Zdecydowana większość Polaków została zaskoczona wprowadzeniem stanu wojennego. Do wyjątków należał m.in. Mieczysław Gil, wtedy przewodniczący "Solidarności" w Hucie im. Lenina, obecnie senator PiS. Twierdzi, iż w grudniu 1981 r. przeczuwał, że władza sięgnie po rozwiązanie siłowe. - Widziałem, że reżim raz po raz prowokuje, szuka pretekstu. Tymi obawami dzieliłem się z innymi - zapewnia po latach.
Zaskoczenie
- Kisiło się, sytuacja wydawała mi się patowa. Rozwiązanie siłowe uważałem wówczas za nierealne - przyznaje prof. Jacek Baluch, wybitny znawca literatury czeskiej, w okresie tzw. I "Solidarności" członek prezydium związku na UJ. Krótko przed stanem wojennym wyjechał do Pragi z literaturą drugoobiegową.
- W niedzielę, 13 grudnia 1981 r., goniłem z miejsca na miejsce. Dopiero około godziny 18 teściowa jednego z moich przyjaciół powiedziała mi, że coś się w Polsce dzieje, bo w telewizji o tym mówią - wspomina prof. Baluch, ambasador RP w Pradze w latach 1990-1995.
Józefa Lassotę, dziś posła PO, 33 lata temu inżyniera mechanika w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Przemysłu Budowy Urządzeń Chemicznych CeBeA i równocześnie sekretarza Komitetu Zakładowego "S", stan wojenny został w rodzinnych stronach, na Rzeszowszczyźnie.
- Nie spodziewałem się żadnej siłowej interwencji - przyznaje Lassota. Pobyt w rodzinnym domu spowodował, że w nocy z 12 na 13 grudnia milicja nie zastała go w krakowskim mieszkaniu . Do Krakowa wrócił w poniedziałek rano. W swoim zakładzie współorganizował strajk.
- Trwał dwa dni. Gdy w nocy z wtorku na środę położyłem się, ktoś zastukał w drzwi, a gdy otworzyłem, zobaczyłem dwóch milicjantów - opowiada Lassota. - Ustawiono nas na korytarzu. Naprzeciw stanęli milicjanci z kałasznikowami. Przewiezieni zostaliśmy na Mogilską, gdzie wpakowano nas do klatek, kazano się rozebrać do naga. Dopiero potem trafiliśmy do cel.
Następnego dnia internowanych, w tym Lassotę, powsadzano do "suk". - Komuś udało się podpatrzeć, że jedziemy na wschód. Ktoś inny powiedział, że pewnie wywożą nas do Rosji - wspomina Józef Lassota. - Dość szybko jednak zatrzymaliśmy się. Wysadzono nas i wtedy zobaczyłem cudowny widok. Była noc, śnieg skrzył się, a w oddali rysowała się piękna budowla. Byliśmy w Nowym Wiśniczu, w obozie internowania.
W ukryciu
Pobyt poza domem ocalił wtedy także od internowania Lecha Dziewulskiego, plastyka, w okresie I "S" pracownika Sekcji Kultury małopolskiej "S". Był wówczas w Warszawie na Kongresie Kultury Polskiej. - Projekcja filmu "Ręce do góry" Jerzego Skolimowskiego skończyła się już po północy. Szliśmy w grupie, w której był m.in. krakowski fotografik Stanisław Markowski, z Pałacu Kultury do hotelu.
Rozmawialiśmy o filmie, a tym czasie minęło nas kilka wozów opancerzonych. Pomyślałem, że komuniści znowu chcą nas zastraszyć, stroszą pióra, a w gruncie rzeczy są tacy śmieszni. Nawet przez głowę nie przyszło mi, że zaczął się stan wojenny - relacjonuje Lech Dziewulski.
Położył się do łóżka. Nagle usłyszał pukanie. To była obsługa hotelowa. Wyszedł z pokoju. "Hotel jest zamknięty, ale dobijają się do wejścia. Musicie stąd znikać. Od tyłu będzie nasza taksówka, tylko szybko" - mówił chłopak z obsługi hotelu.
Dziewulski zabrał dwie ciężkie torby.
Trafił do znajomych. Tam postanowił, że wraca do Krakowa. W wagonie pociągu połowa ludzi była w mundurach, z teczkami na łańcuszkach, z uzbrojoną obstawą, drugą stanowili opozycjoniści wracający z Kongresu Kultury Polskiej. - Na zroszonych szybach szkicowaliśmy m.in. symbol Polski Walczącej czy literę V z flagą - wspomina.
Po przyjeździe do Krakowa Lech Dziewulski ukrywał się najpierw w różnych mieszkaniach. Po pewnym czasie wrócił jednak do domu. W maju 1982 roku został zatrzymany i internowany. Wyszedł dopiero jesienią 1982 roku, jako jeden z ostatnich internowanych. Ma za sobą trzy obozy: Załęże, Kielce i Łupków.
- Należałem do ludzi, którzy chętnie posiedzieliby sobie czasami w odosobnieniu. Taką mam konstrukcję psychiczną, choć, paradoksalnie, w obozach pełniłem rolę psychoterapeuty - opowiada Dziewulski. Podkreśla, że internowani mieli poczucie wspólnego celu, a najgorsza była bezsilność w przypadku, gdyby coś ważnego się działo.
- W czasie internowania zrozumiałem, w jaki sposób kształtują się kadry wszelkich rewolucji. W takich miejscach jest czas na przemyślenia, dyskusje, wymianę myśli, opracowywanie sposobów działania - mówi.
Zielona WRON-a
Jacek Baluch wrócił z Pragi do Krakowa 15 grudnia 1981 r. Poza nim w pociągu jechało nie więcej niż 5-7 osób. Od razu poszedł na UJ. Przez pierwsze dni stanu wojennego uniwersytet był jednym z najważniejszych miejsc dla całej "S". Tam odbywały się dyskusje, spierano się, ale też drukowano ulotki. Prawnicy pisali analizy mówiące, że stan wojenny jest bezprawny.
- To się skończyło, gdy do rektora UJ, prof. Józefa Gierowskiego, przyszli panowie z SB. Sami wiedzieliśmy, że musimy z uniwersytetu odejść, by go nie narażać - twierdzi prof. Baluch. I przyznaje, że UJ był łagodnie potraktowany przez władze komunistyczne. - To zasługa w dużej mierze prof. Gierowskiego, żołnierza AK, ale też wspaniałego człowieka i rektora - podkreśla. Z UJ do obozów internowania trafiło tylko dwóch pracowników naukowych, obaj zresztą z Instytutu Filologii Słowiańskiej: Julian Kornhauser, bardziej znany jako poeta, oraz Jacek Baluch.
- Zostałem wezwany na przesłuchanie na 30 grudnia na Mogilską - opowiada bohemista. Trzeba przypomnieć, że w czasie I "S" był autorem kilkustronicowej ulotki, będącej instrukcją zakładania związków zawodowych w innych "bratnich krajach". Prof. Baluch ulotkę napisał i przetłumaczył na język czeski (ktoś inny na rosyjski). - Sprawa była poważna, bo komuniści mogli postawić mi zarzut działania przeciw państwu, konstytucji, sojuszom, Związkowi Sowieckiemu - mówi.
Na Mogilskiej był przesłuchiwany przez 6 godzin, po czym powiedziano mu, że jest zatrzymany na 48 godz. Następnego dnia znowu sześciogodzinne przesłuchanie. - Zakończyło się oznajmieniem, że jestem internowany - wspomina prof. Baluch. Cztery kolejne dni spędził w celi na Mogilskiej.
Potem przewieziono go do więzienia w Załężu. - Więzienie jak więzienie. W celi trzy dwupiętrowe łóżka, ale zwykle w jednym pomieszczeniu było nas 2-3 internowanych. Jak na PRL-owski kryminał warunki były nie najgorsze: w każdej celi umywalka, klozet, ale woda była tylko zimna i to strasznie, bo z ujęcia głębinowego - opowiada. Prof. Baluch w celi razem z Krzysztofem Bryniarskim i Bogdanem Klichem ułożyli piosenkę "Zielona WRON-a".
W okresie stanu wojennego piosenka ta była często śpiewana, w tym przez internowanych, bo miała rytm i wpadała w ucho. Zresztą prof. Baluch przyznaje: - Sporo poważnych dzieł napisałem, lecz żadne nie cieszyło się taką popularnością jak "Zielona WRON-a". W obozie przetłumaczył także opowiadania Jarosława Haszka, które wyszły jako książka pod tytułem: "Historia Partii Umiarkowanego Postępu (w Granicach Prawa)".
Ethos starego więźnia
W Załężu siedzieli m.in. Jan Rokita, Konstanty Miodowicz, Bogdan Klich, studenci z UJ, AGH, znani krakowscy KPN-owcy. - Byli też starzy więźniowie, którzy walczyli w AK, przeszli przez stalinowskie więzienia, jak Mieczysław Majdzik. On ochrzaniał młodych więźniów politycznych, gdy przeklinali. Uważał, że internowani powinni wyróżniać się nienaganną postawą, pod każdym względem - wspomina prof. Baluch.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?