- Przyjeżdża Pani z premierą płyty z piosenkami Marka Grechuty do Krakowa. Odważny krok. Nie boi się Pani?
- Bałam się w 2002 roku. Do dziś pamiętam strach, jaki towarzyszył mi, gdy w konkursie Studenckiego Festiwalu Piosenki śpiewałam „Konie” Włodzimierza Wysockiego z tekstem Agnieszki Osieckiej, a w jury - śpiewająca je Maryla Rodowicz oraz zafascynowany Wysockim Jacek Kaczmarski.
- Pamiętam ten Pani występ, wywołała Pani dreszcz emocji. I zdobyła II nagrodę.
- Kraków przyjął mnie wtedy tak cudownie, że od tamtego czasu przestałam się Krakowa bać. Pokochałam go, bywam w nim regularnie. I mam nadzieję, że także tym razem przyjmie mnie przyjaźnie.
- Skąd wybór Grechuty?
- Moja przygoda z piosenką poetycką zaczęła się dzięki Jerzemu Satanowskiemu; wcześniej śpiewałam przez pięć lat w musicalu „Metro”. To Jurek odkrył we mnie pokłady wrażliwości na poezję i sprawił, że zwróciłam się w stronę takiej piosenki, wierszy, opowiadania życia. I tak odkrywałam Grechutę, Koftę, Kaczmarskiego, Młynarskiego... Uwielbiam śpiewać męskie teksty i zderzać z nimi kobiecą wrażliwość. „Karawaniarski koń” Jana Wołka to przecież bardzo męski tekst, a zarazem jeden z moich ukochanych. Bo jak już sięgam po czyjeś piosenki, to filtruję je przez siebie tak mocno, tak intensywnie oswajam, jakbym je sama napisała. I tak też jest z Markiem Grechutą. Gdy otrzymałam stypendium twórcze jego imienia, pierwsze po śmierci tego twórcy, czułam się, jakbym dostała Oscara. I że muszę jego piosenki zaśpiewać.
- Miała Pani okazję poznać Marka Grechutę?
- Spotkaliśmy się tylko raz, na wspomnianym studenckim festiwalu podczas koncertu galowego, którego druga część była poświęcona właśnie Markowi Grechucie; już bardzo choremu. Pamiętam, że za kulisami uśmiechnął się do mnie...
- Jakim kluczem dobierała Pani piosenki?
- Klucz był bardzo osobisty; musiały to być piosenki, które w stu procentach staną się moje - na tyle, by odbiorca usłyszał w nich moje myśli, by czuł, że to moje opowieści. Że to bardzo moja płyta. A śpiewam: „Nie chodź dziewczyno do miasta”, „Odkąd jesteś”, „Miłość”, „Na szarość naszych nocy”, „Pomarańcze i mandarynki”, ale i bardzo znane, jak „Świecie nasz” - kolejna cudna muzyka Jana Kantego Pawluśkiewicza - czy „Ocalić od zapomnienia”. I oczywiście „Kraków”, nagrany przez Grechutę z zespołem Myslovitz na album „Niezwykłe miejsca”. Jego ostatni. Dlatego jestem szczęśliwa, że promocję płyty zacznę od Krakowa.
- Z kimś Pani swoje interpretacje konsultowała?
- Jedną, czyli „Pomarańcze i mandarynki”, z Jurkiem Satanowskim. Ponieważ postanowiłam słowa wiersza Tuwima „Pani pachnie jak tuberozy. /To nastraja i to podnieca...” oddać mężczyźnie, któremu później odpowiada kobieta. I tak kokietują się podczas tańca... I Jurek, przecież także polonista, uznał, że to dopuszczalne...
- I kto tę męską frazę nagrał?
- Niech to będzie niespodzianka.
- Inny wiersz - „Ocalić od zapomnienia” - pojawił się już na Pani płycie sprzed wielu lat.
- To było nagranie z Teatru Ateneum, ze spektaklu poświęconego Gałczyńskiemu, a zostało umieszczone na płycie cegiełce, która miała dać środki na moją rehabilitację po wypadku. We wspomnianym konkursie SFP śpiewałam bodaj dzień po odstawieniu kul. A rehabilitacja trwała jeszcze długo.
- To zróbmy dygresję: z Krakowem jest Pani związana i poprzez festiwal „Zaczarowanej piosenki” Anny Dymnej.
- I to już od dziesięciu lat. Nie spodziewałam się, że praca z młodymi niepełnosprawnymi wykonawcami może być takim spełnieniem. Prowadzę z nimi zajęcia przygotowujące do pracy na estradzie. W teatrze Rampa też byłam odpowiedzialna za przygotowanie wokalne aktorów do kilku spektakli.
- To wyjaśnijmy, że jest Pani muzykiem, ale i absolwentkę pedagogiki specjalnej.
- I właśnie dzięki „Zaczarowanej piosence” mam kontakt z zawodem. I z tymi wspaniałymi wokalistami. Każdemu zawodowcowi życzę takiej cierpliwości, takiego skupienia. I też coraz więcej laureatów tego festiwalu śpiewa zawodowo, co mnie bardzo cieszy.
- Wracając do Pani nowej płyty: czy nie jest tak, że sięga się po piosenki Marka Grechuty, Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty i Wojciecha Młynarskiego, bo teraz nikt tak pięknie nie pisze?
- Też tęsknię do tamtego czasu, bo ja mam starą duszę, ale sięgam także po teksty młodych, którzy na mojej poprzedniej płycie „Taka iTaka” zderzyli się z Osiecką, Wołkiem, Poniedzielskim. Podobnej symbiozy dokonuję łącząc poezję z jazzem. A są to często dwa odrębne światy. Ja mam szczęście grać z jazzmanami, którzy są wrażliwi na słowo, jak Grzech Piotrowski.
- Na tej płycie też jest obecny.
- Zaprosiłam cudownych muzyków, z którymi znamy się od lat, z którymi dokonywałam nagrań w Polsce, w Norwegii... To, poza Grzechem, Robert Siwak, Sebastian Wypych i Michał Zawadzki, który opracował większość aranżacji, choć i tak w studio się one zmieniały, bo chciałam, by muzycy mieli dużo wolności, przestrzeni. A nagrywaliśmy na tzw. setkę.
- Czyli wokal i muzykę razem.
- Każdą piosenkę trzy razy, po czym była wybierana wersja najlepsza.
- Teraz promocja, recitale...
- Nie ma innego wyjścia, jeśli chce się dotrzeć do słuchaczy. Byłoby miło być w mediach, ale pewnie w radiu tych piosenek nie puszczą, bo są dłuższe niż trzy minuty... Najważniejsze, że mam publiczność na recitalach, że gram w teatrze. Nie ma co narzekać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?