Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jazda na krawędzi

Redakcja
Dokąd pędzi nowoczesny dokument? Coraz mocniej zbliża się do filmu fabularnego, korzystając z jego środków wyrazu. Często z doskonałym skutkiem. Przykład: brytyjska „Jazda na krawędzi 3D”, najlepiej sprzedający się dokument na Wyspach.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Reżyser Richard De Aragues funduje nam ostrą przejażdżkę. Opowiada o jednym z najbardziej fascynujących wydarzeń w brytyjskiej (i nie tylko) motoryzacji, czyli o Tourist Trophy rozgrywanym na wyspie Man. Co roku spotykają się tu najwięksi śmiałkowie ścigania się na dwóch kołach, by na trasie prowadzącej zwykłymi drogami rywalizować o sławę. Tak, o sławę, bo w czasie tych wyścigów nikt nie myśli o kasie.

To najbardziej niebezpieczne zawody motocyklowe na świecie, co roku zdradliwa trasa zbiera śmiertelne żniwo. Nie inaczej było w 2010, gdy na wyspę zawitała ekipa filmowa. Rozgrywane wtedy wyścigi okazały się dramatyczne.

Richard De Aragues specjalizował się dotąd w kręceniu reklamówek. W „Jeździe na krawędzi”, swoim dokumentalnym debiucie, potrafi doskonale wykorzystać te umiejętności. Tworzy film pełen dynamizmu, doskonale korespondujący z tytułem i tematem. Ujęcia kręcone z poruszającego się samochodu, szybkie najazdy kamery, dynamiczne cięcia montażowe. To wszystko sprawia, że widz staje się uczestnikiem szalonego wyścigu i angażuje emocje. Nie sposób uniknąć wzruszenia, gdy najlepszy motocyklista odbiera trofeum. Podobnie jak nie sposób uciec od przygnębienia, gdy kolejny ze śmiałków rozbija się w tragicznym wypadku.

Anglicy wzbogacili film o efekty trójwymiarowe. I to niestety nie był najlepszy pomysł. Stereoskopowe triki wyglądają słabo i nie wnoszą niczego istotnego. Dynamicznie nakręcony obraz broniłby się doskonale w dwóch wymiarach.

Angielski reżyser podgląda nie tylko zawody, które ściągają na malutką wyspę tysiące entuzjastów motocykli. Śledzi przede wszystkim główne gwiazdy imprezy, a zarazem bohaterów dramatu sportowego, czyli motocyklistów. Oglądamy najpierw ich przygotowania do startu, które rozpoczynają się na wiele tygodni przed Tourist Trophy, a następnie podpatrujemy, jak radzą sobie z presją, stresem, problemami technicznymi, sędziami, a wreszcie z piekielnie wymagającą trasą. Na pierwszy plan wysuwa się Guy Martin, postać niezwykle barwna, balansująca na granicy geniuszu i szaleństwa. Ten znakomity zawodnik nigdy jeszcze nie wygrał na wyspie Man i robi wszystko, by stanąć na najwyższym podium. Jest charyzmatycznym przewodnikiem po meandrach sportu.

W zawodnikach startujących w Tourist Trophy jest coś, czego brakuje współczesnym sportom motorowym. To pasja, dla której zawodnicy potrafią zaryzykować nawet własnym życiem. Poczuć tu można ducha starych wyścigów, w których najważniejsze były nie skomplikowane maszyny, nie inżynierowie je konstruujący, lecz ludzie, którzy nie obawiali się rozpędzać pojazdy do szaleńczych prędkości między bandami z opon. Można zarzucić, że to czyste szaleństwo. Owszem, ale – paradoksalnie – na tym właśnie polega magia tego sportu. Sportu, który jest jazdą na krawędzi.


Fot. Mayfly

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski