Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Paweł II powiedział: Ty będziesz księdzem

Redakcja
Ksiądz Maciej Pawłowski co roku wraca do Proszowic Fot. Aleksander Gąciarz
Ksiądz Maciej Pawłowski co roku wraca do Proszowic Fot. Aleksander Gąciarz
Zawsze lubił być w centrum uwagi. Marzył o karierze satyryka, piosenkarza i aktora. Chciał podbić Hollywood i Broadwy. Gdy tuż przed maturą wyjeżdżał z Polski do Stanów Zjednoczonych miał na konacie występy ze szkolnym kabaretem, funkcję przewodniczącego Zespołu Szkół w Proszowicach i palmę najlepszego snajpera drużyny juniorów Proszowianki w sezonie 1989/90 (zdobył ponad 20 goli). Kilka lat później ze Stanów przyszła wiadomość, która wielu znajomych wprawiła w osłupienie: Maciek Pawłowski będzie księdzem. Czerwone światło

Ksiądz Maciej Pawłowski co roku wraca do Proszowic Fot. Aleksander Gąciarz

MACIEJ PAWŁOWSKI. Gdy w USA nie został aktorem, piosenkarzem, ani mężem, założył sutannę

Niech Czytelnicy wybaczą poufałe sformułowanie, ale piszący te słowa obecnego księdza Macieja Pawłowskiego poznał w... przedszkolu. Konkretnie w grupie "starszaków" placówki na osiedlu Kopernika. Mama bohatera tekstu, nazywana panią Krysią, była zresztą wychowawczynią "maluchów". Potem razem kopaliśmy piłkę w juniorskiej Proszowiance. Maciek był lewoskrzydłowym i bramki strzelał jak na zawołanie. Tylko z kondycją miewał problemy. Raz do roku na Błoniach były organizowane biegi przełajowe dla młodych piłkarzy. Gdy wszyscy męczyli się na długiej trasie, on postanowił po kilkuset metrach zawrócić. Zdziwionemu trenerowi, którym był wtedy obecny przewodniczący Rady Miejskiej Jacek Doniec tłumaczył: - Biegnę, oglądam się, a za mną pięciu gości (a starowało nas ze 150 - przyp. alg). Dobiegliśmy do jakiegoś skrzyżowania, wszyscy polecieli, a mnie się zapaliło czerwone światło. No to stanąłem, a jak się zmieniło na zielone, to już inni byli za daleko, żeby gonić. No to się wróciłem.

Kabaret, który założył w ogólniaku nazywał się "Zdenerwowana dyrekcja". Wszystko przez to, że rymowanki, które ułożył na temat niektórych pedagogów nie wszystkim przypadły do gustu. Tym bardziej, że inauguracyjne przedstawienie pokazali z okazji Dnia Nauczyciela. Gdy jednak kilka lat później oznajmił, że wyjeżdża z rodziną z Polski, ówczesny dyrektor ZS w Proszowicach Jerzy Kozłowski namawiał go do zmiany decyzji mówiąc, że popełnia błąd, rzucając naukę przed maturą. - Nie miałem jednak wyjścia. Nasz wyjazd odbywał się w ramach akcji łączenia rodzin zainicjowanej przez prezydenta Reagana. Moja babcia urodziła się w Stanach Zjednoczonych i choć potem przyjechała do Polski, miała amerykańskie obywatelstwo. Jechaliśmy do niej - wspomina.

Podbijanie Ameryki

Bez matury, bez znajomości amerykańskich realiów, ani nawet podstaw angielskiego (w ogólniaku uczono wtedy rosyjskiego i niemieckiego) był przekonany, że podbije Amerykę. - Uważałem, że szybko zostanę gwiazdą w Hollywood, albo co najmniej showmanem na Broadwayu - mówi. Z planów oczywiście nic nie wyszło, ale przynajmniej może mieć satysfakcję, że próbował. W USA udało mu się zdać maturę, po czym zapisał się do szkoły teatralnej. Wystąpił nawet w kilku przedstawieniach. Ze swoim akcentem był jednak skazany na role emigrantów. Grał francuskiego kelnera, żydowskiego biznesmena, wreszcie ukraińskiego chłopca, który za ukochaną przyjeżdża do Nowego Jorku. Próbował sił również w muzyce. Wspólnie z dwoma kolegami (oni grali, on śpiewał) założyli grupę "Sounds of Europe". Nagrali nawet płytę demo, którą rozesłali do kilkunastu wytwórni płytowych. "Dźwięki Europy" nie przypadły do gustu Amerykanom, bo żadna nie wyraziła zainteresowania.

Skoro nie udało się na wschodnim wybrzeżu, postanowił podbić Amerykę od drugiej strony. Z kolegą miał wybrać się Kaliforni, gdy na dwa dni przed wyjazdem na zawał serca zmarł mu ojciec. - Wszyscy, cała rodzina, byliśmy zdruzgotani. Ja czułem wielką złość na świat, na Boga, nie chciałem się z tym pogodzić - opowiada. Z planów wyjazdu na zachód jednak nie zrezygnował. Wziął udział tylko w mszy żałobnej ojca w USA, ale na pogrzeb do Polski już nie poleciał. Trafił za to do Santa Monica niedaleko Hollywood, gdzie próbował zrobić karierę filmową. Znowu bez powodzenia. Pięciominutowy zwiastun filmu "Ostatnia spowiedź", który nakręcili z kolegą, nie spotkał się z niczyim entuzjazmem. Wystąpił za to jako statysta w produkcjach Beverly Hills 90210 i Power Rangers. - W tym ostatnim filmie przez cały dzień zdjęciowy, dwanaście godzin, chodziłem od drzewa do drzewa. Dostałem za to 40 dolarów i obiad. Po tym doświadczeniu przeszła mi ochota na karierę filmową. Postanowiłem wrócić do Polski, znaleźć jakąś fajną dziewczynę i ożenić się - mówi.

A ty będziesz księdzem

Żeby zarobić na podróż przez kilka miesięcy sprzątał nocami supermarkety. Praca była na czarno, ale dobrze płatna. Można było przystąpić do realizacji planów: przyjechał do Polski, kandydatkę na żonę znalazł i wspólnie pojechali na pielgrzymkę do Rzymu. I stało się. - Podczas spotkania z naszą grupę klęczałem w pierwszym rzędzie. W pewnym momencie Ojciec Święty położył mi jedną rękę na głowie, a drugą nas wszystkich błogosławił. Znajomi mówili mi potem, że zostałem wybrany. Ja natomiast miałem wrażenie, że Jan Paweł II powiedział do mnie: "a ty zostaniesz księdzem". Do dzisiaj tak naprawdę nie jestem pewny, czy te słowa rzeczywiście padły, czy tylko tak mi się wydawało.

Decyzji o zostaniu księdzem nie podjął od razu, ale ziarno zostało posiane. - Nigdy wcześniej na poważnie o tym nie myślałem. Choć z drugiej strony, choćby podczas pielgrzymek, ta rola mi się podobała. Księża grali na gitarach, śpiewali, otaczały ich zawsze dziewczyny. To mi imponowało - przyznaje.

Ostateczną decyzję pomógł mu podjąć arcybiskup George Pearce, którego poznał w USA. Namówił go, by wstąpił do zakonu Marystów zwanych również Braćmi Szkolnymi. Aby zostać księdzem musiał najpierw ukończyć studia świeckie. Na Uniwersytecie w Bostonie zrobił licencjat z filozofii (choć w USA nazwa licencjat nie funkcjonuje), a potem w Waszyngtonie skończył teologię. W międzyczasie kilka razy się zakochał, tyleż samo chciał rezygnować. Szczególnie silne wątpliwości przyszły w momencie, gdy w USA raz po raz wybuchały skandale z księżmi w rolach głównych. Pierwsze strony gazet były pełne zdjęć duchownych oskarżanych o poważne przestępstwa. Swoimi karierami zapłacili za to nawet ci, z którymi miał kontakt, m. in. uniwersyteccy wykładowcy.

Mimo wszystko księdzem w końcu został. Zanim w 2005 roku został wyświęcony, przez rok uczył w szkole. Pierwsza parafia, w której pracował mieściła się w Brooklynie i była złożona głównie z emigrantów z krajów karaibskich. Potem został wysłany do stanu Maine, gdzie opiekował się pięcioma parafiami. - Teoretycznie było nas trzech, ale dwaj pozostali księża mieli ponad 80 lat. Prawie wszystkie obowiązki spadły na mnie. A było co robić, bo poza odprawianiem mszy trzeba było odwiedzać chorych w dwóch szpitalach, opiekować się domem starców itp. - opowiada. Potem pracował w Detroit jako kapelan trzech szkół prowadzonych przez Marystów. Wreszcie w ubiegłym roku wrócił na Brooklyn, do parafii pw. Świętego Franciszka z Asyżu, w której zaczynał posługę. Prowadzi ją razem z proboszczem Maksykaninem. Msze odprawiają w trzech językach. Po angielsku dla emigrantów z Trynidadu Tobago, Jamajki i Grenady, po hiszpańsku dla przybyszów Dominikany i Puerto Rico, wreszcie po francusku dla Haitańczyków, których jest najwięcej. - Ja na razie prowadzę msze po angielsku i od niedawna po hiszpańsku. Homilie tłumaczy mi jednak proboszcz - przyznaje.

Panu Bogu świeczkę...

Życie parafialne dość mocno różni się od tego, do czego przyzwyczaił się w Polsce. - W Ameryce nie ma wikariatów. Razem z proboszczem mieszkamy na plebanii, która jest bezpośrednio połączona z kościołem. Nasi wierni to praktycznie wyłącznie ludzie ciemnoskórzy. Białych jest niewiele, choć mam w parafii kilku Polaków. Wielu z parafian uważa się za katolików, ale jednocześnie bardzo silnie zakorzenione są u nich pogańskie obrzędy voo doo. W naszym ogrodzie znajdowaliśmy na przykład figurki księży poplamione kurzą krwią, czy obsypane mąką. To się odbywa na tej zasadzie, że w kościele modlą się do katolickiego Boga, ale po mszy, niejako na wszelki wypadek, składają ofiary swoim dawnym bóstwom. Szczególnie silnie było to widoczne podczas trzęsienia ziemi na Haiti - mówi ks. Pawłowski. W kościele na każdej mszy obecni są tzw. Rycerze Kolumba, ochotnicy, którzy zbierają na tacę, zapalają świece, dbają o to, by każdy miał miejsce siedzące i by nikt... nie kradł najświętszego sakramentu. W USA komunie podaje się do ręki, nie do ust.

Choć ks. Maciej Pawłowski w USA mieszka już 20 lat i posiada tamtejsze obywatelstwo, nie czuje się Amerykaninem. Co roku wraca do Polski na wakacje. W Proszowicach odprawia msze. Bierze udział w Pieszej Pielgrzymce Diecezji Kieleckiej na Jasną Górę (wczoraj wyruszył na nią po raz jedenasty). Podobnie jak pozostali członkowie rodziny, chce do Polski wrócić na stałe. - Im dłużej tam jestem, tym bardziej tęsknię za krajem. Mam nadzieje, ze w przyszłym roku przyjadę i już zostanę.

Aleksander Gąciarz

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski