały na wysokość metra.

Wakacje się skończyły. – Wróciliśmy do Krakowa. Jeśli o mnie chodzi, dalej nic nie czułam do Janka. Sympatyzowałam z innymi. On mnie odnalazł. Nie było żadnego „wow”, zachłyśnięcia się…

Co zatem sprawiło, że wybrała jego? – Zawsze był nieskazitelnie ubrany, zawsze szarmancki – zawsze to on pierwszy wyjmował portfel i nie było mowy, żebym ja płaciła. Miał też gest – potrafił od jedynej wtedy kwiaciarki na Rynku Głównym kupić mi wszystkie róże jakie miała – mówi pani Grażyna. – Nigdy w życiu się nie spóźnił. Nie było, że „jak kocha to poczeka”. Zanim się oświadczył, minęło osiem lat, ale przez to, że tak długo się znaliśmy, poznawałam różne jego walory i miałam szansę przekonać się, że to bardzo porządny człowiek. Wydarzyła się też tragedia – zmarła moja mama. To bardzo nas do siebie zbliżyło. Potrzebowaliśmy się wzajemnie. Bardziej nawet ja jego.

Jak wyglądały wtedy randki? – Kiedy mieliśmy pieniądze, szliśmy na kawę do „Literackiej”, albo na „fajfy” przy ul. Św. Jana, czasem do kina. A najczęściej na spacer. Spacerowaliśmy po Plantach albo bulwarach wiślanych trzymając się za ręce – dodaje pani Grażyna. Pierwszy pocałunek miał miejsce… po dwóch latach znajomości.

Ślub odbył się w kościele św. Anny w Krakowie i był to jeden z pierwszych w tamtym okresie ślubów rzymskich. Udzielił im go stryj pana Jana – ks. Józef Gorzelany. Ceremonia przyciągnęła tylu gości, że na dwie godziny ulica została zablokowana i milicja musiała kierować ruchem. Po 25 latach odnowili przysięgę. Ceremonię prowadził znów ks. Gorzelany, a Jan Oberbek zagrał dla nich na gitarze. – Pamiętam słowa księdza Gorzelanego „Tak naprawdę nie ma miłości. Są tylko dowody miłości”. Bo cóż z tego, że ktoś szepcze ci codziennie do ucha, że cię kocha, kiedy tak naprawdę robi co innego? Najważniejsze są codzienne gesty, nawet tak błahe jak robienie rano kawy. Mój mąż robi mi ją codziennie od 43 lat. Codziennie – wyznaje Grażyna Gorzelany.

Co jest według nich najważniejsze w związku? – Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się go sprawdzać, śledzić, kontrolować. To jest dla mnie w ogóle niepojęte. Trzeba mieć do siebie zaufanie, bo jak go nie ma to szkoda czasu i tak nic się razem nie zbuduje
– mówi pani Grażyna. – Musi też być miłość. Uczucie – dodaje pan Jan. A pani Grażyna podkreśla, że „teraz miłość to przyzwyczajenie do siebie i służba. Mamy służyć sobie nawzajem. Wcale się już nie dziwię, kiedy ktoś mówi, że jak jedno umiera, to drugie powinno odejść zaraz za nim. Po tylu latach to wiem.

PÓŁ WIEKU PÓŹNIEJ

Niedaleko byłej „Parkowej”, w której pierwszy raz spotkali się pani Grażyna i pan Jan, mieszka dziś ich córka z mężem i dziećmi.

Najstarszy syn, Szymon, niedługo skończy 20 lat, a kilka miesięcy temu szczęśliwie się zakochał. Natalię poznał jeszcze w gimnazjum. Chodzili razem do klasy. W „ogólniaku” byli w równoległych klasach. Pomimo, że tak długo się znają, parą są dopiero od września ubiegłego roku. „Zaiskrzyło” między nimi w ubiegłe wakacje, choć jak oboje zgodnie twierdzą, nie było to nic gwałtownego, żadne „olśnienie”.

– Może dlatego, że znamy się już 6 czy 7 lat, tak to ewoluowało – mówią. On lubi jej uśmiech. Z cech charakteru najbardziej docenia wyrozumiałość. Ona ceni w nim inteligencję, poczucie humoru i zaradność.

Oboje właśnie zaczęli studia, a że pochłaniają one dużo czasu, widują się mniej więcej raz w tygodniu. Na co dzień kontaktują się za pomocą sms-ów. Ich dziadkowie mieli trudniej. Za ich czasów nawet telefony stacjonarne były rzadkością. O „komórkach” nikt jeszcze nawet nie słyszał. Za to Szymon nie słyszał o „fajfach”, na które chodziła babcia z dziadkiem.

– Co to w ogóle jest? – pyta. I stwierdza z całą stanowczością, że spotykanie się z dziewczyną wtedy a dziś, to dwie kompletnie różne rzeczy. Nawet słowo „randka” wyszło z użycia.

Dziś młodzi zakochani po prostu się spotykają. Idą gdzieś, najczęściej ze znajomymi, czasem do kina. – Mamy paczkę, z którą cały czas się trzymamy, dlatego jak jest okazja się spotkać, to planujemy coś wspólnie – mówi Natalia. A czasem po prostu spędzają czas w domu u Szymona lub Natalii. Oglądają filmy, albo po prostu rozmawiają.

– Szymon nie jest typem wylewnym, ale zachęcam go żebyśmy jak najwięcej rozmawiali – dodaje dziewczyna. Niczego nie przyspieszają. Nie robią dalekosiężnych planów. – Jest nam dobrze. I niech tak zostanie – mówią.

(KAR)

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski