Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Staszel. Jesteś legendą, człowieku. Historia zapomnianego medalisty

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Jan Staszel urodził się 15 września 1950 roku w Dzianiszu. 16 razy był mistrzem Polski
Jan Staszel urodził się 15 września 1950 roku w Dzianiszu. 16 razy był mistrzem Polski Fot. Mieczysław Świderski/Newspix
Sylwetka. 17 lutego 1974 r., Falun. 23-letni Jan Staszel zdobywa dla Polski pierwszy w historii medal mistrzostw świata w biegach narciarskich. 41 lat później mało kto o tym pamięta, a sam Staszel nie ma zamiaru nikomu się przypominać. O tamtym sukcesie w ogóle nie chce rozmawiać.

Jan Staszel odciął się od ludzi ze środowiska, od lat trzyma się z dala od wspomnień. Mówią, że ma żal do całego świata. Wielki żal. Mówią też, że warto by mu postawić pomnik.

Próba pierwsza. Duży, ładny góralski dom na zakopiańskiej Karpielówce, letników pewnie nie brakuje. Dzwonek, uchylają się drzwi. Za nimi starszy mężczyzna. On? Wiek by się zgadzał, podobieństwo do młodego, postawnego narciarza z archiwalnych zdjęć też jest uderzające.

Dzień dobry, pan Jan Staszel? Jestem dziennikarzem z Krakowa i chciałem...

– Nie, nie, on wyjechał do __Szwecji czy Norwegii.

– Na __pewno? Słyszałem, że tutaj mieszka, chciałem porozmawiać.

– Nie ma go tu, wyjechał.

Ostatnie słowo słychać już przez zamknięte drzwi.

Ha, ha, to musiał być on. Jasiu nie wyjechał do żadnej Szwecji ani do żadnej Norwegii – mówi Edward Budny, były trener Staszela w kadrze. – On po prostu nie chce z nikim rozmawiać. Ma pretensje do całego świata, w dużej mierze słuszne. Tyle tylko że tego świata, do __którego ma pretensje, już nie ma.

Józef Łuszczek, kolega Staszela z klubu i reprezentacji: – Lata temu chcieliśmy go zabrać z Wojtkiem Fortuną i Heleną Pilejczykową na spotkanie olimpijczyków do Warszawy, do __telewizji. „Wołami mnie tam nie zaciągnięcie” _– _powiedział.

Próba druga. Telefon.

Dzień dobry, pan Jan Staszel?

– Tak, słucham.

– Jestem dziennikarzem z Krakowa i chciałem porozmawiać o __pańskim sukcesie, starych czasach.

Ciszę po drugiej stronie szybko przerwał dźwięk odkładanej słuchawki.

Zdarzało się, że do mnie dziennikarze dzwonili, żebym Janka do zwierzeń namówił. Zawsze odpowiadał, żeby nie zawracać mu głowy. Taki jest pogniewany. Nie warto próbować, nie pogada – opowiada Kazimierz Długopolski. Razem ze Staszelem trenowali przez lata w Starcie Zakopane, razem byli na mistrzostwach na Falun. Przyjaźnili się. Teraz spotykają się bardzo rzadko, a jeśli już, to gdy akurat wpadną na siebie gdzieś przez przypadek.

Zapraszaliśmy go na __różne uroczystości, zawody, ale nigdy się nie pojawiał – mówią w Tatrzańskim Związku Narciarskim. Z czasem przestali go więc zapraszać.

Dlaczego Staszel tak zamknął się w sobie, wyrzekł sukcesu? Różnie mówią. Ale wychodzi na to, że wszystko zaczęło się od tego medalu sprzed 41 lat.

15 bułek na śniadanie
Ten medal, brązowy, nie wziął się z sufitu. Staszel, kawał chłopa, był bardzo dobrze przygotowany do mistrzostw. Bo on wysiłku nigdy się nie bał. Od dziecka był przyzwyczajony do ciężkiej pracy w gospodarstwie, zresztą zawsze to lubił; potem sam wybudował sobie dom.

To był kiedyś otwarty, wesoły chłopak – przypomina sobie Długopolski. – Miał świetne warunki fizyczne do biegania, uważam go zresztą za niewykorzystany talent w __polskim sporcie. Rzadko się takich spotyka.

Pierońsko pracowity i tak samo uparty. Góral z własną wizją świata.

Budny: – _Odmawiał przyjmowania witamin, wszystko, co dostawał od mnie i od lekarza, to odkładał do worka. „A jak mi doping podacie i potem dzieci nie będę mógł mieć?” Takie ludowe mądrości. Supradynę, zestaw witamin, spod ziemi wydostawałem, a on tego nie zażywał. Za to uważał, że jak zje pół kilo kiełbasy i pięć kotletów, to będzie OK.
Woził ze sobą na zgrupowania baranią kiełbasę, którą sam robił, z czosnkiem, cholernie ciężkostrawną, i zjadał przed spaniem pół kilograma. A to najgorsze, co może być dla biegacza. Nawet lekarz go nie mógł tego oduczyć. Gdy byliśmy na obozie na Dachsteinie, to musiał dostać 15 bułek na śniadanie. Biegacz nawet jednej bułki nie powinien widzieć na oczy, ale Jasiu musiał dostać. Jak nie dostał, to potem człapał na treningu. I co mu pan zrobi? Jasiu jak nie poje, to nie poleci. Dieta sportowca? Jego żołądek takich rzeczy nie trawił. Ale za to alkoholu nie tykał. Pod __tym względem był ascetą. Wspaniałe chłopisko _– wzdycha trener.

Na własnym paliwie końskie dawki treningowe przyjmował bez mrugnięcia okiem. Nie skarżył się, lubił się zmęczyć. Przed Falun przez miesiąc mieszkał na Kasprowym Wierchu i trenował na nieistniejącej już trasie na Hali Gąsienicowej. Mordercze treningi, dwa–trzy razy dziennie. W późniejszym sukcesie pomogły jednak nie tylko nowatorskie metody. W Falun do mocnych nóg przyczepiono mu też dobre narty.

Głównym trenerem kadry był wtedy Rosjanin Iwan Kondraszow. Budny był jego asystentem, ale – jak twierdzi – realizował własne treningowe plany. Kondraszow był za to rzutkim organizatorem. Kilka tygodni przed mistrzostwami polska kadra pojechała na zawody do Włoch, na miejscu zwrócono Polakom koszty dojazdu. Kondraszow wziął liry i kupił za nie w sklepie trzy pary nart austriackiej firmy Kneissl, która jako pierwsza wypuściła egzemplarze zrobione z tworzywa sztucznego. Jedną parę dostał Staszel. I wybiegał na niej medal na 30 kilometrów.

Tu jednak na scenę wkracza jeszcze jeden bohater – trener kombinatorów norweskich Tadeusz Kaczmarczyk. To on przed biegiem posmarował owe „kneissle” Staszelowi, bo Budny, który normalnie tym się zajmował, do Falun nie został zabrany.

Zostałem wysadzony z autobusu, za mnie pojechał pewien sekretarz PZPR z Zakopanego. Zdążyłem tylko przekazać swoje kufry ze smarami Tadkowi i poprosić go o pomoc. Kondraszow nie miał o smarowaniu zielonego pojęcia – opowiada ze śmiechem Budny.

Kaczmarczyk ze swojej roli wywiązał się doskonale. W trudnych warunkach – była mżawka, mokry śnieg lepił się do ślizgów – Staszel frunął po trasie jak na skrzydłach.

Długopolski: – To był, o ile pamiętam, początek mistrzostw. Przyjęliśmy ten medal z radością, ale jakiejś wielkiej fety nie było. Może to była mała niespodzianka, niemniej wtedy mieliśmy naprawdę dobrą reprezentację. W końcu jeszcze Stefan Hula zdobył brązowy medal w kombinacji norweskiej.

Bez niego nie byłoby Łuszczka
Sukces Staszela miał strategiczne znaczenie dla rozwoju sportów zimowych w Polsce, ale dla niego samego jedynie symboliczne.

– _Jasiowi wyrządzono ogromną krzywdę, tak samo było zresztą z Łuszczkiem. Ci ludzie nie mieli żadnej motywacji, żeby uprawiać sport. Jeśli jest pan na zgrupowaniu przez 300 dni w roku i dostaje pan tam totalnie w tyłek, zapieprzając po sześć–siedem godzin dziennie, a potem robi świetny wynik, to musi mieć pan za to jakąś rekompensatę _– podkreśla Budny.

Po mistrzostwach Staszel jeździł z polskimi delegacjami na rozmowy z Kneisslem i Adidasem, na jego oczach działacze Polskiego Związku Narciarskiego podpisywali bajeczne umowy na sprzęt i gotówkę. Niemałą – 100 tysięcy dolarów rocznie. Wszystko to wybiegał sam, na tych plastikowych „kneisslach”.

– Co z tego dostał? Figę z makiem. Sam pojechałem potem do menedżera Kneissla i powiedziałem: dajcie coś Jasiowi, bo przestanie biegać. Dostaliśmy 50 par zjazdowych, które sprzedaliśmy w sklepie w Austrii po zaniżonej cenie. Tyle Jasiu z __tego miał – opowiada Budny. – A za te pieniądze, które wtedy dzięki jego sukcesowi udało się zdobyć na mocy umów sponsorskich, to jeszcze siostry Tlałki mogły trenować. I – nie boję się tego powiedzieć – bez Staszela nie byłoby Łuszczka. A potraktowano go tak: kochany, zrobiłeś swoje, a teraz się huśtaj.

Według Budnego ten żal ma siedzieć w nim do dziś. Ale...

Moim zdaniem to dorabianie legendy i wcale nie o pieniądze chodziło – uważa jednak Długopolski. – Wiadomo, jakie były czasy, jak siermiężny był nasz sport. Na deszcz dolarów nikt nie liczył. Po zawodach wracało się do domów i trzeba było pracować w gospodarstwie, normalna sprawa. Największy żal w Jaśku jest o to, że gdy miał 25 lat, już po igrzyskach w Innsbrucku, odsunięto go od kadry i postawiono na nim krzyżyk. Uznano, że jest za stary. Tu zaczął się problem, powstała zadra. A potem doszły do tego jeszcze jakieś niesnaski z działaczami w klubie, co tylko dolało oliwy do ognia. Bodaj w 1980 roku skończył karierę i od razu odciął się od wszystkich.

Łuszczek: – Różne rzeczy pewnie o tym decydowały, nakładały się na siebie. Jasiu, jak ja, stracił na biegach zdrowie. Wiem, że miał o to pretensje. Bo co mu z tego zostało, poza problemami z biodrami? Ze wspomnień trudno wyżyć.

Do sukcesu z Falun Staszel już nie nawiązał. Może trudniej było o motywację, swoje zrobiła też kontuzja – przy budowie domu uderzył się w kolano siekierą, zdarzyło się to niedługo po mistrzostwach w Szwecji.

– _Dużych mechanicznych uszkodzeń nie było, ale przeciął nerwy i __dość długo go ta noga nie słuchała _– opowiada Budny.

Po zakończeniu kariery był przez chwilę taksówkarzem, potem budował na Podhalu studnie. Wyczerpująca, trudna robota. Później pomagał, i do tej pory pomaga, prowadzić żonie pensjonat, stołówkę. Biedy nie klepie. Czy uda się go ocalić od zapomnienia?

–_ Jasiu to nawet na __pomnik zasłużył _– uważa Budny.

W Zakopanem ma powstać, po latach starań, Muzeum Sportów Zimowych, pod koniec ubiegłego roku podpisano w tej sprawie list intencyjny. Staszel, czy tego chce czy nie, będzie miał w nim miejsce obok największych sportowych legend Podhala, i nie tylko.

Ciekawe, czy przyjdzie na otwarcie.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski