Wacław Krupiński: KULTURAŁKI
Od ponad roku po Tamtej Stronie jest i Bogusław Mec; jeszcze 8 marca wystąpił w domu kultury w miejscowości Kolbudy, ciężko chory, wpół żywy zaśpiewał cztery piosenki. Czuł, że to ostatni koncert. Trzy dni później już nie żył. Od kiedy, a było to 41 lat temu, wyśpiewał w Opolu "Jej portret”, znali go wszyscy; ruszył wtedy w dwutygodniowe trasy, dając w soboty i niedziele po 5–6 występów. A potem doszły kolejne przeboje: "Mały biały pies” (w duecie z Ewą Debicką), "W białej ciszy powiek”, "Na pozór”, "Z wielkiej nieśmiałości”, wiele innych.
Już chory, po udanym przeszczepie szpiku kostnego, gdy zyskał parę lat spokoju, nagrał dwie płyty. Najpierw album pod jakże znaczącym tytułem "Recepta na życie”, z 10 piosenkami stworzonymi dla niego przez Roberta Jansona i Andrzeja Ignatowskiego, którego teksty opisywały sytuację człowieka, co to niewiele brakowało, a byłby "już dawno w innym wymiarze wszechświata”, jak pisał sam Mec. Parę lat później ukazały się jego duety.
A teraz książka Macieja Wasilewskiego "Bim, bam, bom, mogę wszystko! Historia Bogusława Meca”. Odsłania los chłopca, urodzonego w biednej rodzinie, i to protestanckiej, co naznaczało piętnem inności, podejrzeniami, że jest Niemcem – rówieśnicy malowali mu Hakenkreutz na tornistrach, chłopca zdolnego i wrażliwego, który od 6. roku życia uczył się muzyki, i to ona sprawiła, że stał się sławny, że mógł cieszyć się życiem i tym, co robił. Gdy nastał czas, że nie było zaproszeń na występy, odkurzył pędzle i korzystając z wiedzy zdobytej na ASP, zarabiał malowaniem aktów. Dobrze zarabiał; po dwóch miesiącach przy sztalugach sprowadził z Niemiec dwuletniego passata. Traktował to czysto komercyjnie. Ale wejście w świat disco kategorycznie odrzucił (a inni na początku lat 90. dorobili się pałaców). Wolał swoje "śpiewające wernisaże”.
Mozaikowo skomponowana książka, mieszająca lata młodzieńcze i dojrzałe, przywołująca opinie kolegów z branży, jak i żony Jolanty pokazuje Meca wielowymiarowo. Wątki kariery, piosenek, nagrań, festiwali splatają się odsłanianiem jego zalet, słabości i przywar – z prowadzeniem auta na podwójnym gazie włącznie, przez co tracił prawo jazdy, z nadmiernym zapatrzeniem w siebie, co przez lata nie ułatwiało ani bycia mężem, ani ojcem.
To zarazem historia pięknej, acz trudnej, miłości tego małżeństwa, które mimo wszystko przetrwało niemal cztery dekady, umocnione na koniec ponad 11-letnią traumą walki z białaczką. To historia żony, która umiała poświęcić się dla męża-artysty, a lekko nie miała – gdy na przykład on w stanie wojennym osiadł w Nowym Jorku i... zamilkł. I historia zmagania się z chorobą, która choć tak osłabiła organizm, zarazem wzmocniła więzy łączące artystę z żoną. Te wzruszające chwilami partie książki wydały mi się, podobnie jak opisy z jakże trudnego dzieciństwa, najciekawsze.
Słucham zatem "Recepty na życie” i czytam "Bim, bam, bom...” przeświadczony, że historia Bogusława Meca może być i receptą dla tych, których dopadło nieszczęście. Że może, jak relacja Jerzego Stuhra z jego walki z rakiem, dodawać sił. I otuchy. Jak piosenki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?