Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jazz z kotletem na ludowo

Redakcja
Najtrudniej znaleźć Wiktora Bochenka w weekendy: nigdy nie wiadomo, gdzie go los zaprowadzi. W tygodniu kalendarz ma bardziej uporządkowany. W poniedziałki prowadzi w Niebylcu próby z kapelą ludową "Jany", a potem akompaniuje w Strzyżowie zespołowi pieśni i tańca "Pogórze", we środy - to samo, tyle że z zespołem śpiewaczym "Malina" z Połomi, w czwartki schodzą się do niego członkowie niebyleckiego jazz-bandu, w piątki znów jeździ do Strzyżowa poćwiczyć z kapelą z tamtejszego Domu Kultury. Wolne ma tylko wtorki, ale i wtedy przecież - jak przez cały tydzień - zawsze jest coś do zrobienia w Gminnym Ośrodku Kultury w Niebylcu, w którym dyrektoruje z powodzeniem od 1985 roku.

Zespół "Niebylec" tworzą sami amatorzy, bez muzycznego wykształcenia. Jest ich raz ośmiu, raz dziewięciu, przychodzą na próby, gdy mają czas

   Bochenek to prawdziwy omnibus: sprawny urzędnik (bo kimże jest dyrektor GOK-u, jak nie urzędnikiem?), rozmiłowany w tym, co robi, muzyk; jak trzeba - pedagog, jak trzeba - organizator (poza kulturą odpowiada jeszcze w gminie za sport, rekreację i wypoczynek, urządza co roku między innymi przegląd kapel podwórkowych i kabaretów). A do tego redaktor naczelny lokalnego kwartalnika "Głos Niebylca" - i, w wolnych chwilach, sędzia sportu żużlowego. Przede wszystkim zaś - jeden z tych, o których się mówi, że noszą serce na dłoni i dłoń tę wyciągają do wszystkich.
   Sam jednak ma się za muzyka. Wprawdzie w papierach, lubianych przez kadrowców, nie ma wiele o muzycznej edukacji, jednak to muzyka nadaje jego życiu sens i jego życie wokół niej się kręci. Zaczynał, torunianin wedle metryki, ale rzeszowianin z wychowania, normalnie, od podstawówki, potem zrobił kolejową szkołę zawodową dla pracujących - i uzyskał w niej uprawnienia elektromontera taboru kolejowego. W tym czasie chodził też w Rzeszowie do szkoły muzycznej; już wtedy muzyka była tak dla niego ważna, że nie mógł się bez niej obejść. Uczył się tam grać na kontrabasie. Zanim przyszedł czas starania się o wyższe dyplomy - wyfrunął z rodzinnego miasta. Po kilku latach stażowania w rzeszowskich zespołach, grywających w lokalach gastronomicznych, zahaczył się w Zakładzie Usług Rozrywkowych w Katowicach i przez rok przygrywał do tańca w Cieszynie i Wiśle.
   Nie żałuje tego doświadczenia. Uważa, że wiele wtedy skorzystał: w tych czasach, w latach sześćdziesiątych, gdy zabawy były modne, a dansingi odbywały się codziennie, występy dały mu obycie z publicznością, dystans do swojej pracy. Grał z dobrymi muzykami, podpatrywał ich, przysłuchiwał się, nabierał umiejętności. Podstawy, wyniesione ze szkoły, umożliwiły mu opanowanie rozległego instrumentarium; to też korzyść, którą docenia do dziś. W ogóle jest zwolennikiem takiego przetarcia, takiego grania na sposób klezmerski: uczy rzemiosła i pokory, oducza pychy. To też jest muzykowi potrzebne.
   Kiedy po roku wrócił do Rzeszowa, bo upomniało się o niego wojsko, był już porządnie ukształtowanym muzykiem. Całą służbę odbył w orkiestrze garnizonowej: grał na trąbce i klarnecie; dostał potem propozycję pozostania w niej na stałe, ale przyszłość zawodowego wojskowego nie bardzo mu się uśmiechała. Wolał doskonalić warsztat - zapisał się do średniej szkoły muzycznej - a że jeszcze przed powołaniem zdążył wziąć ślub, jął się rozglądać za stabilizacją. I nie trafił źle: w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Niebylcu szukano kogoś, kto zająłby się administracją, a przy tym potrafiłby zorganizować życie kulturalne w świetlicy, którą - w myśl przepisów spółdzielczych - SKR był zobowiązany finansować.
   Bochenek przyjął tę ofertę nie wiedząc, że bierze na siebie całą stertę obowiązków. Oprócz funkcji kierownika administracyjnego i behapowca został bowiem instruktorem zespołu instrumentalnego i ludowego, a że ambicja nie pozwalała mu legitymować się tylko świadectwem szkoły zawodowej i dwoma latami średniej muzycznej, wstąpił do zaocznego Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Łańcucie. Wybiegając w przyszłość można zdradzić, że to nie był koniec: zrobił jeszcze studia ogólnorolne w Akademii Rolniczej i studium pedagogiczne na Politechnice Rzeszowskiej.
   Wraz z osiedleniem się w Niebylcu jedno mu wszelako odpadło: definitywnie pożegnał się z graniem w lokalach. Bo na zabawy, wesela - jeszcze jakoś znajdywał czas.
   - Nocne granie męczy - mówi z uśmiechem. - Ja nie jestem wirtuozem z sal koncertowych, ja po prostu lubię grać. I lubię, gdy mnie słuchają, kiedy moje granie się podoba...
   Zaczynał od kontrabasu, ale już w szkole muzycznej pierwszego stopnia zajął się trąbką. To jego ukochany instrument. - Trąbka jest wdzięczna - zapewnia. - Niełatwa, ale jest wdzięczna. Wymaga stałego ćwiczenia: godzinę, półtorej dziennie; to minimum. Ale wtedy się odwzajemnia: to taki instrument bliżej zmysłów, bliżej wrażliwości.
   Trębaczem został już w Rzeszowie, przed wojskiem. Grywał w amatorskich zespołach, z którymi szukał szczęścia po festiwalach (ale nie tych najgłośniejszych), cieszył się, gdy dopuścił go do swojego składu szanowany w miejskim światku muzycznym Roman Albrzykowski (wiele się od niego nauczył), zbierał doświadczenia, łatając w razie potrzeby, jako zastępca, luki w innych grupach występujących w lokalach. To wszystko dało mu wszechstronność, umiejętność wpasowania się w różne konfiguracje stylistyczne, bezkonfliktowego wejścia w ustaloną harmonię. Z tego względu na wyśmiewane przez wielu pięknoduchów "granie do kotleta" nie powie złego słowa. Dla niego była to szkoła.
   Odkąd zajął się trąbką, fascynuje go jazz. Przede wszystkim Armstrong. - To najwyższa szkoła - mówi z zachwytem. - Jak byłem młody, trudno go było usłyszeć, ale kiedy go puścili w radiu, od razu było wiadomo, że to może być tylko on!
   Grywa jazz tradycyjny, ewentualnie swing. Uważa, że nie można grać każdej odmiany, że wychowanie na swingu i jazzie tradycyjnym będzie ciążyć zawsze. Zamiłowanie do jazzu tkwi w nim tak mocno, że nawet w tym swoim Niebylcu założył zespół. Jazz Band "Niebylec" tworzą sami amatorzy, bez muzycznego wykształcenia; niektórzy tylko otarli się o ognisko albo szkołę muzyczną. Jest ich raz ośmiu, raz dziewięciu, przychodzą na próby, gdy mają czas - bo przede wszystkim normalnie pracują, uczą się. Pod kierunkiem swego lidera doszli jednak przez pięć lat ćwiczeń do takiej biegłości, że kto ich usłyszy - chce słuchać dłużej. Mają marzenie: wystąpić w Krakowie. Może ktoś z prowadzących kluby muzyczne spróbuje?
   Wiktor Bochenek też ma na to ochotę - ale jemu chodzi nie tyle o siebie, co o nich. Sam nawystępował się już dość, miał mnóstwo okazji, by sprawdzić swoje możliwości, umiejętność zharmizowania swego instrumentu z innymi. Wbrew pozorom bowiem granie z muzykami ludowymi jest też poważnym wyzwaniem. - Bo nie tylko w jazzie, ale i w folklorze się improwizuje - zapewnia. - Ogrywka, obiegnik, tryl; to wszystko dodaje kolorytu utworowi - a jak się przekonałem, niemal każdy doświadczony muzyk ludowy ma swoją specyficzną ornamentykę.
   Zaliczył takich sprawdzianów mnóstwo. Poza swoimi zespołami z gminy Niebylec - trzeba wiedzieć, że ośrodek kultury, który założył w 1985 roku i którym od tej pory nieprzerwanie kieruje, wyrósł właśnie z jego SKR-owskiej świetlicy, odziedziczył po niej instrumenty i kostiumerię - prowadził kapelę ludową i zespół śpiewaczy w Lubeni, występował z kapelą zespołu pieśni i tańca "Rochy" z Sędziszowa Małopolskiego, uczył wokalu i był akompaniatorem zespołu country z Budziwoja, prowadził lekcje w ognisku muzycznym w Strzyżowie, gra w niebyleckiej parafialnej orkiestrze dętej. Zajmujący się życiem artystycznym ludzie z połowy powiatu rzeszowskiego i całego powiatu strzyżowskiego wiedzą dobrze, że Bochenka wystarczy poprosić - a na pewno nie zawiedzie. Weźmie trąbkę - a jak trzeba: kontrabas, skrzypce albo akordeon - i tak wpasuje się w zespół, że zabrzmi od razu lepiej.
   Żyje tym, co lubi, robi to, co lubi - i nie narzeka. Chociaż... Może czasem... I to nawet nie tak dosłownie narzeka, co trochę mu czegoś żal. - Zaczyna mi brakować czasu - przyznaje. - I bywa, że czuję się zmęczony tą wieczną pogonią. Nikt mi niczego nigdy nie dał za darmo, zawsze, gdy chciałem coś mieć, musiałem się sam postarać. Ale się nie skarżę, jeden ma tak, drugi inaczej. Widocznie na mnie wypadło: że ciągle muszę coś gonić. Jak zaczynałem grać, o magnetofonach nie słyszeliśmy; no, może, że ktoś je wymyślił... Standardy odpisywało się na kolanie, nie było mowy, żeby nagrać siebie, posłuchać z boku. Ale może to było dobre? Tak samo jest z komputerami: czy człowiek chce czy nie, musi je opanować. A teraz czeka mnie jeszcze jedna pogoń - do emerytury. Ciekawe, czy kiedy do niej dojdę, ktoś nie przesunie granicy...
   Ale na to ma na razie czas: rocznik wcale nie prehistoryczny, 1950. I zachowuje zdrowy stosunek do życia, wyrażony w prywatnej maksymie - nie ma rzeczy niemożliwych. Powtarza to młodzieży, którą szkoli w zespołach, jakie prowadzi, albo która przychodzi z prośbą o wskazówki, jak podnosić swe umiejętności. Bazując nie tylko na własnych doświadczeniach zachęca wszystkich do wszechstronności. - Jeśli ktoś chce dobrze opanować instrument dęty, powinien zająć się też jakimś klawiszowym albo strunowym, bo w ten sposób nauczy się wyczuwać harmonię; umiejętność radzenia sobie z klawiszowymi jest też przydatna w jazzie - nie ma wówczas problemów z akordami. To nie jest niemożliwe...
   Mówi też zawsze wszystkim, że warto mieć w życiu coś, jakąś pasję, której oddaje się serce. - _Weźmy mój przykład -_ SKR rozwiązał się definitywnie w 1992 roku, ale ja nie zostałem na lodzie, bo jeszcze gdy istniał, przyjąłem propozycję założenia Gminnego Ośrodka Kultury. Dla mnie muzyka była zawsze na pierwszym miejscu - i muzyka dała mi zajęcie. Pracuję, mam styczność z folklorem, z jazzem. Może tylko na poziomie amatorskim, ale daje mi to satysfakcję. Więc czego mam więcej chcieć?
   Waldemar BaŁda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski