Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaskinia, która pomogła ludziom wyzbyć się strachu

BARBARA CIRYT
Jerzego Roszkiewicza fascynują podziemia Fot. Barbara Ciryt
Jerzego Roszkiewicza fascynują podziemia Fot. Barbara Ciryt
PASJE. Jerzy Roszkiewicz to człowiek, który zarządza podziemiami w Wierzchowiu, z pasją je odmula, zabezpiecza, szanuje nietoperze, kraj uważa za dziki, ale pilnuje się, żeby nikogo nie obrazić.

Jerzego Roszkiewicza fascynują podziemia Fot. Barbara Ciryt

- Tę jaskinię mam na dożywocie - uśmiecha się grotołaz Jerzy Roszkiewicz, otwiera duże metalowe drzwi i prowadzi do Jaskini Wierzchowskiej (gmina Wielka Wieś). Zarządza tymi podziemiami, dzierżawi je od Skarbu Państwa i przelicza sobie czas dzierżawy. - Najpierw 20 lat, potem kolejne 20. Zważywszy na mój wiek, będzie dożywocie - przekonuje.

Pan Jerzy niestrudzenie pracował nad adaptacją jaskini, oświetlił jej korytarze, stworzył trasę turystyczną, a teraz ze swoimi pracownikami - przyrodnikami, botanikami, geologami, geomorfologami pilnuje, żeby mieszkańcy jaskini czuli się bezpiecznie: pająki, tchórze, łasice, nietoperze i drobne owady. - Te ostatnie tak bezpieczne nie są, wszytko przez nietoperze, które tu mieszkają. To podkowce małe, które ważą zaledwie tyle, ile dwie kostki czekolady i w ciągu jednej nocy potrafią zjeść 1000 komarów - uśmiecha się przewodniczka pani Anita.

Podziemia pod opieką

Jerzy Roszkiewicz jest znawcą podziemi, odkrywcą ze zmysłem przedsiębiorcy, a do tego z zawodu elektronikiem. Te umiejętności pomogły mu adaptować jaskinię. Doprowadził do niej prąd, podświetlił korytarze. - Mamy tu teraz 20 km kabli, 14 rozdzielni energetycznych i ponad 200 punktów świetlnych - wylicza.

Pasje, ciekawość świata i upór doprowadziły do tego, że dziś jaskinia jest dostępna i bezpieczna dla turystów. Pan Jerzy jaskinią zajął się po powrocie z Zachodniej Syberii, gdzie pracował przy przygotowaniu zdalnego dozoru elektronicznego na rurociągu naftowym w Surogacie. Wcześniej pracował w Ministerstwie Łączności jako inspektor ds. stanu prawnego łączności.

Z czasem wykorzystywał swoje inne pasje. Jest cieślą i zrobił sobie łódź indiańską z włókna węglowego, lekką i wytrzymałą. Potrzebna mu, bo jest też instruktorem żeglarstwa i lubi pływać. Ponadto jest militarystą, fotografikiem i kucharzem, który preferuje kuchnię chińską i japońską.

- To dlatego, że przy niej jest mało roboty, a dobry efekt. Są tam potrawy, do których np. mięso smaży się 25 sekund - mówi zadowolony. Jednak lubi też, gdy ktoś mu poda pyszne potrawy. - Jestem obywatelem Europy, więc czasem jadę sobie do Budapesztu na wino i zupę rybną, albo do Słowackiego Raju, żeby się pohuśtać - mówi.

Jednak te wyjazdy to także okazja do nawiązania współpracy z przedsiębiorstwami turystycznymi. - Nie jeżdżę natomiast na Wschód, bo na granicy nie mówią dzień dobry, nie mają szacunku do tych, którzy ich odwiedzają zarówno w interesach, jak i turystycznie. Mogę wydać u nich trochę pieniędzy, a oni zachowują się jakby z drzew nie zeszli. Ale u nas też niektórzy jeszcze tam siedzą, bo wiadomo, że i my żyjemy w dzikim kraju - stwierdza pan Jerzy.

Tu się zawahał. - Przypomniałem sobie, że od mojej sekretarki dostałem zakaz udzielania wywiadów. Czasem jej słucham, bo bez niej najpierw bym wszystkich obraził, a potem pomieszał terminy - mówi. Jednak tym razem z rozmowy nie rezygnuje.
Opowiada o pracy w jaskini za komuny. - Był taki Centralny Fundusz Rozwoju Turystyki i z niego płacili na adaptowanie jaskiń. Na Wierzchowską starczyło do połowy. Potem był Okrągły Stół i od tamtego czasu żadnej jaskini w Polsce nie adaptowano. Teraz finansujemy się sami - mówi. Każdej zimy prowadzi remonty, bo te podziemia nieustająco wymagają opieki. Poświęca wiele dla tych podziemi. Mało tego blokuje zabudowę okolicznych terenów. Jak? - Wykupuję grunty wokół jaskini - mówi.

Brutalna nauka

Nim jaskinia zaczęła służyć turystom w latach 60-tych ubiegłego stulecia trzeba było z niej wynieść tony mułu. - Wówczas w dwóch trzecich była zamulona - mówi jej dzierżawca. Pan Jerzy z kolegami: Mariuszem Selerewiczem i Władysławem Barskim założyli Krakowski Klub Taternictwa Jaskiniowego i marzyli, żeby jaskinia stała się bazą klubu, a przy okazji zarabiała na jego działalność. Wówczas to się nie udało.

Jednak pan Jerzy był wytrwały, chciał chronić te podziemia, zabezpieczyć i udostępnić dla zwiedzających. Dziś tak jest. Roszkiewicz ponad 20 lat temu założył biuro turystyczne "Gacek" w Krakowie, które kieruje turystów wprost do Wierzchowina i jaskini, w której jest najdłuższa w Polsce trasa turystyczna. Tu wpada się w ręce przewodników i jaskiniowców - rozczochranych ludzi, ubranych w zwierzęce skóry, którzy władają podziemnymi korytarzami i salami.

Dużo czasu minęło nim pojawili się tu jaskiniowcy jako atrakcja turystyczna. Na początku atrakcji szukali tu krakowscy taternicy jaskiniowi. - Tu szkoliliśmy ludzi, którzy chodzili po jaskiniach. Właściwie uczyliśmy ich zdrowego rozsądku. Było brutalnie - przyznaje opiekun jaskini. - Mężczyźni dostawali 40 km plecak, kobiety 30 kilogramowy i 50 kilometrów do przejścia. Z Trzebini mieli przyjść z tym ładunkiem do jaskini Wierzchowskiej. Tutaj siedzieli na wykładach przez osiem godzin, do tego wspinaczka, techniki linowe, ratownictwo, a potem mogli wracać do Krakowa, głownie pieszo, bo na zatłoczony autobus z tymi plecakami nie można było liczyć. Oczywiście taka wyprawa trwała dłużej niż jeden dzień. Niezależnie czy było to lato, czy zima uczestnicy tych kursów nocowali pod skałami. Przecież musieli być odporni, wytrwali, bo w jaskiniach różne rzeczy się zdarzają. Trzeba być uniwersalnym, umieć przetrwać w każdych warunkach i nabyć umiejętności opanowania strachu - podkreśla znawca podziemi. Egzaminy dla uczestników kursu czasem trwały bardzo długo. Egzaminator brał jeden koniec liny, egzaminujący drugi i szli do jaskini. Egzamin mógł trwać od 10 do 30 godzin w zależności od warunków. Celem było przemierzyć jaskinię i wyjść w pełnym zdrowiu.

Jadowita przyroda

Pana Jerzego takie warunki nie przerażały. Od dziecka łaził po skałkach. Wychowywał się w Krakowie na Dębnikach. Dziś szkoli i egzaminuje przewodników swojej jaskini. Egzamin trwa trzy godziny albo pół roku. - Podstawowa zasada to taka, że klient nie ma wyjść z jaskini mądrzejszy, ale zadowolony - mówi pan Jerzy i do jaskini wysyła z przewodniczką panią Anitą. Tam jest człowiek jaskiniowy, ale trzeba mieć szczęście, żeby go spotkać. - Jaskinia Wierzchowska powstała 140 mln lat temu. W okresie jury, czyli w czasach dinozaurów. Jednak w tej jaskini dinozaury nie żyły, bo tu było ciepłe morze. To właśnie wody wydrążyły dziury w skale - pani Anita całą wycieczkę pozbawia złudzeń, że idziemy tropem wielkich stworów. Prowadzi do sali z fotelikiem u sufitu i sali balowej, do której dzieci przyjeżdżają na andrzejki. - Ta jaskinia wciąż się rozwija. Stalaktyty i stalagmity wciąż rosną - mówi. Jednak jeden milimetr sześcienny rośnie tu dziesiątki lat.
Przewodniczka na jednej ze ścian podziemnych korytarzy wskazuje czaszkę, jakby z papierosem. - Legenda mówi, że nie słuchał przewodnika, odszedł na bok i zapalił papierosa. A ta jaskinia to przecież pomnik przyrody. Dlatego duch jaskiniowy zaklął tego turystę i została po nim tylko czaszka - opowiada pani Anita i przestrzega przed niszczeniem przyrody. Zaznacza, żeby nie płoszyć nietoperzy, bo są nosicielami wścieklizny. Przed wyjściem proponuje też strzepnąć wierzchnie ubranie. To ze względu na jadowite pająki. - Ich ugryzienie może zaboleć, jak ugryzienie szerszenia lub czterech os na raz. Ale strzepnąć należy dlatego, żeby żadnego z tych pająków nie zabrać z sobą, bo są pod ochroną w związku z tym nie wolno ich wynosić z jaskini - uśmiecha się.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski