Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jej rodzice marzyli, by została prawnikiem, ale miała inne plany

Andrzej Stanowski
– Była silna, zawzięta, nigdy nie odpuszczała, dawała z siebie wszystko – wspomina Marta Skowronek, jej nauczycielka WF z Kasiny Wielkiej
– Była silna, zawzięta, nigdy nie odpuszczała, dawała z siebie wszystko – wspomina Marta Skowronek, jej nauczycielka WF z Kasiny Wielkiej Fot. Paweł Relikowski
Sylwetka Justyny Kowalczyk. Po pierwszym biegu narzekała, że zmarzła i rzuciła narty w kąt. Wróciła do nich, gdy podrosła.

Justyna Kowalczyk zawsze należała do prymusek. I w nauce, i w sporcie. Z powodzeniem brała udział w szkolnych olimpiadach, docierając nawet do szczebla wojewódzkiego. A po lekcjach z upodobaniem grała z koleżankami w piłkę ręczną.

Kiedy po raz pierwszy przypięła narty?

Pamiętam pierwszy start Justyny, była wtedy w III lub IV klasie szkoły podstawowej. Pobiegła w swojej kategorii wiekowej, choć nigdy wcześniej nie stała na nartach. Biegła trochę nieporadnie, bardziej podskakiwała na śniegu, ale wygrała – opowiada jej starsza siostra Ilona, która pierwsza w rodzinie Kowalczyków uprawiała tę dyscyplinę.

11-letniej Justynie bieganie na nartach nie spodobało się, narzekała, że zmarzła. I przez kilka lat wprawdzie biegała, ale bez nart. Odnosiła sukcesy w biegach przełajowych.

_– Była silna, zawzięta, nigdy nie odpuszczała, dawała z __siebie wszystko _– wspomina Marta Skowronek, jej nauczycielka wychowania fizycznego ze szkoły podstawowej w Kasinie Wielkiej.

Do biegania na nartach dała się namówić dopiero w wieku 14 lat. – Dotarła do mnie wiadomość, że w szkole w __Kasinie jest utalentowana zawodniczka – wspomina Stanisław Mrowca, trener narciarek w klubie Maraton Mszana Dolna. – Tak Justyna trafiła do nas. Po roku treningu postanowiłem, że spróbuje swoich sił w mistrzostwach Polski juniorek w Ustrzykach. Justyna zaskoczyła mnie już przed zawodami, oświadczyła, że jeśli nie wygra, to kończy z narciarstwem. Jeśli zwycięży, to pójdzie do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. I dotrzymała słowa, była pierwsza w biegu młodziczek na 3 kilometry, wygrała także z koleżankami w sztafecie. I tak jak zapowiadała, wybrała naukę w __SMS.

W Zakopanem poznawała techniki narciarskiego biegania, nowego stylu łyżwowego uczyła ją Barbara Sobańska.

_– Zawsze wiedziała czego chce, zawsze chciała być pierwsza i __wszystko robić perfekcyjnie _– mówi pani dyrektor Szkoły Mistrzostwa Sportowego.

Justyna świetnie zdała maturę i dostała się na studia, na AWF w Katowicach. Choć rodzice mieli inne plany. _– Była bardzo dobrą humanistką, dlatego wspólnie z __mężem marzyliśmy, aby została prawnikiem _– mówi mama, pani Janina. Sama Justyna wcześniej przebąkiwała o medycynie, ale w końcu zdecydowała się na AWF.

W 1999 roku trafiła do kadry, gdzie nowym trenerem został Aleksander Wierietielny. To człowiek z życiorysem, który mógłby posłużyć za świetny scenariusz filmowy. Urodził się w Finlandii, bo tam po rozpoczęciu II wojny światowej trafili jego rodzice Rosjanie. Wychował się jednak w Kazachstanie, studiował w Moskwie (ma tytuł doktora wychowania fizycznego), a od 30 lat mieszka w Polsce. W latach 90. prowadził z sukcesami reprezentację Polski w biathlonie. Jego podopieczny Tomasz Sikora zdobył w 1995 roku tytuł mistrza świata, w dwa lata później trenowana przez niego drużyna w mistrzostwach świata wywalczyła brązowe krążki.

– Od początku wiedziałem, że trafił mi się wyjątkowy brylant. Justyna czyniła błyskawiczne postępy, nie miała żadnych kompleksów. Zaczynała każdy bieg w zawrotnym tempie. Na początku sił starczało jej do półmetka. Ale i tak robiła furorę. Zagraniczni trenerzy przychodzili do mnie, kiwali głowami, mówili: „Ale trafił ci się talent”. A ja nie tonowałem ambicji Justyny. Niech biegnie ile sił w nogach. Kiedyś zacznie, jako pierwsza i __nie da sobie wydrzeć zwycięstwa.

A Justyna, kiedy słyszała, że może być kiedyś pierwsza, tylko uśmiechała się: – Nie mam nic przeciwko temu. Zawsze – czy wcześniej w szkole, czy teraz w sporcie – stawiam sobie wysoko poprzeczkę.

I swój cel w kategorii seniorek, bo wcześniej zdobywała złote medale w mistrzostwach świata do lat 23, zrealizowała w styczniu 2007 roku w estońskim Otepaeae. Jako pierwsza polska biegaczka narciarska w historii tej dyscypliny sportu stanęła na najwyższym podium w zawodach o Puchar Świata. Wcześniej w 2006 roku były igrzyska olimpijskie w Turynie. Dramatyczne dla Justyny. Bo najpierw zemdlała na trasie biegu na 10 kilometrów, w parę dni później zaskoczyła wszystkich fantastyczną postawą w biegu na 30 kilometrów łyżwą, zdobywając brązowy medal.

Po biegu trener Wierietielny mówił, że ten krążek to wyłącznie jej zasługa. Kowalczyk miała inne zdanie: – Jeśli tak powiedział, to źle mówi. Z trenerem współpracuję od siedmiu lat. Jest czasem trochę nerwowo, bo oboje mamy wybuchowy charakter. Ten medal to tylko i wyłącznie jego zasługa. Miałam ogromne szczęście, że na niego trafiłam. Dlatego moje pierwsze słowo do trenera to było – „dziękuję”. A on nic nie odpowiedział. Tylko mnie przytulił.

Potem były mistrzostwa świata w Libercu (2009). Już w pierwszym biegu na 10 kilometrów klasykiem sięgnęła po „brąz”. Radość w naszym obozie była wielka, bo był to historyczny medal, jeszcze nigdy polska biegaczka nie stała na podium w mistrzostwach świata. A kilka dni później w biegu łączonym na 15 kilometrów Kowalczyk była pierwsza. 31 lat polscy kibice czekali na powtórzenie wyczynu Józefa Łuszczka z mistrzostw świata w Lahti. Justyna została pierwszą polską mistrzynią świata w biegach narciarskich. Obecny na mecie Józef Łuszczek miał łzy w oczach:

– Tyle lat czekałem na powtórzenie mojego wyniku. Wiedziałem, że Justynę na to stać. Pobiegła taktycznie na szóstkę z plusem. Z wyrachowaniem, z chłodną głową. Jeśli dopisze jej zdrowie, to będziemy mieli biegaczkę światowego formatu na dwie, trzy olimpiady i kilka mistrzostw świata.

Wspaniałą serię w Libercu Kowalczyk zakończyła złotym medalem w biegu na 30 kilometrów „łyżwą” i wyjeżdżała z Czech jako królowa biegów kobiecych.

Igrzyska w Vancouver 2010. Kowalczyk jechała na nie jako jedna z faworytek. Polka narzekała jednak na trasy, uważała, że nadają się do biegania rekreacyjnego, a nie wyczynowego. Zaczęła bardzo dobrze, od srebrnego medalu w biegu sprinterskim stylem klasycznym. W biegu łączonym na 15 kilometrów do ostatnich metrów toczyła zaciętą walkę o trzecie miejsce z Norweżką Kristiną Steirą. Na mecie wyprzedziła ją o milimetry! Po biegu, stojąc na podium, Kowalczyk płakała. Nikt nie rozumiał, co się stało, dlaczego ta twarda dziewczyna, która na „pudle” nigdy nie uroniła łzy, była tak wzruszona?

–_ To z wielkich emocji. Doszedł do tego stres, bo tuż po biegu dowiedziałam się, że jury chce mnie zdyskwalifikować, ponieważ na jednym z zakrętów, kiedy biegałyśmy klasykiem, pobiegłam parę kroków łyżwą. Zostałam wezwana na posiedzenie jury, pokazano mi na monitorze ów feralny moment. Zgodziłam się, że to była tzw. półłyżwa. Miałam jednak szczęście, w głosowaniu uznano, że to nie miało wpływu na __mój wynik _– tłumaczyła.

27 lutego 2010 roku przejdzie do historii polskich biegów narciarskich. Kowalczyk wygrała bieg na 30 kilometrów klasykiem, po morderczym finiszu na mecie wyprzedziła o pół długości narty swoją wielką rywalkę Marit Bjoergen. Ówczesny prezes PKOl Piotr Nurowski nie krył wielkiej radości i ulgi:

Wreszcie została zdjęta klątwa Wojtka Fortuny. Tyle lat czekaliśmy na złoty medal polskiego sportowca w zimowych igrzyskach. Dokonała tego dzielna dziewczyna z __Kasiny Wielkiej – mówił Nurowski. A Kowalczyk na Medals Plaza w Whistler odbierała złoty medal z rąk legendy polskiego sportu Ireny Szewińskiej. Na podium mistrzyni nie uroniła ani jednej łzy.

–_ W takich momentach czuję po prostu wielką radość. Hymnu narodowego słucham zawsze z takim samym dostojeństwem i z __taką samą pokorą _– wyjaśniła po dekoracji Kowalczyk.

Z kolejnych mistrzostw świata Polka zawsze wracała z medalami. Z Oslo (2011) przywiozła trzy krążki (dwa srebrne, jeden brązowy), z Val di Fiemme (2013) jeden srebrny. Tych ostatnich mistrzostw nie wspomina jednak zbyt dobrze. Była świetnie przygotowana, ale już w pierwszej konkurencji, w sprincie, miała pechowy upadek. Mocna psychicznie Kowalczyk bardzo to przeżyła, nie mogła się odnaleźć w następnych biegach, dopiero na zakończenie mistrzostw w biegu na 30 kilometrów klasykiem zdobyła tytuł wicemistrzyni świata.

W tym sezonie liczyło się tylko Soczi. Wyczuwało się, że mogą to być dla Kowalczyk ostatnie igrzyska, choć nigdy tego wprost nie powiedziała. Ale kłopoty zaczęły się już na przełomie grudnia i stycznia, kiedy Polka, na znak protestu przeciwko posunięciom organizatorów, zrezygnowała z Tour de Ski. W drugiej połowie stycznia złamana piąta kość śródstopia postawiła ją w arcytrudnej sytuacji. Kowalczyk nie mogła normalnie trenować, uparła się jednak, że wystartuje w Soczi.

– Jeśli Justyna zdobędzie medal, będzie to graniczyło z __cudem – mówił przed biegiem na 10 kilometrów klasykiem Józef Łuszczek.

I wczoraj cud stał się faktem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski