18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jednoosobowe mocarstwo

Redakcja
Dalajlama XIV z wizytą w Krakowie, w grudniu roku 2008, podczas której otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu Jagiellońskiego Fot. Anna Kaczmarz
Dalajlama XIV z wizytą w Krakowie, w grudniu roku 2008, podczas której otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu Jagiellońskiego Fot. Anna Kaczmarz
60. rocznica rozpoczęcia działalności religijnej i politycznej przez Dalajlamę

Dalajlama XIV z wizytą w Krakowie, w grudniu roku 2008, podczas której otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu Jagiellońskiego Fot. Anna Kaczmarz

Rozmowa z ADAMEM KOZIEŁEM*

Prezydent Barack Obama w najbliższych dniach ma się spotkać z XIV Dalajlamą. Władze Chin grożą, że jeśli prezydent USA przyjmie duchowego przywódcę Tybetańczyków, to zada - jak straszy Zhu Weiqun z departamentu Pracy Frontu Jedności Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin - "cios w polityczne podstawy relacji chińsko-amerykańskich", a taka rozmowa "całkowicie odbiegałaby od międzynarodowych norm". Chiny grożą restrykcjami nie tylko Ameryce, ale wszystkim krajom, których przywódcy zapowiadają spotkanie z Dalajlamą. Jak należy traktować ten szantaż?

- Zacznę od przypomnienia, że poczynając od George'a Busha seniora (1989-1993) prezydenci Stanów Zjednoczonych regularnie goszczą w Waszyngtonie Dalajlamę. Przyjmowali go, ilekroć Dalajlama przebywał w USA.

- W listopadzie ubiegłego roku Obama nie spotkał się jednak z Dalajlamą, ustępując naciskom władz chińskich.

- To był wyjątek. Urzędnicy prezydenta tłumaczyli, że postąpił tak z uwagi na pragnienie dokonania "nowego otwarcia" w relacjach z Chinami. Jak pokazało życie, Barack Obama przełomu w stosunkach z Chinami nie dokonał. Przyznać również trzeba, że tylko George Bush senior spotkał się oficjalnie z Dalajlamą. Pozostali prezydenci przyjmowali go prywatnie, a hipokryzją wykazał się Bill Clinton (1993-2001), który wymyślił bajeczkę, że przypadkowo trafił na Dalajlamę, gdy wpadł do gabinetu wiceprezydenta Alla Gora, a tam akurat był przywódca Tybetańczyków.

- Faktem jest jednak, że Chińczycy ciągle ostrzegają i grożą wszystkim, którzy zamierzają spotkać się z Dalajlamą, nie bacząc na absurdalność sytuacji, że jedno państwo mówi przywódcom innego, z kim nie wolno im się spotykać we własnym kraju.

- W tym szaleństwie jest metoda i Chińczycy stosują ją w sposób pragmatyczny, selektywny i precyzyjny. Na przykład wobec Polski protesty mają charakter rytualny. Chiński urzędnik wygłasza do polskiego stale powtarzane frazy, np., że spotkanie premiera czy prezydenta z Dalajlamą "godzi w wieloletnią przyjaźń obu narodów" czy że "godzi w uczucia Chińczyków".

- Co Chińczycy mogą nam zrobić?

- Nic. Proszę zwrócić uwagę na wielki deficyt Polski w handlu z Chinami. Przecież my dajemy im dziesiątki tysięcy miejsc pracy, które odbieramy własnym obywatelom.

- Trzeba być wobec nich twardym?

- Zdecydowanie. Najgorzej wobec nich kluczyć. Przekonał się o tym choćby prezydent Francji Nicolas Sarkozy w 2008 r. Najpierw mówił, że nie pojedzie na otwarcie igrzysk olimpijskich do Pekinu. Następnie powiedział, że pojedzie, ale pod warunkiem, że dojdzie do przełomu w stosunkach pomiędzy przedstawicielami Dalajlamy a przywódcami chińskimi. W końcu pojechał do Pekinu, choć reżim zaostrzył represje wobec Tybetańczyków. W grudniu 2008 r. Sarkozy spotkał się z Dalajlamą w Gdańsku, w czasie obchodów związanych z 25. rocznicą uhonorowania Lecha Wałęsy Nagrodą Nobla. Chińczycy, w reakcji na tę rozmowę Sarkozy'ego z Dalajlamą, zerwali szczyt Chiny - Unia Europejska, której wtedy przewodziła Francja. Najbardziej na tym ucierpiał prestiż prezydenta Sarkozy'ego.
- Wtedy, w grudniu 2008 r., prezydent Lech Kaczyński przyjął Dalajlamę. Czy zatem od prezydenta RP głowa Francji powinna się uczyć, jak postępować wobec Chin?

- Niestety, nie. Kancelaria Prezydenta Kaczyńskiego zrobiła wówczas wszystko, by spotkanie prezydenta Polski z Dalajlamą miało jak najniższą rangę. Nie wpuszczono nawet fotografów. Na marginesie powiem, że spotkanie Clintona z Dalajlamą w gabinecie Gora zostało "obfotografowane". Całe spotkanie prezydenta Polski z przywódcą Tybetańczyków - łącznie z chodzeniem po schodach i korytarzach - trwało niecały kwadrans. Reperkusja Chin wobec nas ograniczyła się do tego, że ambasador RP został wezwany do MSZ, czyli musiał przejechać się służbowym samochodem przez Pekin i wysłuchać rytualnych kilku zdań.

- Wspomniany już Zhu Weiqun grozi USA restrykcjami gospodarczymi, jeśli Obama spotka się z Dalajlamą. Ameryka może się ugiąć?

- Świat przepełniony jest wiadomościami, że Chiny niedługo już będą pierwszym mocarstwem świata, najbogatszym krajem. Tymczasem twarde liczby pokazują rzeczywistość. A jest ona taka, że Chiny znajdują się obecnie na początku drugiej setki państw, gdy porównujemy produkt krajowy brutto na głowę mieszkańca. Za 20-30 lat Chiny będą miały kłopot z wielką armią starych ludzi, co jest konsekwencją polityki "jednego dziecka". O ile w krajach zachodnich, w tym w Polsce, problemem za 2-3 dekady może być wysokość emerytury, to w Chinach co najmniej dwie trzecie mieszkańców - czyli obecnie ponad 800 milionów - nie może liczyć na żadną emeryturę. Jedynie mieszkańcy dużych miast mogą ją w przyszłości otrzymać, a oni stanowią zaledwie 30 proc. całej ludności.

Swoją drogą, to obecna administracja waszyngtońska swoim zachowaniem sama przyczynia się do aroganckich i buńczucznych wystąpień chińskich dygnitarzy wobec niej. Nie chodzi tylko o to, że prezydent Obama w zeszłym roku odmówił spotkania z Dalajlamą, ale też Hillary Clinton, sekretarz stanu, przez usta nie przechodzą słowa krytyki wobec Chin za ich antydemokratyczne praktyki, w tym niszczenie całych narodów, m.in. Tybetańczyków. Przypomnę: w chińskiej kulturze politycznej nie ceni się uległych, a tym bardziej słabych.

- Kim jest Dalajlama i dla Tybetańczyków, i dla władz chińskich?

- Dla Tybetańczyków jest duchowym i politycznym przywódcą, duszą i sercem tego narodu. Dla ogromnej części świata jest autorytetem moralnym, być może najważniejszym. Z badań wynika, że dla Niemców jest większym autorytetem niż ich rodak, Benedykt XVI. Jak pokazują badania opublikowane w raporcie "Młodzi 2009", tylko Jerzego Owsiaka i Kubę Wojewódzkiego młodzi Polacy - pomiędzy 13. a 24. rokiem życia - cenią bardziej niż Dalajlamę.

Przez polityków i propagandę chińską jest on nazywany np. "wilkiem w szatach mnicha" czy "bestią o twarzy człowieka i sercu zwierzęcia". W szkołach uczą o Dalajlamie w taki sposób, w jaki chce tego reżim. Nie brakuje też chińskich szowinistów, którzy widząc np. w telewizji manifestację w obronie Tybetu na ulicach Londynu, nie kupują brytyjskich towarów. Natomiast miliony chińskich wieśniaków chyba nie mają pojęcia o jego istnieniu.
- Jaki jest faktyczny stosunek chińskich władz do Dalajlamy?

- Boją się go jak ognia.

- Blisko 1,5-miliardowe Chiny?

- Tak, boją się Dalajlamy. Gdyby było inaczej, czy narażaliby na szwank stosunki z Ameryką, Francją, całą Unią Europejską i wszystkimi krajami, których przywódcy z mniejszym lub większym entuzjazmem i przekonaniem spotykają się z Dalajlamą? Skoro tak jest, oznacza to, że Dalajlama jest jednoosobowym mocarstwem, którego reżim chiński się obawia.

- Od ponad pół wieku Dalajlama przebywa na wygnaniu w Indiach. Jak układają się stosunki tych dwóch najludniejszych państw świata (w sumie mieszka w nich około 2,4 mld osób, czyli niemal 40 proc. całej ludzkości)?

- Pomiędzy tymi krajami panuje stan permanentnego napięcia i rywalizacji, a przyczyn jest wiele. Jedna z nich to pobyt Dalajlamy i około 150-tysięcznej diaspory tybetańskiej w Indiach.

- Władze Rosji nie spotykają się z Dalajlamą. Czy z obawy przed reakcją Pekinu?

- Zapewne, choć w Rosji istnieje spora społeczność buddyjska, dla której Dalajlama jest najważniejszym przywódcą duchowym. Co pewien czas odwiedza on rosyjskich buddystów. Moskwa zdaje sobie sprawę, że tak czy inaczej musi się zmierzyć z problemem ogromnej dysproporcji ludności na obszarach graniczących z Chinami (przy granicy rosyjsko-chińskiej liczącej 4,3 tys. km - w pasie około 300-400-kilometrowym - mieszka ok. 5 mln Rosjan i sporo ponad 200 mln Chińczyków - red.).

- Jak Pan ocenia postawę polskich polityków wobec Dalajlamy?

- Na tle większości państw wypadają nieźle. Jednak wszystkie spotkania z Dalajlamą, czy to Lecha Wałęsy, Lecha Kaczyńskiego czy Donalda Tuska, choć są bardzo potrzebne, to jednak ograniczają się do czystej retoryki. Przykładem polityka, który konsekwentnie popiera Dalajlamę, jest Vaclav Havel. Wiele dla przestrzegania praw człowieka w Chinach mogłaby zrobić cała Unia Europejska. Siła nabywcza Europejczyków jest tak duża, że Pekin musiałby się z Unią liczyć, gdyby wszystkie należące do niej kraje domagały się np. rzeczywistej autonomii dla Tybetu.

- Jakie plany mają władze Chin wobec Tybetu?

- Chcą w pełni kontrolować Tybetańczyków i Tybet, czyli 2,5 mln km kwadratowych, w tym 1,2 mln km kwadr. zajmuje Tybetański Rejon Autonomiczny. Tybetańczycy podkreślają jednak, że Tybet jest jeden, czyli nie ogranicza się - jak chciałby tego reżim - do Tybetańskiego Rejonu Autonomicznego.

- Tybetańczycy chcą wolności, a przynajmniej autonomii i walczą o to. Czy jednak nie są skazani na porażkę, skoro na jednego Tybetańczyka przypada w ich własnym kraju jeden funkcjonariusz chińskiej policji lub wojska?

- Proporcje sił są potężnie niekorzystne dla Tybetańczyków, ale ich zrywy przypominają historię Polski z okresu zaborów i PRL. Również historia dla Tybetańczyków może zakończyć się w końcu tak jak nasza. Nadzieję mogą wiązać np. z tym, że przeciętnie w ciągu roku w Chinach dochodzi do około 100 tys. masowych protestów, a są to jedynie oficjalne dane. Po każdym proteście do więzienia trafia kilku jego przywódców, "prowodyrów", bo zgodnie z doktryną komunistyczną obowiązującą w Chinach, masy nie mogą się mylić. Po każdym proteście lecą również głowy lokalnych działaczy. Mamy zatem do czynienia ze swego rodzaju spiralą: polityka i zachowanie lokalnych władz wywołuje reakcję ludzi. Protesty są tłumione, ale równocześnie miejscowi kacykowie są odsuwani od władzy. Zasoby kadrowe chińskich komunistów nie są nieograniczone. Trzeba również pamiętać, że w kierownictwie partii toczy się nieustanna walka o władzę.
- Rządzący Chinami czekają na śmierć 75-letniego dzisiaj Dalajlamy, licząc na to, że bez niego łatwo podporządkują sobie Tybetańczyków.

- To błędne założenie. Dla przywódców w Pekinie nie ma lepszego wyjścia niż porozumieć się z Dalajlamą, dopóki on żyje. Dla ponad 90 proc. Tybetańczyków jego słowo jest prawem. Tylko jego słuchają. Jeżeli Dalajlama umarłby na wychodźstwie, Tybetańczycy byliby zdesperowani. On nawołuje do pokoju i spokoju.

- Od czasu do czasu w Tybecie dochodzi jednak do silnych protestów, demonstracji, walk, mimo apeli Dalajlamy o rozwiązywanie wszelkich sporów na drodze pokojowej.

- Owszem. Zdarza się, że mnisi tybetańscy w akcie desperacji popełniają samobójstwa, przebijają się nożami, podpalają wylaną na siebie benzynę. Nawet dzieci, by zwrócić uwagę na los Tybetu, popełniają samobójstwa. Nie trzeba być szczególnie przewidującym człowiekiem, aby dojść do wniosku, że gdy zabraknie Dalajlamy, zdeterminowani Tybetańczycy mogą pójść drogą terrorystów z al Kaidy. Proszę pamiętać, że Tybetańczycy to nie są sami potulni mnisi, ale w większości prości, słabo wykształceni ludzie, choć odważni i honorowi, dla których jedynym autorytetem jest Dalajlama. Przypomnę, że w listopadzie 2008 r. Tybetańczycy przedstawili - zresztą na prośbę władz chińskich - kilkunastostronicowe memorandum, w którym przedstawili swoje postulaty i propozycje dotyczące autonomii Tybetu. Memorandum było tak skonstruowane, że zawierało sformułowania przejęte z konstytucji Chin. Jednak władze w Pekinie odrzuciły je, uznając, że Tybetańczycy chcą niepodległości.

- Dalajlama w marcu 2008 r. powiedział, że jego polityka wobec Chin poniosła klęskę. Jak rozumieć to sformułowanie?

- Powiedział, co myśli, stwierdził fakt. Wystarczy krótki pobyt w Tybecie, by zrozumieć, że jego starania o poprawę losu rodaków i ojczyzny nie udały się, przynajmniej dotychczas.

- Na ile kultura, cywilizacja Tybetu jest inna od chińskiej?

- To zasadniczo różniące się kultury. W VIII wieku Tybetańczycy władali imperium chińskim, zajmując m.in. ówczesną stolicę Chin. Potem przeszli na buddyzm. Mogli go przyjąć z Chin lub Indii. Wybrali Indie. Tybetańczycy mają inny język - posługują się alfabetem, Chińczycy znakami - inne ubrania i obyczaje. Znacznie bliżej jest Tybetańczykom do Indii niż Chin.

Rozmawiał: WŁODZIMIERZ KNAP

Adam Kozieł* koordynuje program Prawa człowieka w Tybecie w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski